"Sprawdzian NATO". Generałowie mówią, co się mogło wydarzyć
Amerykańska agencja prasowa Associated Press poinformowała, że na terytorium Polski spadły dzisiaj dwie rosyjskie rakiety. Dwóch obywateli Polski zginęło. Nasze władze wypowiadają się na ten temat ostrożnie. Rzecznik rządu poinformował na konferencji prasowej, że "doszło do eksplozji", a "służby wyjaśniają sprawę".
Do zdarzenia doszło w miejscowości Przewodów w powiecie hrubieszowskim w woj. lubelskim. Eksplozja miała miejsce w dniu, w którym Rosja przeprowadziła zmasowany rakietowy atak na Ukrainę z użyciem około 100 pocisków.
Podwyższenie gotowości niektórych jednostek bojowych
- W związku z zaistniałą sytuacją wdrożono procedury, które są przewidziane w takiej sytuacji, w tym m.in. zdecydowano o tym, aby podwyższyć gotowość niektórych jednostek bojowych, wojskowych na terenie Polski oraz zwiększyć gotowość bojową jednostek służb mundurowych na terenie naszego kraju - przekazał rzecznik rządu Piotr Müller po zakończeniu pilnej narady w siedzibie Biura Bezpieczeństwa Narodowego.
- Zdecydowaliśmy o tym, by podjąć się weryfikacji, czy zachodzą przesłanki, aby uruchomić procedury wynikające z art. 4 Paktu Północnoatlantyckiego - przekazał rzecznik rządu.
Płk rez. Piotr Lewandowski, były dowódca Batalionu Ochrony Bazy w Redzikowie wyjaśnia w rozmowie z Wirtualną Polską, że podwyższenie gotowości oznacza, że ogranicza się przepustki, urlopy, podnosi się gotowość części Wojsk Obrony Terytorialnej. - Jest to reakcja na incydent. To w praktyce niewiele znaczy - ocenia. I dodaje: - Nie skutkuje to żadnymi manewrami wojskowymi, nie wyprowadza się sprzętu.
Przypomnijmy, że NATO w ramach Traktatu może uruchomić artykuł 4, według którego "strony będą się wspólnie konsultowały, ilekroć - zdaniem którejkolwiek z nich - zagrożone będą: integralność terytorialna, niezależność polityczna lub bezpieczeństwo którejkolwiek ze stron".
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
"Błądząca" rakieta
Rozmówcy Wirtualnej Polski wskazują, że to, co spowodowało wybuch we wschodniej Polsce, to mogła być "zbłąkana" rakieta. - Najprawdopodobniej w Polskę nikt nie celował - ocenia płk rez. Piotr Lewandowski, były dowódca Batalionu Ochrony Bazy w Redzikowie. W jego "na 99 proc. zostały one trafione przez obronę przeciwlotniczą ukraińską, zeszły z toru i spadły na terytorium naszego kraju".
- Jama jest tak duża, że to nie były rakiety przeciwlotnicze. To była silna, duża rakieta ze sporym ładunkiem detonującym - ocenia gen. Waldemar Skrzypczak. Skąd się ona wzięła na terenie Polski? Generał kreśli dwa scenariusze. - Prawdopodobnie została trafiona przez broń przeciwlotniczą Ukrainy i się odsterowała lub została źle zaprogramowana i w wyniku różnych błędów poszła tam, gdzie widziała inny cel. Lub pobłądziła i latała tak długo, aż paliwo jej się skończyło - ocenia generał.
"Kolejny sprawdzian NATO"
Czy w związku z tym powinno się ustanowić "no fly zone" nad Ukrainą? - NATO nie potrzebuje pretekstu, żeby coś takiego ogłosić. Moim zdaniem - gdyby chciało, to by to zrobiło - mówi płk Lewandowski.
- Zdziwiłbym się, gdyby takie decyzje zapadły, bo angażowałyby one znaczne środki NATO. Raczej skończy się na notach protestacyjnych. To kolejny sprawdzian NATO - ocenia.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
"To nie może być powód do wojny"
W ocenie gen. Skrzypczaka "to nie może być powód do wojny". - Powinny zadziałać mechanizmy NATO. Po pierwsze należy wystosować notę protestacyjną do strony rosyjskiej. Po drugie wzięcie odpowiedzialności za to, co się stało. Po trzecie informacja ze strony NATO, że jest przygotowane do odpowiedzi na każde zagrożenie ze strony Rosji. Prawdopodobnie skończy się tym, że będą noty dyplomatyczne, przeprosiny, żeby uniknąć wojny - ocenia.
Czy gen. Skrzypczak zakłada inny scenariusz? Mówi wprost: nie. - Nikt nie chce wojny. Uruchomi się wszystkie kanały dyplomatyczne, żeby wyjaśnić tę sprawę - podkreśla.
W ocenie generała Mieczysława Bieńka "sytuacja jest o tyle poważna, że mamy dwie osoby zabite". - Z dużym przekonaniem mówię, że to były zabłąkane pociski, które spadły na nasze terytorium. Pamiętajmy, że to tylko jakieś 800 do 1000 metrów od granicy - mówił na antenie TVN24.
- Znajdujemy się jako państwo przyfrontowe w sferze kryzysowej. Ale to nie jest powód do uruchomienia art. 5, bo ani nikt na nas nie najechał, ani nie zagarnął terytorium, ani nie wykonał wyraźnego aktu wojny - ocenił.
Artykuł 5 mówi, że "strony zgadzają się, że zbrojna napaść na jedną lub więcej z nich w Europie lub Ameryce Północnej będzie uznana za napaść przeciwko nim wszystkim".
I dalej: "I dlatego zgadzają się, że jeżeli taka zbrojna napaść nastąpi, to każda z nich, w ramach wykonywania prawa do indywidualnej lub zbiorowej samoobrony, uznanego na mocy artykułu 51. 'Karty Narodów Zjednoczonych', udzieli pomocy stronie lub stronom napadniętym, podejmując niezwłocznie, samodzielnie, jak i w porozumieniu z innymi stronami, działania, jakie uzna za konieczne, łącznie z użyciem siły zbrojnej, w celu przywrócenia i utrzymania bezpieczeństwa obszaru północnoatlantyckiego".
"O każdej takiej zbrojnej napaści i o wszystkich podjętych w jej wyniku środkach zostanie bezzwłocznie powiadomiona Rada Bezpieczeństwa. Środki takie zostaną zaniechane, gdy tylko Rada Bezpieczeństwa podejmie działania konieczne do przywrócenia i utrzymania międzynarodowego pokoju i bezpieczeństwa" - czytamy dalej.
"Byłby to krok w kierunku bardzo mocnej eskalacji"
Płk Lewandowski podkreśla, że bardzo ważne jest to, co zrobi NATO. - Zginęli ludzie na terenie państwa-członka NATO. Reakcja powinna być twarda. "No fly zone" sprawiłoby, że NATO być może stałoby się członkiem konfliktu bezpośredniego. Gdyby Rosja nie przestrzegała zasad, NATO musiałoby otworzyć ogień. Jeśli kreślimy linię na terenie Ukrainy, jesteśmy od tego o włos. Byłby to krok w kierunku bardzo mocnej eskalacji - ocenia.
- Rosja się nie cofnie, bo "no fly zone" to dla nich przegrana wojna. To, co pozostało, to zdolność eksportu siły przez loty rakietowe. Zablokowanie im tego czyni z Rosji, z ich perspektywy, ofiarę ataku NATO. Dzieją się mocne, poważne rzeczy - dodaje.
Żaneta Gotowalska, dziennikarka Wirtualnej Polski