Wbija kij w mrowisko. Zwraca uwagę na jedną rzecz z materiału o Wojtyle
Nie cichnie burza wokół materiału TVN24 "Franciszkańska 3". Dr Marek Lasota twierdzi, że źródła reportera nie są wiarygodne. - To jest podstawowe uchybienie - mówi. - Wiele osób dzisiaj wygłasza swoje przekonania związane z naszą publikacją, ale prawie nikt z tych osób nie zna tych dokumentów i nie wykonał tej pracy - odpowiada autor reportażu Marcin Gutowski.
Tym materiałem żyje cała Polska. W poniedziałek wieczorem na antenie TVN24 został opublikowany reportaż "Franciszkańska 3" z serii Bielmo. W nim reporter Marcin Gutowski przedstawił mechanizmy krycia przestępstw seksualnych w Kościele katolickim przez Karola Wojtyłę, arcybiskupa krakowskiego i późniejszego papieża Jana Pawła II.
Swoje ustalenia dziennikarz opiera na materiałach zgromadzonych przez Służbę Bezpieczeństwa PRL oraz relacjach świadków i ofiar księży pedofilów. W dokumencie przedstawił historie trzech księży: Bolesława Sadusia, Eugeniusza Surgenta i Józefa Loranca, którzy molestowali dzieci. Do tego w filmie Marcin Gutowski przedstawia podejrzenia wobec kard. Adama Stefana Sapiehy, który miał molestować kleryków i podległych mu księży.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
"Największy dramat". Prof. Rychard o nowych faktach ws. Jana Pawła II
Wielkie emocje w Sejmie
Reportaż wywołał wielką dyskusję. Sprawą zajął się nawet Sejm, gdzie posłowie Prawa i Sprawiedliwości zgłosili uchwałę w tej sprawie. Paweł Kowal z Koalicji Obywatelskiej zaapelował, aby nie mieszać Jana Pawła II do walki politycznej. - Jego nauczanie w sprawie demokracji, jedności europejskiej jest ważne dla wielu Polaków. Jan Paweł II nie chciałby być broniony przez Radio Szczecin czy TVP - stwierdził w emocjonalnym wystąpieniu.
Sejm to jednak niejedyne miejsce, gdzie od kilku dni toczy się dyskusja na ten temat. Niektórzy duchowni, aktywni w mediach, ruszyli do obrony Karola Wojtyły, uważając, że to atak na postać świętego. Wiele osób zwraca uwagę, że materiał jest oparty głównie na materiałach z IPN-u, które mogą być sfingowane.
Ks. Kazimierz Sowa twierdzi, że nie można tych akt traktować do końca poważnie. "Każda strona, która znalazła się w teczkach zgromadzonych dziś w IPN, ma swoją własną historię i ślepe odczytanie relacji, donosów czy raportów tak funkcjonariuszy, jak i ówczesnych TW (Tajnych Współpracowników - przyp.red.) jako prawdy objawionej nie jest drogą do poznania prawdy" - napisał po zobaczeniu reportażu.
Trwa ładowanie wpisu: facebook
Taki sam argument przedstawia ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski w wywiadzie dla "Faktu". Twierdzi, że gdyby takie zeznania były wiarygodne, to zostałyby wykorzystane przez komunistów. Tak się jednak nie stało. - Nawet sam Urząd Bezpieczeństwa musiał uznać je za niewiarygodne. Gdyby było inaczej, ubecja zrobiłaby z tego naboje do swojego propagandowego karabinu - wyjaśnia.
Jedno źródło nie wystarczy
Swoich wątpliwości nie kryje również dr Marek Lasota, historyk, były pracownik IPN, autor książki "Donos na Wojtyłę". - Jeżeli chodzi o moją opinię, traktowałbym te źródła bardzo, bardzo ostrożnie - mówi w rozmowie z Wirtualną Polską.
Ekspert twierdzi, że jedno źródło nie wystarczy do tego, by stawiać daleko idące tezy. - Oczywiście, to jest podstawowe uchybienie warsztatu, nie tylko badacza, ale także dziennikarza. Tłumaczenie się, że weryfikacją jest rozmowa z uczestnikami i świadkami, jest niewystarczające. W instrumentarium badawczym historyka świadkowie i uczestnicy nie są traktowani jako w pełni miarodajne źródło - argumentuje.
Gutowski odpowiada
Na te zarzuty w rozmowie z Wirtualną Polską odpowiada autor reportażu Marcin Gutowski. - Nad weryfikowaniem materiału, także w terenie, i docieraniem do świadków spędziliśmy pół roku. Niektóre rzeczy weryfikowaliśmy pozytywnie, inne negatywnie. Dotarliśmy do dokumentów z innych źródeł, które potwierdzają bądź zaprzeczają temu, co się znajduje w dokumentach SB. Wiele osób dzisiaj wygłasza swoje przekonania związane z naszą publikacją, ale prawie nikt z tych osób nie zna tych dokumentów i nie wykonał tej pracy - mówi.
Lasota zaznacza też, że nieuprawnione są twierdzenia zawarte w reportażu, że Karol Wojtyła wiedział o podległych mu księżach pedofilach i nic z tym nie zrobił. - Jeżeli dostępny materiał rodzi, a rodzi, pewne pytania i wątpliwości, to wypadałoby je przedstawić i uczciwie przyznać, że nie umie się na nie udzielić odpowiedzi, przynajmniej na tym etapie – mówi.
- Czy przenoszenie księdza z parafii na parafię, przywrócenie go do posługi i wysłanie jako kapelana do szpitala, w którym był oddział pediatryczny, jak w przypadku księdza Loranca, nieodebranie możliwości nauczania religii ks. Surgentowi, który na Pomorzu dalej na lekcjach religii wykorzystuje seksualnie chłopców, da się nazwać inaczej niż niewystarczającymi działaniami? - pyta retorycznie Gutowski w odpowiedzi. Wspomina, że w trakcie pracy dotarł łącznie do kilkudziesięciu ofiar księży. - Dotarliśmy do naocznego świadka i sygnalisty, który osobiście zgłaszał te sprawy kard. Wojtyle - mówi dziennikarz.
Specjalna komórka do niszczenia Kościoła
Dr Lasota zaznacza, że materiały SB w tym przypadku najlepiej będzie zweryfikować w archiwach kościelnych. Wyjaśnia, że SB w czasach PRL-u fałszowała wiele materiałów, które miały skompromitować Kościół i duchownych.
- Już na początku lat 70. XX wieku powstaje w SB grupa "D". Jej zadaniem była dezintegracja Kościoła. W przypadku Karola Wojtyły, jeszcze w czasach krakowskich, dokumentacja działalności tej grupy jest zachowana. Są tam ciekawe materiały. Przykładowo dotyczące pierwszej pielgrzymki papieskiej w 1979 roku. W jednym z dokumentów jest napisane, że sfabrykowano list, który trzeba będzie doręczyć papieżowi, zawierający opis sytuacji kompromitującej jakiegoś zakonnika. Tego typu działania były podejmowane i Wojtyła był tego świadom. Był ostrożny, bo wiedział doskonale, że wokół niego działania służb PRL-u toczą się intensywnie i to też rodziło jego ograniczone zaufanie do rozmaitych faktów - wspomina.
W odpowiedzi słyszymy od dziennikarza TVN24, że w pracy nie opierał się tylko na dokumentach bezpieki. - W dwóch przypadkach to nie są tylko dokumenty z teczek SB, ale z postępowań karnych. Zarzucanie nam, że opieramy się wyłącznie na materiałach SB i świadkach, którzy są niemiarodajni jest niesprawiedliwe i niezgodne z faktami. Są - jak wspominałem - inne dokumenty, w tym kościelne i sądowe. Archiwa krakowskiej kurii nie chcą się otworzyć. Z punktu widzenia warsztatu dziennikarskiego wydaje się, że niewiele więcej można było zrobić - zaznacza.
Kardynał Sapieha molestował kleryków?
Historyk zwraca uwagę na rewelacje ws. kardynała Sapiehy, które w ostatnich tygodniach pojawiły się w przestrzeni medialnej. Te również pochodzą z archiwów SB. Według nich ksiądz Anatol Boczek zarzucił kard. Adamowi Sapieże molestowanie seksualne kleryków.
- Materiały dotyczące kard. Sapiehy budzą teraz poruszenie, ale to są wynurzenia jednego z duchownych będącego tajnym współpracownikiem, alkoholikiem i degeneratem. Po wojnie aparat komunistyczny robił wszystko, żeby z mitem księcia metropolity rozprawić się skutecznie - twierdzi Lasota.
Potrzebna niezależna komisja
Postuluje, że w tym przypadku problem rozwiązałaby komisja, która zbadałaby dokładnie archiwa w krakowskiej kurii. - Wtedy zbliżylibyśmy się do prawdy. Na razie jesteśmy w sferze hipotez, interpretacji rozmaitych faktów, ale jeżeli zależy nam na tym, żeby pokazać fakty tak, by były one bardziej zrozumiałe, by wyjaśniły istniejące wątpliwości, to musimy to zrobić - mówi.
Według eksperta taka komisja musiałaby składać się nie tylko z historyków, ale też specjalistów z innych dziedzin: psychiatrów, lekarzy czy prawników. - Wszyscy na razie poruszamy się w sferze naszych niejednokrotnie emocjonalnych osądów. One oczywiście są uzasadnione i zrozumiałe, ale jeżeli chcemy mierzyć się z tym problemem uczciwie i szczerze, to sięgnijmy do wiedzy, która jest na ten temat zgromadzona - wyjaśnia.
Z kolei Marin Gutowski deklaruje, że jeżeli tylko Archidiecezja Krakowska udostępni mu materiały z archiwum przy Franciszkańskiej 3, to on jest gotowy do pracy. - Jeżeli tylko materiały będą udostępnione, to zjawiam się w Krakowie i się z nimi zapoznaję, ale nie jestem optymistą w tym zakresie - kończy.
Arkadiusz Grochot, dziennikarz Wirtualnej Polski