W "1 z 10" zdeklasował rywali. Rozmawialiśmy z jego ojcem
"Gigachad", "mistrz", "geniusz" - to tylko przykłady kilku określeń, jakimi obdarzony został Artur Baranowski, którego występ w finale "1 z 10" obiegł całą Polskę. We wsi, z której pochodzi, wyróżniał się przede wszystkim skromnością. Teraz zderza się z zaskakująco dużą dla niego popularnością.
Śliwniki. Wieś w województwie łódzkim, w gminie Parzęczew, którą zamieszkuje jedynie 157 mieszkańców. W jesienne popołudnie skąpane w deszczu ze śniegiem prezentuje się jak tysiące innych jej podobnych. Jest jednak coś, co Śliwniki wyróżnia.
To właśnie tu mieszka Artur Baranowski, który od środowego wieczora jest na ustach Polek i Polaków. W uwielbianym przez wielu teleturnieju "1 z 10" zdeklasował rywali. Pozostali dwaj finaliści nie mieli bowiem nawet możliwości zabrać głosu.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
- Jesteśmy już tym zmęczeni, nie spodziewaliśmy się - mówi ojciec pana Artura, z którym rozmawiam przez furtkę ich gospodarstwa. Rozkład jazdy na przystanku autobusowym, jak w wielu miejscach w Polsce, które są wykluczone komunikacyjnie, jest prawie zdrapany. Widać, że autobus ma przyjechać o 14:03. Jest 14:12, ale jeszcze nie przyjechał. I nie przyjedzie przez kolejne pół godziny.
Sklep? Najbliższy w Solcy. Poza tym jakieś pięć kilometrów od Śliwnik jest Ozorków, większa miejscowość. To tam na zakupy jeżdżą mieszkańcy wsi. Nie mają wyjścia, bo na miejscu zakupów nie zrobią. Na 157 mieszkańców sklep w samej wsi mógłby się nie utrzymać.
- Mieszkamy tu spokojnie, cicho. A tu nagle wszyscy chcą rozmawiać z synem. On nie ma na to siły, nie jest przygotowany. Nikt by tego nie wytrzymał, człowiek by zwariował - mówi. I dodaje, że jest dumny z syna, ale nie spodziewał się, że tak wiele osób będzie zainteresowanych, by z nim rozmawiać.
Po podwórku przy domu rodziny Baranowskich chodzą kury, obok nich przechadza się ojciec pana Artura, tak samo skromny jak syn. Kiedy rozmawiamy, odwraca wzrok, a na jego twarzy maluje się zmęczenie. Mężczyzna wraz z żoną prowadzą gospodarstwo rolne, zajmują się między innymi produkcją mleka.
Dużo bardziej od ojca rozmowny jest sołtys. Jego dom znajduje się kilka chwil po minięciu znaku oznajmiającego wjazd do Śliwnik. Włodzimierz Pietruszewski mówi, że odebrał od rana już siedem telefonów w sprawie pana Artura.
- Pytałem ojca Artura, czemu wcześniej się nie chwalił, że syn będzie w "1 z 10". Mówił, że nie chciał, bo mogła mu się powinąć noga i byłby wstyd. Jaki to wstyd, przecież to teleturniej. Wszystko mogło się zdarzyć. A tymczasem pokazał coś niesamowitego - mówi.
Sołtys opowiada, że bohater "1 z 10" mieszka w Śliwnikach od urodzenia. Pochodzą stąd jego dziadkowie, a pan Artur mieszka z rodzicami. - Tu się urodził, tu mieszka. Nie udzielał się za bardzo na sołectwie. Parę razy widziałem go na boisku, jak grał w piłkę, ale żeby był jakoś mocno zaangażowany w życie wsi, to nie - wspomina sołtys.
Jaki jest pan Artur? - Nieśmiały, spokojny, skromniutki. W jego wieku czasem chłopaki jeszcze rozrabiają, a on ma 28 lat, a jest z niego bardzo dojrzały facet - opisuje zwycięzcę programu sołtys.
- Za bardzo go w polu nie widzę - mówi. - Studiował, pewnie siedzi non stop w książkach. Ile razy przejeżdżam koło jego domu, widzę, jak się światło świeci. Pewnie siedzi i coś googluje - dodaje.
Przed rozmową z ojcem mężczyzny próbuję skontaktować się z bohaterem teleturnieju. Wysyłam do niego SMS. Namawiam go na rozmowę, na kilka zdań o tym, jak można się tak gruntownie przygotować do teleturnieju i zdeklasować rywali. "Nie ma mnie w domu, ja nie mieszkam w Śliwnikach" - odpisuje pan Artur.
Zwycięzca "1 z 10" wyraźnie unika kontaktu z kimkolwiek. Jest oszołomiony tym, co dzieje się wokół jego osoby po emisji słynnego już odcinka. - Pojechałem do niego, ale rano spał. Odsypiał, bo już od środowego wieczora różni ludzie do niego wydzwaniali i wypisywali. Powiedziałem ojcu, żeby go nie budził. Później mu osobiście pogratuluję - mówi sołtys.
Żaneta Gotowalska-Wróblewska, dziennikarka Wirtualnej Polski