To największa słabość rosyjskiej armii. Straty są wręcz gigantyczne
Taktyka z czasów Związku Radzieckiego, "mięsne szturmy" i sprzęt w najlepszym wypadku pamiętający końcówkę XX wieku. Słabość rosyjskiej broni pancernej widać gołym okiem, skąd więc biorą się postępy armii Putina? I jak długo Rosja może jeszcze sięgać do magazynów mobilizacyjnych, kiedy w każdej potyczce traci średnio 30-40 proc. sił?
Rosyjskie oddziały pancerno-zmechanizowane od początku wojny raczej średnio radziły sobie podczas walki manewrowej. Dowódcy popełniali szkolne błędy, logistyka nie radziła sobie ze wsparciem, a żołnierze pozostawieni sami sobie, tracili głowy. Było to widać szczególnie podczas bitew pod Browarami, Charkowem i ukraińskiego kontruderzenia pod Hostomelem.
Potem było już tylko gorzej, a zacięte walki pod Wuhłedarem pokazały, że chluba rosyjskiej armii jest w stanie rozkładu. Skąd się biorą wysokie straty rosyjskich wojsk pancerno-zmechanizowanych? Problem jest złożony, a jego geneza tkwi jeszcze w czasach sowieckich.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Reforma
Przegrana wojna w Gruzji pokazała, że skostniała struktura wojsk, wywodząca się jeszcze z czasów ZSRR, jest przestarzała i nie przystaje do zmienionych warunków nowoczesnego pola walki. Kilka miesięcy po zakończeniu działań w 2008 roku, Kreml rozpoczął reformę, która miała zwiększyć mobilność oddziałów, ułatwić dowodzenie i zmniejszyć ilość etatów bez utraty zdolności bojowej.
Do 2013 roku zmieniono schemat pokojowej organizacji wojsk pancernych, która wywodziła się jeszcze z czasów sowieckich. Wtedy najwyższym stopniem była armia, potem dywizja, pułk i na końcu batalion. Po zmianach, z organizacji wyrzucono dywizję jako element zabezpieczenia logistycznego, a za logistykę miały od teraz odpowiadać brygady. W ten sposób miała zwiększyć się mobilność, dzięki przydzieleniu oddziałów logistycznych wprost do taktycznych batalionowych grup bojowych. Czyli tak jak to od lat jest w wojskach NATO.
Zmiana organizacji była widoczna podczas pierwszych miesięcy wojny w Ukrainie, ale w rosyjskim wydaniu… zupełnie się nie sprawdziła. Obserwując operację logistyczną, rzucał się w oczy chaos, jaki zapanował wśród Rosjan. Kolumny zmechanizowane trzymały się wyłącznie głównych, szerokich dróg, bo logistyczny rzut kołowy, który im towarzyszył, nie pozwalał na inne działanie.
Kiedy tylko kolumny zjeżdżały na wąskie lub nieubite drogi, utykały w błocie lub ciasnych uliczkach i szybko były likwidowane. Konsekwentnie, co widać było na nagraniach publikowanych w sieci, kolumny z cysternami, które przejeżdżały przez blokowiska, próbując dostać się do czołowych kolumn, musiały cierpliwie czekać. Wszystko dlatego, że nie mogły zostawić cystern z paliwem czy wozów z amunicją i liczyć na to, że pozbawione osłony cysterny w ogóle dotrą do celu.
Reforma miałaby rację bytu, gdyby nie bałagan i rosyjska bylejakość. Jak to się robi, pokazali Amerykanie w 1991 roku podczas operacji Pustynna Burza oraz w 2003 roku, podczas zdobycia Bagdadu. Oddziały aeromobilne zajęły mosty, szybkie zagony zmechanizowane z silnym bezpośrednim wsparciem lotnictwa przełamały linie obrony irackiej armii i wkroczyły do centrum miasta.
Amerykański atak był jednak uporządkowany: najpierw spadochroniarze zabezpieczyli kluczowe pozycje, potem zespoły rozpoznawcze rozjechały się, szukając najlepszych tras, a za nimi ruszyły grupy bojowe w osłonie piechoty. W trzeciej linii znajdowała się artyleria, a na samym końcu logistycy, którzy organizowali wysunięte punkty etapowe, gdzie gromadzili podręczne zapasy. Amerykanie nie zatrzymali się nawet na chwilę z powodu jakichkolwiek braków. Zupełnie inaczej niż Rosjanie.
Taktykę z Półwyspu Arabskiego Amerykanie rozwijają od II wojny światowej, mieli więc czas, aby dopracować szczegóły i wpoić doktrynę nawet szeregowym żołnierzom. Rosjanie nie tylko mieli znacznie mniej czasu, ale przede wszystkim nie zreformowali systemu szkolenia.
Szkolenie
Kolejnym strukturalnym błędem, który popełnili Rosjanie, było niedostosowanie systemu szkolenia poborowych i żołnierzy kontraktowych do potrzeb realnej operacji wojskowej. Żołnierze byli szkoleni do wykonania zadań na poligonach w komfortowych warunkach ćwiczebnych. Nikt nie przeszkadzał w rozwinięciu ugrupowania, artyleria prowadziła ogień z przygotowanych stanowisk przy wsparciu bezzałogowców, a lotnictwo hulało nad polem walki. Tego typu proces szkoleniowy znakomicie wyglądał na pokazach dla oficjeli, ale zupełnie nie sprawdził się podczas walki.
Od początku wojny w Ukrainie dowódcy kompanii i batalionów słabo radzili sobie z dowodzeniem w polu. Popełniali podstawowe błędy taktyczne: poruszali się w ciasnych kolumnach, osłona przeciwlotnicza nie istniała, nie mówiąc już o całkowitym zaniedbaniu rozpoznania. Jakby tego było mało, dowódcy grup nie potrafili współdziałać z artylerią i lotnictwem. Szybko się okazało, że wojska lądowe zostały praktycznie bez bliskiego wsparcia z powietrza.
Znakomitym przykładem takiej operacji była bitwa pod Browarami, gdzie pułk bezpośrednio prowadził dowódca, jakący w pierwszym czołgu. Kiedy jego czołg został zniszczony, kolumna zatrzymała się w środku miasta, a ukraińska artyleria doszczętnie ją rozbiła. Zawiodła logistyka. Upadło morale. Rozpoczęły się dezercje, a po polach walał się porzucony sprzęt. Gdyby nie to, rosyjski pułk pancerny wszedły do Kijowa od wschodu.
Z biegiem czasu sytuacja dla Rosjan stawała się jeszcze gorsza. Żołnierze, którzy zdobyli jako takie doświadczenie, albo zostali wyeliminowani z dalszej walki, albo musieli odejść na odpoczynek. Obecnie armią dowodzą ludzie bez wykształcenia i doświadczenia, obarczeni politycznymi wymaganiami, co uniemożliwia działanie zgodnie z nakazami wojskowej praktyki.
Widoczne to było niedawno, m.in. pod Wuhłedarem i Kurachowym, gdzie Rosjanie wrócili do taktyki, jaką Sowieci wypracowywali przed stu laty. Polega ona na tym, że to artyleria rozpoczyna przygotowanie, a następnie wał ogniowy poprzedza uderzenie czołgów i piechoty. Taka strategia sprawdza się jednak jedynie ze względu na dużą przewagę liczebną Rosjan, którzy mogą pozwolić sobie na duże straty. Pod Kurachowym stracili ok. 60 proc. sił użytych do uderzenia, co jest rezultatem również braku rozeznania dowódców w sytuacji taktycznej.
Brak rozpoznania
Największym problemem Rosjan bezpośrednio na polu walki jest brak środków rozpoznawczych na poziomie taktycznym. Własne bezzałogowce, jak na przykład Orłan-10, są na bardzo niskim poziomie zaawansowania technicznego. Do tego Ukraińcy niszczą je tak sprawnie, że rodzime zakłady zbrojeniową nie nadążają z uzupełnieniem braków. Stąd też zakupy w Iranie, sondowanie innych rynków i stosowanie doraźnych rozwiązań.
Walczące oddziały bardzo często nie wiedzą też, co znajduje się choćby dwa kilometry dalej. Nie mają pojęcia, czy pojazdy znajdujące się przed nimi są własne, czy ukraińskie, gdzie najlepiej uderzyć, aby trafić w lukę w obronie i jak kierować ogniem artyleryjskim, aby był efektywny.
Problemem dla Rosjan jest także to, że obie strony nadal używają sprzętu wywodzącego się z czasów Związku Radzieckiego. Wobec braku systemów rozpoznawczych "swój-obcy" w wojskach lądowych i braku lekkich środków rozpoznawczych, w tym bezzałogówców, Rosjanie zostali zmuszeni do wymalowywania wielkich oznaczeń literowych na kadłubach pojazdów. Dzięku temu w ferworze walki nie pomylą własnych pojazdów z wozami przeciwnika.
Straty będą rosły
Rosyjska armia jest słabo wyszkolona i jeszcze gorzej dowodzona. Dowódcy liniowi ewidentnie się pogubili, a sztabowcy w Moskwie naciskają, żeby wykonali powierzone zadania. Przez kilka lat awansowani byli oficerowie, którzy przede wszystkim byli wierni władzy, a nie ci, którzy się wyróżniali. Stąd też powtarzające się "mięsne szturmy".
Do ich wykonania z kolei wysyłani są żołnierze, którzy od lat są w rezerwie i przed wysłaniem na front przeszli jedynie pobieżne szkolenie przypominające. Co więcej, do ich dyspozycji oddaję się sprzęt w zdecydowanej większości wyciągnięty z zapomnianych magazynów, więc jego System Kierowania Ogniem, systemy łączności i uzbrojenia są w najlepszym przypadku na poziomie końca XX wieku.
To wszystko powoduje, że straty Rosjan będą rosły, a minimalne sukcesy, jakie odnoszą na froncie będą okupione kolejnymi grobami. W ten sposób Rosjanie będą mogli prowadzić działania jedynie tak długo, jak głęboko będą mogli sięgnąć do magazynów mobilizacyjnych. A te nie są bez dna.
Sławek Zagórski dla Wirtualnej Polski