Biją Rosjan na głowę. Jeńcy wszystko wygadali
Kreml nie chce przyznać się, że prowadzi wojnę, bo to wielki problem w przypadku ogłoszenia powszechnej mobilizacji. Dlatego władze obchodzą prawo, ogłaszając częściową mobilizację. Rosyjska armia stanęła jednak pod ścianą. Coraz bardziej odczuwalny jest brak wyszkolonych ludzi.
Siły Zbrojne Federacji Rosyjskiej mocno przeliczyły się, ruszając na wojnę z Ukrainą. Już po czterech miesiącach walk pojawiły się uzupełnienia przysłane z garnizonów z wewnątrz Federacji. Byli to żołnierze kontraktowi i poborowi, którzy odbywali zasadniczą służbę wojskową. Wyposażono ich w umundurowanie, jakie znajdowało się na stanie jednostek. Często niekompletne, niepasujące do siebie albo przestarzałe.
Po krwawej bitwie o Siewierodoneck i Łysiczańsk wczesną jesienią 2022 roku Rosjanie stanęli przed krytycznym brakiem żołnierzy. Straty przekroczyły najśmielsze szacunki. W rezultacie rosyjskie władze przeprowadziły częściową mobilizację, która wyhamowała postępy Sił Zbrojnych Ukrainy i nie pozwoliła Kijowowi wyzwolić nowych terytoriów.
Wówczas na froncie w coraz większym stopniu zaczęli pojawiać się także najemnicy z grupy Wagnera - w tym skazańcy z kolonii karnych, którzy w zamian za amnestię zdecydowali się walczyć. Po buncie Prigożyna wielu z nich "dobrowolnie" przeszło do regularniej armii.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Jest potrzebny Rosjanom jak nigdy. Ekspert wskazał, dlaczego
Żołnierze powołani w jesiennej fali mobilizacji byli bardzo słabo wyszkoleni mimo zapowiedzi rosyjskiego dowództwa, że będą oni znakomicie przygotowani do działań na froncie. W rzeczywistości nie przechodzili ćwiczeń zgrywających pododdziały, a wprost z komend mobilizacyjnych byli wysyłani na front. Rekordzista dostał się do niewoli zaledwie dwa dni po zmobilizowaniu.
Według ostrożnych szacunkach Rosjanie w ciągu pół roku od jesiennej mobilizacji mogli stracić ok. 20 tys. Żołnierzy, licząc zabitych, rannych i zaginionych. W ciągu kolejnego półrocza na front coraz częściej trafiali żołnierze, którzy zostali powołani do odbycia zasadniczej służby wojskowej, choć Putin obiecywał, że do tego nie dojdzie. Mimo to nie osiągnęli niemal żadnych sukcesów.
Z Moskwy dochodzą głosy, że niedługo pod broń zostanie powołana kolejna partia rezerwistów.
Budowa potężnej armii
W tej chwili Siły Zbrojne Federacji Rosyjskiej liczą nieco ponad milion żołnierzy. W rezerwie znajduje się ponad 25 mln mężczyzn. Przynajmniej w teorii, bowiem w znakomitej większości zły stan zdrowia nie pozwala im na aktywną służbę. Na Kremlu uznano, że armia jest zbyt mała liczebnie, aby sprostać wymaganiom.
Atakując Ukrainę, Rosjanie całkowicie odsłonili się na Dalekim Wschodzie. Musieli ściągnąć niemal całe swoje kontyngenty z Karabachu i Syrii. Dlatego Moskwa zaczęła szukać innego wyjścia. Prowadzenie wojny na wyczerpanie, duże straty frontowe oraz braki odpowiedniego materiału ludzkiego wymusiły poszukiwanie odpowiedniego rozwiązania.
Pod koniec stycznia tego roku Kreml postanowił znacznie zwiększyć liczebność Sił Zbrojnych. Nie dzieje się to jednak poprzez zakontraktowanie nowych żołnierzy zawodowych. Początkowo gen. Siergiej Szojgu, minister obrony, poinformował jedynie, że "prezydent Federacji Rosyjskiej podjął decyzję o zwiększeniu liczebności Sił Zbrojnych do 1,5 mln żołnierzy".
Potem okazało się, że podniesiony został wiek poborowy do 30. roku życia. Ma to pozwolić na wyszkolenie większej liczby żołnierzy, którzy po roku zasadniczej służby wojskowej będą mogli zostać wysłani na front. Na razie będą tam trafiać obecni trzydziesto- i czterdziestolatkowie.
Zwiększając limit wieku poborowych, Kreml najprawdopodobniej szykuje się na długotrwały konflikt, który będzie drenował rezerwy osobowe. Otoczenie Putina zorientowało się, że trzeba przygotować się do wojny na wyczerpanie. Ludzi do wysłania na front wystarczy, problemem może być odpowiednie wyposażenie indywidualne.
Puste magazyny
Już podczas ubiegłorocznej częściowej mobilizacji wyposażano "mobików" w umundurowanie, jakie znajdowało się na stanie jednostek, ponieważ centralne magazyny okręgów wojskowych były puste, albo umundurowanie było niekompletne, niepasujące do siebie lub przestarzałe. Na filmach widoczni byli żołnierze w zbyt dużych sortach, cywilnych butach i ze szkolnymi plecakami.
O ile jeszcze pierwsi zmobilizowani zostali wysłani na front w miarę dobrze wyposażeni, o tyle po dwóch tygodniach zabrakło śpiworów, karimat, a nawet indywidualnych zestawów medycznych. Wówczas żołnierze we własnym zakresie kupowali apteczki samochodowe.
W ostatnim roku sytuacja się nie poprawiła. Żołnierze trafiający do niewoli nadal mają znacznie gorsze wyposażenie indywidualne, niż Ukraińcy. Dotyczy to nie tylko umundurowania, ale także środków łączności. Zdarza się, o czym mówią jeńcy, że na pluton, czyli ok. 10-12 żołnierzy, przypada jednak radiostacja.
Obietnice cara
Putin jednak stanął pod ścianą i na front będzie musiał wysłać kolejną falę "mobików", którzy ze względu na słabe wyposażenie i jeszcze gorsze wyszkolenie będą po prostu mięsem armatnim. Dlatego Kreml składa kolejne obietnice, głównie finansowe, które mają zachęcić do służby.
Tworzony jest fundusz, który ma zapewnić godne życie weteranom lub rodzinom poległych. Mają być także budowane bloki, w których weterani będą mogli kupować mieszkania na preferencyjnych warunkach. Będą mieli także pierwszeństwo w dostępie do opieki zdrowotnej i gwarancję znalezienia pracy po zakończeniu kontraktu.
Jest to dość kusząca perspektywa, zważywszy, że jedna czwarta mieszkańców Federacji Rosyjskiej żyje w stanie, który przez ONZ jest określany jako bieda. Putin o tym doskonale wie, dlatego sypał socjalnymi obietnicami z rękawa. Warunki, w jakich mieszkają obywatele, są uwłaczające i każda poprawa warunków bytowych zostanie przyjęta z zadowoleniem.
Ma to zachęcić młodych z biednych regionów Federacji do zaciągnięcia się do wojska jako żołnierze kontraktowi. A takich można wysyłać na front już po zakończeniu szkolenia podstawowego, które trwa pół roku. Pozwoli to szybko uzupełnić rosnące straty. Przepisów jeszcze nie ma, ale młodzi z Kaukazu i Dalekiego Wschodu chętnie garną się do wojska. Jest to lepsze rozwiązanie niż wegetacja w zabitej dechami wsi.
Potrzeby armii
Już wiosną tego roku amerykańscy analitycy szacowali, że aby utrzymać odpowiedni stan skompletowania jednostek frontowych, Rosjanie będą musieli ogłosić kolejną falę mobilizacji i powołać dodatkowo 300 tys. rezerwistów.
Ukraińcy twierdzą, że Kreml planuje powołać 450 tys. rezerwistów. Ta liczba się nie zmienia i już w styczniu wywiad mówił, że tylu żołnierzy będzie powołanych w marcu. Nie doszło do tego. W czerwcu - podobnie. Wówczas Kreml rozwiązał problem braków, wysyłając na front ludzi, którzy zostali w armii po odbyciu zasadniczej służby wojskowej. Teraz sytuacja może być inna.
Kreml ma przygotowywać dekret, który ma umożliwić przeprowadzenie kolejnej fali częściowej mobilizacji.
Według doniesień ukraińskiego wywiadu decyzja ma wejść w życie po 10 września. Oznacza to, że straty osobowe armii na ukraińskim froncie są na tyle duże, że ponownie nie da się ich zamaskować uzupełnieniami z żołnierzy nadterminowych, ułaskawionych przestępców i ochotników.
Sławek Zagórski dla Wirtualnej Polski
WP Wiadomości na:
Wyłączono komentarze
Jako redakcja Wirtualnej Polski doceniamy zaangażowanie naszych czytelników w komentarzach. Jednak niektóre tematy wywołują komentarze wykraczające poza granice kulturalnej dyskusji. Dbając o jej jakość, zdecydowaliśmy się wyłączyć sekcję komentarzy pod tym artykułem.
Redakcja Wirtualnej Polski