Tragedia na Broad Peak. Jacek Berbeka opowiada o szokującym stanie sprzętu Tomasza Kowalskiego
- Nie wiem dlaczego Tomek, w takim sprzęcie został wypuszczony na atak szczytowy - powiedział Jacek Berbeka o zmarłym towarzyszu tragicznej wyprawy na Broad Peak. Obszerny wywiad z Jackiem Berbeką publikuje na swoim portalu RMF FM. Wcześniej stacja podała informację o szokujących ustaleniach ws. wyprawy, a mianowicie, że zmarły "Tomasz Kowalski miał na sobie przody od innych raków, a tyły od innych, związane tylko sznurkiem".
Przeczytaj wcześniejszy artykuł o sprzęcie, w jakim na szczyt wyruszył Tomasz Kowalski
Jacek Berbeka przyznaje, że zdziwił się, kiedy zobaczył raki Tomka. - Ja nie wierzyłem, po prostu nie wierzyłem, w to, co widzę. Tomek miał dwa modele raków połączonych ze sobą. (...) Okazało się, że już miesiąc wcześniej te raki mu trzy razy spadały, a w czasie zejścia złamał mu się łącznik i Tomek, nie wiem dlaczego, w takim sprzęcie został wypuszczony na atak szczytowy - wyznaje Berbeka.
Potem rak miał już Tomaszowi całkowicie spaść z nogi. - To spowodowało, że Tomek się zatrzymał. Nie mógł już iść dalej. Był w pionie, w takim kominku kilkumetrowym i ten rak spadł mu, niestety, właśnie w tym miejscu - dodaje Berbeka.
RMF FM zwraca uwagę na raport ws. Broad Peak, w którym komisja pisała, że "ekwipunek uczestników spełniał najwyższe standardy światowe, również sprzęt wspinaczkowy był wysokiej jakości i nie sprawiła problemów uczestnikom".
- Camp aluminiowy to jest sprzęt do skialpinizmu najwyższej jakości, tylko że nie nadaje się do tej dyscypliny. Skialpinizm na śniegu jest zupełnie czym innym niż zimowa wyprawa po piargach. Nie było chyba dużo lodu, ale były piargi i te piargi naprawdę niszczą delikatne aluminiowe raki. Moje stalowe Grivele, które wymieniam dość często, w czasie wyprawy też zostały mocno nadwyrężone, a co dopiero raki aluminiowe - mówi Berbeka.
Dopytywany, czy fakt, że rak spadł Tomkowi prawie na ośmiu tysiącach metrów, mogło być przyczyną jego śmierci, odpowiada, że "oczywiście, jak mu spadł rak, to nie był w stanie się ruszać".
- Tym bardziej, że był w pionie, wisiał i nie miał możliwości już zejść. Trzeba mu było po prostu ten rak założyć, bo on widocznie sam nie był w stanie tego zrobić. Albo był w takim terenie, że wisiał na rękach. Ułożenie ciała było rzeczywiście dla nas dziwne. Jednak to, że on został na tej wysokości spowodował właśnie ten rak. Odpadnięcie raka. (...) Więc przy tych warunkach, gdyby ktoś pomógł, gdyby cała czwórka razem działała i pomalutku sobie schodzili do przełęczy, to myślę, że nic by się nie stało. Potem Tomek złapałby już drugi oddech - zaznacza Berbeka.
Źródło: RMF FM