To nowy etap wojny? "Zagrożenie eskalacją jest mniejsze niż było"
- Trzeba zachować zimną krew, sprawa jest bardzo wrażliwa - mówi WP gen. Jarosław Kraszewski, były szef wojsk rakietowych i artylerii Wojsk Lądowych. - Nie ma powodu, by wpadać w panikę, bo nie był to atak na Polskę. To cena, jaką płacimy za bycie sąsiadem kraju w stanie wojny - wtóruje mu Jerzy Marek Nowakowski, były ambasador RP na Łotwie i w Armenii. Według najnowszych doniesień w kierunku nadlatującej z Rosji rakiety został wystrzelony z Ukrainy pocisk, który omyłkowo trafił w terytorium Polski, zabijając dwie osoby.
"Wszystko jest jeszcze w trakcie badania"
We wtorek ok. 15:40 na terenie leżącej niedaleko od granicy z Ukrainą wsi Przewodów (powiat hrubieszowski, woj. lubelskie) spadł pocisk. Zginęło dwóch obywateli Polski. Wcześniej siły rosyjskie przeprowadziły zakrojony na szeroką skalę atak rakietowy na Ukrainę, wymierzony głównie w obiekty energetyczne.
Do sprawy odnieśli się w nocy z wtorku na środę najwyżsi urzędnicy w Polsce. Głos zabrał m.in. prezydent Andrzej Duda. - Nie mamy w tej chwili żadnych jednoznacznych dowodów na to, kto wystrzelił tę rakietę. Najprawdopodobniej była to rakieta produkcji rosyjskiej, ale to wszystko jest jeszcze w trakcie badania - przekazał w nocnym oświadczeniu. W środę po spotkaniu w Biurze Bezpieczeństwa Narodowego prezydent podał nowe informacje:
Nic nie wskazuje na to, że był to intencjonalny atak na Polskę. W tej części Ukrainy wszędzie spadły rosyjskie rakiety. Ukraina broniła się. Mieliśmy do czynienia z bardzo poważnym starciem. Na miejscu cały czas prowadzone są czynności śledcze.
Głos w tej sprawie zabrał też w nocy m.in. Joe Biden. Prezydent USA w rozmowie z dziennikarzami przekazał, że wstępne informacje wskazują, że rakieta, która spadła na Polskę, nie została wystrzelona z terytorium Rosji. Prezydent USA zadeklarował już pomoc w polskim dochodzeniu.
W środę rano, powołując się na źródła w NATO, Reuters podał, że Biden "powiedział partnerom G7 i NATO, że wybuch we wschodniej Polsce został spowodowany przez ukraińską rakietę obrony powietrznej".
"Doszło do nieszczęśliwej pomyłki"
Czy wydarzenia, jakie miały miejsce w Polsce wtorkowym popołudniem, można traktować jako nowy etap wojny? - Nie. Trzeba zachować zimną krew, sprawa jest bardzo wrażliwa - mówi w rozmowie z Wirtualną Polską generał Jarosław Kraszewski, były szef wojsk rakietowych i artylerii Wojsk Lądowych. - Abstrahując od faktu wielkiej tragedii dwóch rodzin, doszło do nieszczęśliwej pomyłki. Pytanie: czyja była to pomyłka - dodaje.
- Władimira Putina można posądzać o wiele wariactw, ale przy braku znaczącego progresu w Ukrainie zdziwiłbym się, gdyby podjął próbę ataku NATO - zaznacza.
Generał podkreśla, że "w lotach rakiet jest zasada - tego jeszcze przez długie lata nie unikniemy - że czym rakieta leci dalej, tym jest mniej dokładna". - Jeżeli to wystrzelili Rosjanie, niekoniecznie z terytorium Rosji, na pewno użyli starej rakiety, gdzie systemy naprowadzania są oparte na systemach żyroskopowych, starszej generacji. Ich dokładność liczona jest w kilku kilometrach, niewielka - ocenia.
- Jeśli byłoby to wystrzelone z Białorusi lub też przy granicy z tym krajem, ale już z terytorium Ukrainy, w co wątpię, to i tak będzie podobna sytuacja, jeśli były to stare rakiety. Trzeba czekać do wyjaśnienia, co to była za rakieta, skąd był kierunek, jaki był jej zasięg. To można zbadać, ale trzeba przeprowadzić dokładne analizy w miejscach, gdzie doszło do tragedii - podkreśla nasz rozmówca.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
"To cena, jaką płacimy za bycie sąsiadem kraju w stanie wojny"
Czy da się zrobić cokolwiek, by uniknąć podobnych sytuacji w przyszłości? - Tego się nie da uniknąć - ocenia gen. Kraszewski. - Nawet izraelska Żelazna Kopuła nie daje 100 proc. gwarancji, że wszystko zostanie strącone. Takie wypadki się zdarzają. Poczekajmy na wiadomości od ekspertów, co to dokładnie było. Póki co to gdybanie - dodaje.
Głos w sprawie zabrało też na Twitterze Dowództwo Generalne Rodzajów Sił Zbrojnych. "Żadna armia nie dysponuje systemem obrony powietrznej, który chroni terytorium całego kraju. Atak rakietowy charakteryzuje się punktowym uderzeniem w wybrany cel, a nie niszczeniem wielu celów na dużych obszarach. Zadaniem systemów jest m. in. obrona infrastruktury krytycznej" - czytamy.
- Jeśli latają setki rakiet, to nie jest wykluczone, że resztki albo cała rakieta może spaść po polskiej stronie. Jakiś błąd w ustawieniach parametrów albo próba zestrzelenia rakiety i upadek na naszym terenie to cena, jaką płacimy za bycie sąsiadem kraju w stanie wojny - mówi w rozmowie z Wirtualną Polską Jerzy Marek Nowakowski, były ambasador Polski na Łotwie i w Armenii.
"Zagrożenie eskalacją konfliktu jest mniejsze niż było"
I podkreśla, że "w świetle dzisiejszych informacji wiemy, że to nie była prowokacja, zaplanowana akcja". - Wczoraj była taka obawa, że to świadome testowanie Polski, NATO przez Rosję. To są albo resztki rakiety zestrzelonej przez siły powietrzne Ukrainy, albo wprost ukraińska rakieta przeciwlotnicza, która spadła przez przypadek - ocenia.
- Zagrożenie eskalacją konfliktu na terytorium Polski jest mniejsze niż było. Jest to sygnał, że jesteśmy krajem bezpośrednio dotykającym frontu wojny. Tego typu zdarzenia mogą mieć miejsce w przyszłości. To zdarzenie będzie miało niedobry wpływ na inwestowanie w Polsce, gdyż jest to kolejny sygnał, że jesteśmy krajem zagrożonym. Nie ma jednak powodu, by wpadać w panikę, bo nie był to atak na Polskę - podkreśla były ambasador.
Żaneta Gotowalska, dziennikarka Wirtualnej Polski