Trafiony. Rosyjski okręt spłonął, poważny cios we flotę na Krymie
Ukraińcy przeprowadzili kolejny atak na rosyjską bazę Floty Czarnomorskiej w Sewastopolu, prawdopodobnie niszcząc okręt podwodny i desantowy. Rosjanie kolejny raz zostali ośmieszeni na morzu.
Rosjanie na Morzu Czarnym radzą sobie bardzo słabo i w zasadzie mogą się cieszyć, że Ukraińcy posiadają jedynie okręty patrolowe. Gdyby ukraińska Marynarka Wojenna posiadała kilka fregat rakietowych i okrętów podwodnych, Rosjanie mieliby bardzo poważny problem. Już od prawie roku nie mogą się czuć pewnie nawet w swoich bazach.
Niemal 11 miesięcy temu Ukraińcy rozpoczęli serię ataków na rosyjskie bazy na Krymie. W pierwszym ataku uszkodzona została fregata rakietowa projektu 11356R typu "Buriewiestnik" i trałowiec projektu 266M typu "Akwamarin-M". Już wówczas okazało się, że Rosjanie, mimo że posiadają środki zaradcze, nie potrafią ich użyć w odpowiedni sposób.
Wówczas zdecydowano także o przebazowaniu najcenniejszych okrętów poza zasięg ukraińskich bezzałogowców i pocisków rakietowych dalekiego zasięgu. Nawet tam Rosjanie nie byli do końca bezpieczni. Nad ranem 4 sierpnia bezzałogowce poważnie uszkodziły okręt desantowy "Oleniegorski Szachtior" na redzie Noworosyjska.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Problem w tym, że warsztaty portowe w Noworosyjsku w Kraju Krasnodarskim mają niewielkie moce przerobowe i brakuje suchych doków o odpowiednich wymiarach. Przeglądy i naprawy okrętów Rosjanie nadal musieli prowadzić w Sewastopolu. Wykorzystali to Ukraińcy.
Nocny atak
W nocy 13 września Ukraińcy zaatakowali port w Sewastopolu przy pomocy 10 rakiet manewrujących, z czego siedem, według Rosjan, zostało przechwyconych przez systemy obrony powietrznej. Żeby wprowadzić jeszcze większe zamieszanie wśród obrońców, od strony morza uderzyły trzy morskie bezzałogowce.
Na podstawie przedstawionych po ataku zdjęć można zauważyć poważne uszkodzenia okrętu transportowego "Mińsk" typu Ropucha, projektu 775, które budowała w latach 80. XX w. Stocznia Północna w Gdańsku. Okręt został trafiony bezpośrednio przez jeden z pocisków i spłonął. Stopień zniszczeń sugeruje, że jednostka nie będzie nadawała się do naprawy.
W sąsiednim doku stał okręt podwodny typu 636.3 Warszawianka "Rostów nad Donem". Na zdjęciach widoczny jest krater tuż przed kadłubem okrętu. Nie wiadomo jednak, czy uszkodzeniu uległ kadłub sztywny jednostki. Jeśli tak się stało, okręt będzie można spisać na straty.
Ukraińcy oczywiście twierdzą, że zniszczyli obie jednostki. Rosjanie z kolei, że zostały nieznacznie uszkodzone. "Dwa okręty Marynarki Wojennej FR, przechodzące planowe naprawy w stoczni S. Ordzhonikidze w mieście Sewastopol i uszkodzone w wyniku ataku rakietowego reżimu w Kijowie 13 września, zostaną w pełni odrestaurowane i będą kontynuować służbę bojową w ramach ich floty" - poinformowało biuro prasowe Floty Czarnomorskiej.
Prawda może być jednak bardziej po stronie Kijowa. A jeśli zniszczeniu uległy obie jednostki, będzie to poważny cios dla Kremla.
Kluczowe jednostki
"Rostów nad Donem" jest drugim z serii sześciu jednostek projektu 636.3, które były budowane w Stoczni Admiralicji w Petersburgu. Projekt 363.3 wprost wywodzi się z projektu 877E, z którego pochodzi polski ORP "Orzeł". Rosyjski okręt został zwodowany w czerwcu 2014 roku.
Jednostki projektu 636.3 zostały zaprojektowane przez biuro konstrukcyjne CKB MT Rubin z Sankt Petersburga. Wypierają na powierzchni 2350 ton, pod wodą 3950, mają długość 73,8 metrów i zanurzenie 6,2 m. Silniki spalinowo-elektryczne pozwalają im na osiągnięcie prędkości 20 węzłów. Autonomiczność wynosi 45 dni, a zasięg określa się na 7000 Mm przy prędkości ekonomicznej 7 w.
"Rostów nad Donem" w grudniu 2015 r. stał się pierwszym rosyjskim okrętem podwodnym, który bojowo wystrzelił pociski Kalibr. Zaatakował wówczas cele w Syrii. Na Morzu Czarnym regularnie wypływał na patrole bojowe, w trakcie których ostrzeliwał cele na terytorium Ukrainy.
Rosjanie do operacji przeciwko Ukrainie desygnowali sześć okrętów podwodnych typu Kilo. Zwykle jednostki operowały w parach w systemie trójzmianowym. Kiedy jedna para znajdowała się w morzu, kolejna znajdowała się w trakcie przeglądów i remontów, a trzecia odtwarzała gotowość bojową przed wyjściem w morze. Obecnie ta "trójpolówka" może zostać poważnie osłabiona.
Osłabiony transport
Z kolei "Mińsk" to okręt Floty Bałtyckiej, który został przydzielony na Morze Czarne tuż przed rozpoczęciem inwazji. Podobnie jak inne jednostki tego typu służy obecnie jako transportowiec do zaopatrzenia dla oddziałów walczących na Zaporożu. Po uszkodzeniu mostu Krymskiego Ropuchy stały się kluczowym elementem ciągu logistycznego rosyjskiej armii. Zniszczenie kolejnego okrętu tego typu jest niezwykle poważnym ciosem dla południowego odcinka frontu.
Flota Czarnomorska posiadała przed wojną cztery duże okręty desantowe typu Ropucha i dwa nieco większe typu Tapir. Tuż przed inwazją została wzmocniona pięcioma kolejnymi Ropuchami i jednym najnowszym typu "Iwan Greń".
Od początku walk Rosjanie stracili na pewno jednego Tapira w Berdiańsku i teraz "Mińsk". Kolejne trzy zostały uszkodzone – "Nowoczerkassk" i "Cezar Kunikow" w Berdiańsku oraz "Oleniegorski Szachtior" na redzie Noworosyjska.
Przy znacznym zużyciu jednostek operujących wokół Krymu jest to dość poważny cios. Zwykle z 12 dużych okrętów desantowych po roku intensywnych działań w morze jest w stanie wyjść połowa jednostek. Dla poziomu zaopatrywania walczących wojsk jest to spory problem. Zwłaszcza, że szlaki lądowe są cały czas pod ogniem ukraińskiej artylerii.
Kijów, który nie posiada w zasadzie Marynarki Wojennej, kolejny raz ośmieszył Rosjan. W zasadzie Rosjanie mogą się jedynie cieszyć, że Ukraińcy nie posiadają silnej floty. Wówczas można by śmiało założyć, że klęska Rosji byłaby jeszcze większa. A tak? Pozostaje się zastanawiać, gdzie i kiedy jeszcze Ukraińcy ośmieszą Kreml.
Sławek Zagórski dla Wirtualnej Polski