Płażyński przegrał, Adamowicz zwycięzcą. Dlaczego Gdańsk znów wybrał "opcję niemiecką"?
Na Pawle Adamowiczu ciążą zarzuty o poważne pomyłki w oświadczeniach majątkowych. Mimo to gdańszczanie znów wybrali go na prezydenta miasta. Dlaczego młody kandydat PiS z ludzką twarzą, Kacper Płażyński, musiał w Gdańsku przegrać? I to według exit poll aż 64,7 do 35,3 proc?
04.11.2018 | aktual.: 05.11.2018 13:10
Od redakcji: w dziale Opinie Wirtualnej Polski wierzymy w wolność słowa i swobodę wypowiedzi, dlatego, dochowując wierności zasadzie pełnego obiektywizmu, publikujemy teksty autorów reprezentujących wszystkie bieguny światopoglądowe. Z niektórymi możemy się zgadzać, z innymi - zupełnie nie. Poglądy autorów opinii nie są odzwierciedleniem poglądów redakcji.
Posłanka Krystyna Pawłowicz z PiS napisała kiedyś o Gdańsku, że to "opozycyjna do polskich władz centralnych NIEMIECKA REPUBLIKA GDAŃSKA". I dalej pytała: "Czy w Gdańsku w ogóle mieszkają jeszcze Polacy?"
Otóż mieszkają i po raz kolejny wybrali na prezydenta Pawła Adamowicza, który rządził już Gdańskiem 20 lat i będzie rządził kolejnych pięć. Według sondażu exit poll pracowni Ipsos dla TVN, TVP i Polsatu urzędujący włodarz Gdańska wygrał z konkurentem stosunkiem aż 64,7 do 35,3 proc. głosów.
Dlaczego gdańszczanie tak wybrali, mimo tego, że Adamowicz w swoich oświadczeniach majątkowych z lat 2010-12 nie wpisał dwóch mieszkań i zaniżył kwotę posiadanych oszczędności?
Prezydent swoje oświadczenia skorygował i uzupełnił. Przyznał, że popełnił błąd. Trwa w tej sprawie proces sądowy. Adamowicz uważa, że to proces polityczny, wznowiony celowo przez Zbigniewa Ziobrę, bo przecież w 2016 roku sąd warunkowo sprawę umorzył (Adamowicz zapłacił wtedy 40 tys. kary). Niezależnie od kwestii oświadczeń majątkowych, śledczy prowadzą jednak też postępowanie w sprawie pochodzenia 753 tys. zł, których Paweł Adamowicz nie wpisał do swoich oświadczeń majątkowych. Te wątki śledztwa zostały także umorzone w 2015 r. przez prokuratora apelacyjnego w Poznaniu i później wznowione, po dojściu PiS do władzy. Czy więc Gdańsk po raz kolejny zagłosował na "aferzystę"? A jeśli tak, to dlaczego gdańszczanie prezydentowi ufają i te nieprawidłowości mu wybaczyli?
Można powiedzieć tak: co się raz zobaczy, trudno odzobaczyć. Gdańsk szalenie się rozwinął, zwłaszcza w ostatniej dekadzie. To nowe lotnisko imienia pewnego lokalnego bohatera, nowoczesny stadion, zwany pieszczotliwie "bursztynkiem", to hala Ergo Arena, gdzie grała Lady Gaga i Depeche Mode. To gdański Mordor na Domaniewskiej, czyli rzędy biurowców w Oliwie, tyle, że z widokiem na morze z najwyższych pięter. Te biurowce to 20 tysięcy nowych miejsc pracy. To wreszcie zapowiedzi, że w końcu ruszy rewitalizacja terenów postoczniowych o ogromnym potencjale dla miasta.
Kto przejdzie się w piątkowy czy sobotni wieczór gdańską starówką, zobaczy, że w dziesiątkach kawiarni, restauracji i pubów mieszają się ze sobą "lokalsi", turyści z Polski, ale też dowożeni na zakupy Wizz Airem i Ryanairem goście ze Sknadynawii, Niemiec, Anglii czy Hiszpanii. Gdańsk to miasto europejskie, zachodnie, otwarte na innych. Gdańszczanie nie myślą o sobie jako o Niemcach, jak chce Krystyna Pawłowicz. Myślą o sobie jako o Europejczykach.
Europejskie Centrum Solidarności (ECS), gdzie pokazano na wystawie, jak Gdańsk i stocznia, pod wodzą lokalnego bohatera, obalały komunę, jest miejscem pielgrzymek. Musi tu być każdy nowy ambasador USA, łącznie z malowniczą panią Georgette Moschaber, a także para książęca Kate i William. Szefem ECS jest Basil Kerski, który ma obywatelstwa: polskie, niemieckie i irackie!
Tego nie da się odzobaczyć: jak się już zostało miastem europejskim, trudno stać się na powrót odciętą od świata, bojącą się obcych, wschodnioeuropejską pipidówą.
Gdańszczanie nie są szaleni: oni kochają bezpieczeństwo jak wszyscy inni Polacy. Tyle, że tutaj bezpieczeństwo nie oznacza strachu przed innym i liczenia na konfitury z państwowej (partyjnej) posady. Tu bezpieczeństwo to świadomość, że jest się częścią europejskiej, otwartej, wolnorynkowej cywilizacji. To dlatego w biurowcu, w którym piszę te słowa, w Gdańsku – Oliwie, pracuje też Olga, programistka z Wołgogradu, która uciekła byle dalej z putinowskiej Rosji, by w Gdańsku znaleźć pracę dla niemieckiej firmy. To tu tak normalne, jak wspólna nauka dzieci z Polski, Ukrainy, białoruskich i romskich w pobliskiej podstawówce.
Za tym wszystkim stoi polityka otwartości Adamowicza. Do prezydenta Gdańska nie zniechęcają mieszkańców nawet obrazy w "Wiadomościach" kierowanej przez gdańszczanina Jacka Kurskiego TVP, które pokazują Adamowicza idącego na czele Parady Równości, z komentarzem, że "tonący brzytwy się chwyta i dlatego wspiera dewiacje".
Jaką gdańszczanie mieli alternatywę? Młodego, przystojnego Kacpra Płażyńskiego, człowieka z wybitnym nazwiskiem (po ojcu Macieju), które bardzo dużo na Pomorzu znaczy. To był kandydat "PiSu z ludzką twarzą", kandydat ocieplający wizerunek tej partii.
Ale Gdańsk nie chce Kaczyńskiego u władzy, bojąc się, że rządziłby miastem z Warszawy; tak jak - za pomocą IPN i wojewody - kazał zamienić lokalną ulicę Dąbrowszczaków na ulicę Lecha Kaczyńskiego.
Jak mógłby wyglądać Gdańsk pod rządami PiS? Mamy tego próbkę w Muzeum II Wojny Światowej (MIIWŚ). To odbity przez ministra kultury Piotra Glińskiego przyczółek PiS w Gdańsku. Symbolicznie, nowy dyrektor MIIWŚ Karol Nawrocki pogonił stąd Normana Daviesa i Timothy'ego Snydera, a na ich miejsce do rady programowej MIIWŚ zaprosił Sławomira Cenckiewicza i Jana Żaryna. Ściągnął flagi UE sprzed budynku i obwiesił się tylko biało-czerwonymi. Dodał na wystawie nieobecne wcześniej wątki dotyczące o. Maksymiliana Kolbe.
Ktoś powie: to atrakcyjny program dla Polaków, niepewnych swej tożsamości i zagrożonych "ideologią gender", uchodźcami i innymi wymysłami Zachodu. Tyle, że w Gdańsku w XXI wieku to już trochę za mało. Gdańsk jest w innym miejscu: nie chce cofać się w czasie i odgradzać od Europy; chce dyskutować z sąsiadami o wspólnej historii i podpisywać umowy biznesowe na przyszłość, łączące miasto ze zglobalizowanym światem.
Gdańszczanie, jak widać, wolą mityczny "układ Adamowicza" od jego alternatywy: Kacpra Płażyńskiego, który tuż po dojściu PiS do władzy, objął w spółce Energa stanowisko kierownika, gdzie – tu cytat – "pracował nad modelem korporacyjnym". Nie chcą człowieka moim zdaniem lansowanego nachalnie przez TVP i portal wPolityce braci Karnowskich, powiązany ze SKOK-ami.
Adamowicz ma Gdańsk w swoim DNA. Gdańszczanie czują się właśnie z nim bezpieczni, wierząc, że zachowa kurs na dobrobyt i otwartość. Choć oczywiście jego niewymienione w oświadczeniu majątkowym mieszkania i oszczędności długo będą mu jeszcze złośliwie wypominać. Bo nowoczesny polski patriotyzm w Gdańsku to także uczciwość majątkowa, obowiązująca zwłaszcza prezydenta miasta.