Sądowe przepychanki z celebrytą i cierpienie zwierząt w tle
Dwa i pół roku zajęła Malwinie Kozak sądowa i biurokratyczna batalia, aby oczyścić się z zarzutów i odzyskać zwierzęta, które przejęło Stowarzyszenie Pomagaj Pomagać — Różaland, należące do Marcina Różalskiego. Mimo prawomocnego wyroku oraz wstawiennictwa posłanki Barbary Nowackiej, pani Malwinie nie oddano zwierząt. Nie pomogła też interwencja lokalnej policji, której poszkodowana zarzuca odmowę podjęcia działań i "kolesiostwo" z Różalskim.
Malwina Kozak prowadziła nietypowy ośrodek jeździecki "Mućka, Pepa i spółka" we wsi Mirotki na Pomorzu. Najprościej jest go przedstawić jako dom spokojnej starości dla schorowanych zwierząt. Trafiały tam głównie konie, ale także krowy, kozy, psy i koty, które - wykupione od właścicieli - miały końcówkę życia spędzić w zdrowiu i spokoju. Na ile pozwalało zdrowie oraz kondycja, niektóre konie pracowały, np. wożąc dzieci albo pomagając w hipoterapii z pacjentami.
Gdy pani Malwina rozstała się z partnerem, który pomagał jej w działalności ośrodka, opieka nad 40 końmi zaczęła przerastać jej fizyczne i ekonomiczne możliwości. Zaczęła się wówczas zgłaszać do innych fundacji, aby je adoptowały. Jedną z organizacji, która zainteresowała się stajnią pani Malwiny, było Stowarzyszenie Pomagaj Pomagać — Różaland.
Dzień po świętach Bożego Narodzenia doszło u pani Malwiny do niezapowiedzianej interwencji ze strony stowarzyszenia. Pod pozorem głodzenia czy trzymania w strasznych warunkach, odebrano jej kilkadziesiąt zwierząt. Niedługo później usłyszała też sądowy akt oskarżenia znęcania się nad zwierzętami. Kozak jest przekonana co do pobudek ich wizyty.
"Trzeba poczekać aż siana nie będzie"
- Wszystko było ukartowane. Od dzieciaków stajennych, które do mnie przychodziły popracować z końmi, dowiedziałam się, jak przedstawiciele Różalandu konkretnie ustalali, w jaki dzień najlepiej przyjechać. Widziałam screeny rozmów, gdzie pisali, że trzeba poczekać, aż siana nie będzie. To one właśnie pomogły mi w sądzie wygrać z tym nieprawdziwym oskarżeniem - podkreśla pani Malwina.
Innego zdania jest Różaland. - Interwencja z grudnia 2018 roku odbyła się w asyście policji, powiatowego lekarza weterynarii, wójta gminy Skurcz oraz innych fundacji. A miała miejsce, ponieważ zwierzęta były w fatalnej sytuacji i kondycji. Na miejscu nie znaleźliśmy nawet pół worka owsa, musli czy paszy treściwej. Nie było nawet wody w wannach, no pustka po prostu. Jedna klacz była tak skrajnie niedożywiona, że trzeba było na miejscu podać jej kroplówki wzmacniające - twierdzi Marta Kwiatkowska, przedstawicielka Różalandu.
Kozak się broni:- Święta w każdej stajni wyglądają tak, że przy koniach robi się potrzebne minimum, czyli ścieli, wypuszcza, daje jeść i sprowadza. Mało kto biega z taczką, gdy w wigilię czy pierwszy dzień świąt są inne obowiązki w domu. Nowe siano z kolei kupowałam dopiero, gdy konie zjadły stare. Nie mogłam inaczej, bo nie miałam go gdzie składować, a pod gołym niebem byłoby zwyczajnie mokre i by zgniło - tłumaczy.
- Owszem, niektóre moje zwierzęta były w złym stanie, ponieważ wcześniej sama odebrałam je z innych interwencji, gdy były w jeszcze gorszym! Mam dokumenty wykonanych diagnostyk, pobytów w klinikach czy zabiegach, którym niektóre konie zostały podane, ale to dalej były zwierzęta stare, chore i mocno wyeksploatowane. Trzeba także dodać, że na nagraniach z 2018 roku widać leżące pod dachem belki siana - dodaje.
"Pie*** sadystka", "Psychopatka"
Pani Malwinie zostało odebranych wówczas 18 koni, 2 kuce, 3 osły, 4 psy, 2 szynszyle, 2 owce, 4 kozy i krowa. Łączna wartości odebranych zwierząt wynosi ponad 100 tys. zł.
Marcin Różalski nagłośnił interwencję w mediach społecznościowych. Wywołała ona falę hejtu w kierunku pani Malwiny.
"Pie*** sadystka", "Psychopatka", "Masz zje*** umysł", "Zapłacisz za śmierć tych zwierząt". To raptem kilka komentarzy, jakie pani Malwina przeczytała na swój temat. Nie zabrakło także nienawistnych wiadomości.
- Głównie na Facebooku zaczęłam otrzymywać pogróżki i groźby, że jestem "szmatą", że mnie "dojadą", bo torturuję zwierzęta. Wszystko ze strony znajomych i fanów Różalskiego. Nikt się nawet za bardzo nie ukrywał, bo wystarczyło sprawdzić na Facebooku, aby zobaczyć, że wszyscy hejtujący mają go w znajomych — twierdzi pani Malwina.
Gdzie są zwierzęta?
Opieka nad zwykłym, zdrowym koniem kosztuje około 500 zł miesięcznie. Stare i chore zwierzęta wymagają specjalistycznej, a więc i droższej karmy oraz leków, więc kwota rośnie do około 700 złotych. Ponieważ gmina Skórcz razem ze stowarzyszeniem Różalskiego administracyjnie potwierdziła odbiór zwierząt pani Malwinie, zobowiązała się pomóc w ich utrzymaniu.
Pani Malwina chciała skontrolować dobrostan swoich zwierząt, ale okazało się to niemożliwe. Gdy wysłała wniosek do gminy, aby w jej imieniu to zrobiła, okazało się, że nie wiadomo, gdzie zwierzęta się znajdują. Wójt gminy Skórcz Sławomir Czechowski także nie został do nich dopuszczony. Gdy przestał otrzymywać faktury od Różalandu, dopływ gminnych pieniędzy również został wstrzymany.
- Jeżeli się nie mylę, to otrzymaliśmy cztery faktury, za które zapłaciliśmy. Gdy pojechaliśmy na kontrolę, to okazało się, że nie możemy zobaczyć zwierząt, ponieważ ich fizycznie na miejscu nie było. Przedstawiciele Różalandu nie mogli też dokładnie wskazać, gdzie one się znajdują. W niektórych miejscach warunki były gorsze niż u pani Malwiny i na tej podstawie stwierdziłem, że nie będę dalej płacił. Nie pozwolę, aby gminne pieniądze szły na coś, co nie jest zrobione na pewno dobrze albo w ogóle - tłumaczy wójt Czechowski.
Strona Różalandu ponownie jest innego zdania:
- W 2018 roku odebraliśmy zwierzęta w dużej liczbie, a ponieważ nie możemy trzymać ich wszystkich w Różalandzie, to wysłaliśmy je do ustalonych domów adopcyjnych. Zwierzęta rozesłaliśmy wedle ich chorób i potrzeb, jakie posiadały na ówczesny moment. Bezpośrednio z interwencji zwierzęta rozjechały się po całej Polsce i to na nasz koszt. Pan wójt otrzymał listę domów zastępczych, ale w ciągu tych dwóch lat ludziom zdarzyły się różne rzeczy w życiach i trzeba było szukać koniom innych miejsc do adopcji - twierdzi Kwiatkowska.
Gdy pani Malwina zażądała informacji, gdzie znajdują się zwierzęta, usłyszała, że nie może przecież poznać nazwisk czy adresów, ponieważ Różaland obowiązuje RODO. Z kolei wójt gminy Skórcz twierdzi, że nie otrzymał dokumentacji poniesionych kosztów przez Różaland. Stowarzyszenie odpiera zarzuty i przekonuje, że przesłało wszystkie rachunki.
- Przez 27 miesięcy pan wójt w ogóle się nie interesował utrzymywaniem zwierząt, które sam odbierał. Owszem, nie dostarczaliśmy mu faktur, ale mamy rachunki. Poinformował nas telefonicznie, że ze względu na jakieś niejasności w dokumentacji - od miesięcy nie mogę się dowiedzieć dokładnie jakie - on nie będzie płacił, dopóki ktoś mu sądowo nie nakaże tego zapłacić. W związku z tym na dniach wysłaliśmy do niego pismo z załączonymi rachunkami i tytułem zaległych płatności za zwierzęta - twierdzi Kwiatkowska.
- Stowarzyszenie Różaland podkreśla, że w 2018 roku byłem na interwencji i biorę za to odpowiedzialność. Prawda jest taka, że zajechałem na miejsce rano, a pani Marta Kwiatkowska, która przeprowadzała interwencję, powiedziała, że jestem w zmowie z panią Malwiną i odsunięto mnie od tej interwencji. Decyzję pozytywną wydałem po jakimś czasie, gdy zapoznałem się opiniami fachowców weterynarzy - podkreśla Czechowski.
Wersja wójta odnośnie odpowiedzialności finansowej również jest nieco inna:
- W ciągu ponad dwóch minionych lat powstał jeden wielki mętlik. Otrzymywałem telefony, maile od różnych ludzi powołujących się na różne fundacje i przedstawiające nieznane mi kwity czy zaświadczenia. Naprawdę chciałbym, żeby fundacjom zaczęło chodzić o dobro zwierząt, a nie tylko o kasę. Moim priorytetem jest dobro zwierząt i gospodarność gminy. Bez nakazu sądu Różaland nie otrzyma ode mnie ani złotówki - podkreśla wójt.
Wyrok, nieudana interwencja i odmowa policji
W maju pani Malwina otrzymała z sądu pismo z prawomocnym wyrokiem uniewinniającym. Skoro zwierzęta zostały jej czasowo odebrane z powodu znęcania się, a sąd orzekł jednak, że nie doszło do nieprawidłowości, powinny zostać jej zwrócone.
W ustawie o ochronie zwierząt jest ustęp, który mówi, że zwierzęta są wydawane na podstawie decyzji wójta, dlatego pani Malwina zwróciła się z korzystnym dla niej wyrokiem do Czechowskiego. W piśmie z 18 sierpnia wójt przychylił się do jej prośby i zarządził natychmiastowy zwrot lub wskazanie miejsca pobytu odebranych czasowo zwierząt. W praktyce oba wezwania okazały się nie takie oczywiste i znacznie trudniejsze do wyegzekwowania.
"Chcecie coś ciepłego do picia?"
W sobotę 21 sierpnia pani Malwina przyjechała do Różalandu. Towarzyszyli jej lekarz weterynarii oraz Martyna Berek z gdyńskiej fundacji Beagle w dom, w której pani Malwina działała jako wolontariusza. Pani Martyna interweniuje na terenie całej Polski, wszędzie, gdzie dochodzi do krzywdzenia zwierząt. O jej działalności pisaliśmy niedawno przy okazji dużej interwencji na Pomorzu.
Razem z nimi na miejsce przyjechała specjalna ciężarówka do transportu koni, opłacona przez panią Malwinę. Kobieta wiedziała, m.in. z postów na Facebooku, że na terenie Różalandu znajdują się co najmniej cztery jej zwierzęta, które chce odebrać. Aby nie oskarżono ją o najście czy zakłócanie miru, zadzwoniła także po lokalną policję w Płocku.
Gdy doszło do konfrontacji, pani Malwina szybko odkryła, że funkcjonariusze są znajomymi Różalskiego. - Siema, chcecie coś ciepłego do picia? Bo chyba tutaj trochę posiedzicie - miał wesoło powiedzieć Różalski do policjantów.
Policja nie reaguje na obelgi, ale wierzy na słowo
Po kilku godzinach dyskusji na temat odpowiedzialności prawnej oraz czy żądanie zwrotu zwierząt jest zasadne, policja odmówiła dalszych działań. Pani Malwina i pani Martyna usłyszały wówczas, że nie są stroną w tej sprawie, a zwierzęta nie mogą zostać wydane, dopóki spór z wójtem nie zostanie wyjaśniony. Policjanci zasugerowali jednak, że pani Malwina może złożyć zawiadomienie o popełnieniu przestępstwa w postaci przetrzymania mienia. To także okazało się niemożliwe do wykonania.
- Przedstawiona przez zgłaszającą w dniu interwencji dokumentacja, a konkretnie wyrok Sądu Rejonowego w Stargardzie Gdańskim, nie dotyczył kwestii bezzwłocznego wydania zwierząt. Jak ustalili interweniujący na miejscu funkcjonariusze, prezes płockiego stowarzyszenia nie otrzymała na dzień interwencji (21.08 br.) stosowanego pisma/decyzji od wójta, uprawniającego stowarzyszenie do wydania zwierząt właścicielce. Jeśli strona nie będzie się stosowała do prawomocnych postanowień, wtedy będziemy podejmowali dalsze czynności - mówi podkom. Marta Lewandowska, oficer prasowa KMP w Płocku.
- Policjanci powiedzieli nam, że nie mogą przyjąć takiego zawiadomienia, ponieważ nie widzą podstawy prawnej, a także nie ma żadnych znamion popełnienia przestępstwa. Problem w tym, że to nieprawda, ponieważ pokazywaliśmy im status odebrania przesyłki, więc niemożliwe, żeby Różaland nie wiedział o nakazie wójta. Policjanci po prostu uwierzyli mu na słowo, a nas odesłali z kwitkiem - mówi Martyna Berek, założycielka gdyńskiej fundacji Beagle w dom.
Jak donosi Berek, to w jej opinii nie jedyne skandaliczne zachowanie policji, jakie miało miejsce 21 sierpnia. Podczas interwencji, gdy policja odmawiała podjęcia czynności, pani Malwina próbowała dodzwonić się do prokuratora. W tym samym momencie i w obecności dwóch policjantów Różalski lżył i obrażał zarówno panią Malwinę, jak i Martynę.
"Szmata je***, ***uchaj się z nią" - słychać na nagraniach, które w tajemnicy wykonała pani Martyna. Funkcjonariusze mieli nie zareagować.
Obietnice bez pokrycia
W ciągu ponad dwóch lat procesowania się zmarło kilka kotów, psów i koń. Pani Malwina dowiedziała się tego nie od Różalandu, ale drogą pantoflową, ponieważ nikt nie informuje jej oficjalnie o stanie zwierząt. Jak podkreśla, najbardziej bolesne jest jednak bezsilne oglądanie niezdolnych do pracy koni, które są ujeżdżane albo skaczą przez przeszkody. Konie, które - jak zaznacza - zostały jej odebrane z powodu fatalnego stanu zdrowia.
W poniedziałek 23 sierpnia pani Malwina otrzymała list od Różalandu, w którym potwierdzają, że dotarły do nich kopia wyroku uniewinniającego oraz pismo ponaglające od wójta. Zagwarantowano jej również, że osobiście będą nadzorować zwrot zwierząt… jak tylko otrzymają pieniądze od wójta.
Kiedy i czy to nastąpi? Nie wiadomo.