30 września na Słowacji odbędą się wybory parlamentarne. Faworytem jest populista Robert Fico, a na skrajnej prawicy walczy o głosy partia Republika © GETTY | Zuzana Gogova

"Teflon wybierze Moskwę". Dlaczego Słowacy znów stawiają na populistów?

Tatiana Kolesnychenko
29 września 2023

- Wyborcy populistów są "teflonem", żadne racjonalne argumenty do nich nie trafiają. Przywódcę partii postrzegają jako jedynego zbawiciela i obrońcę – mówi Grigorij Mesežnikov. Słowacki politolog kreśli ponurą wizję swojego kraju, w którym wraca stare: prawicowi, nacjonalistyczni populiści zorientowani na Rosję. - Przy niektórych z nich polska Konfederacja może wydać się umiarkowanym ugrupowaniem.

  • PiS walczy o trzecią kadencję rządów, a na prawo od partii Kaczyńskiego urosła w siłę Konfederacja. Wzrost popularności prawicy i przechylenie wahadła debaty publicznej w prawą stronę to jednak nie jest tylko specyfika Polski.
  • W ostatniej dekadzie nastąpił renesans prawicy w Europie. Poglądy uznawane do niedawna za skrajne weszły do głównego nurtu debaty publicznej, a od Paryża, przez Rzym, Berlin i Budapeszt i Bratysławę umocniły się lub nawet wygrały wybory siły konserwatywno-prawicowe.
  • W serii wywiadów z ekspertami, dziennikarzami, autorami książek o skrajnej prawicy pytamy na łamach Wirtualnej Polski o przyczyny i skutki tego zjawiska. Pokazujemy podobieństwa i różnice między Polską a innymi krajami.
  • Pokazujemy też mechanizmy zdobywania, utrzymywania i ugruntowywania przez prawicę władzy poprzez łagodzenie wizerunku, przejmowanie populistycznych haseł, radykalne reformy ustrojowe i medialną propagandę.
  • W tym odcinku naszego cyklu kierujemy światło na wybory na Słowacji, gdzie do władzy wrócił Robert Fico [materiał powstał przed wyborami na Słowacji. Po zwycięstwie Fico obiecał sprzeciwić się sankcjom nałożonym na Rosję i zaprzestać wysyłania broni do Ukrainy - red.].

***

Tatiana Kolesnychenko: Kiedy mówimy "skrajna prawica na Słowacji…"

Grigorij Mesežnikov: …to już nie są ogolone na łyso osiłki. Teraz noszą garnitury i zdobywają elektorat nie tyle dzięki jatkom o światopogląd, ile uprawiając groźny populizm ekonomiczny.

Na Słowacji taką przemianę przeszła partia Republika, której korzenie sięgają środowisk neonazistowskich. Byli to słabo wykształceni ludzie, chuligani, skinheadzi. Wyznawali rasistowskie poglądy, rozrabiali. Policja postrzegała ich jako zagrożenie dla bezpieczeństwa na ulicach. Teraz już nie noszą brunatnych koszul. Mają eleganckie garnitury, wiążą krawaty i chcą wejść do politycznego mainstreamu.

Do partii dołączyło wielu emerytowanych policjantów, wojskowych, a nawet osoby, które pracowały w wojskowym kontrwywiadzie. Chcą sprawiać wrażenie silnej partii, która zapewni bezpieczeństwo, zadba o interesy Słowaków. Choć obecny lider partii Milan Uhrik jest najbardziej prorosyjskim posłem w PE, a sama partia jest tak naprawdę partią neonazistowską. Oni otwarcie życzą Rosji zwycięstwa i marzą o pełnym demontażu demokracji, wyjściu z UE i NATO. Przy nich polska Konfederacja może wydać się umiarkowanym ugrupowaniem.

Jakie są szanse Republiki w przedterminowych wyborach parlamentarnych, które odbędą się na Słowacji 30 września?

W większości sondaży mają od siedmiu do dziewięciu procent poparcia. Choć jedno z ostatnich badań pokazało, że ich notowania spadły poniżej pięciu procent. Wynika to z dosyć dziwnego skandalu… Okazało się bowiem, że dwaj liderzy partii - wspomniany Milan Uhrik oraz Miroslav Suja - kilka lat temu byli członkami partii liberalno-demokratycznych (Słowackiej Unii Demokratycznej i Partii Zielonych – red.), a jeden z nich nawet startował z list Zielonych.

Niestety, ten spadek jest raczej zjawiskiem przejściowym i wydaje się, że Republika bezproblemowo przekroczy próg wyborczy i wejdzie do parlamentu. Mają bardzo twardy, wewnętrznie spójny i zmobilizowany elektorat.

Lider partii Republika, Milan Uhrik szykuje się do debaty wyborczej, 26 września 2023 r., Bratysława
Lider partii Republika, Milan Uhrik szykuje się do debaty wyborczej, 26 września 2023 r., Bratysława© East News | VLADIMIR SIMICEK

Kto na nich głosuje?

Głównie mężczyźni z małych miast i obszarów wiejskich, do których trafia ekstremistyczna i ksenofobiczna retoryka. Niestety duża część elektoratu Republiki to też młodzież, wyznająca nacjonalistyczne i radykalne poglądy.

Trwa chyba najbrutalniejsza kampania wyborcza, jaką ten kraj widział. Liderem sondaży jest partia Smer Roberta Ficy, byłego premiera, skrajnego i prorosyjskiego populisty, który zarzeka się, że nie wyśle do Ukrainy ani jednego pocisku. Wygląda na to, że Słowacja znowu stawia na populistów. Skąd ten zwrot o 180 stopni?

Nie nazwałbym tego diametralną zmianą.

W 2019 roku niektórzy zachodni komentatorzy uważali, że na Słowacji znaleziono "antidotum" na populizm. Wtedy wybory prezydenckie wygrała Zuzana Čaputová. Mało komu znana prawniczka i działaczka antykorupcyjna uwiodła wyborców, bo używała języka pozbawionego agresji, który łączy, a nie dzieli. Dlaczego po czterech latach sytuacja znowu się odwróciła?

Przez ostatnie 30 lat, od kiedy Słowacja stała się niepodległym państwem, władzę sprawowali na przemian populiści i demokraci. W 2019 r. wygrała demokratka Čaputova, a rok później, w 2020 r., po wyborach parlamentarnych, powstała centroprawicowa koalicja, złożona z demokratów głównego nurtu, czyli umiarkowanych. Jeśli więc teraz wygrają populiści, będzie to logiczna kontynuacja tradycji: partie programowe wygrywają wybory, ale potem tracą popularność i są zastępowane przez populistów i odwrotnie.

Tylko że w przeszłości roszady u władzy wpływały na politykę wewnętrzną i gospodarkę, ale nie zmieniały zasadniczo orientacji polityki zagranicznej. W tamtych latach istniał konsensus: różnice różnicami, ale podążamy tą samą wydeptaną ścieżką.

Natomiast w przypadku zwycięstwa Ficy w obecnych wyborach może czekać nas nie zwykła wymiana elit rządzących, ale zmiana systemu. Po raz pierwszy ktoś ze słowackich polityków wprost zapowiada, że po dojściu do władzy będzie dążył do eliminacji demokratycznych mechanizmów w państwie.

Decyzja Zuzany Čaputovej - nie będzie ubiegać się o reelekcję w wyborach wiosną 2024 r. - utrudniła demokratom walkę o głosy
Decyzja Zuzany Čaputovej - nie będzie ubiegać się o reelekcję w wyborach wiosną 2024 r. - utrudniła demokratom walkę o głosy © GETTY | Florian Gaertner

Fico zamierza zrobić w Bratysławie drugi Budapeszt?

Chce anulować wszystkie dochodzenia, które wszczęto po 2020 roku, kiedy obecny rząd przyszedł do władzy. Jego zdaniem "na Słowacji doszło do policyjnego przewrotu", za którym stoją Čaputová i "podstawiony" przez nią premier.

W praktyce oznacza to zastosowanie selektywnej sprawiedliwości. Otoczenie Ficy ma pozostać bezkarne. Potem nastąpią próby likwidacji społeczeństwa obywatelskiego i niezależnych mediów.

Ale czarny scenariusz jeszcze nie jest przesądzony. Czy liberalna demokracja utrzyma się w stabilnej formie? Czy Słowacja będzie trzymać się obecnej linii w polityce zagranicznej oraz w dziedzinie bezpieczeństwa? Wszystko zależy od tego, ile głosów zdobędą małe partie. Możliwe są oba scenariusze – zarówno porażka Smeru, jak i jego zwycięstwo.

Od czego to zależy?

Od tego czy znajdą koalicjantów. Smer ma obecnie najwyższe poparcie, ale na drugim miejscu, z różnicą jednego procenta, jest Postępowa Słowacja. To partia, z którą kiedyś była związana Zuzana Čaputová. Żadna z tych partii nie zdobędzie na tyle dużo mandatów, by samodzielnie powołać rząd. Więc wszystko zależy od tego, kto dostanie się do parlamentu. Niewykluczone, że rząd powołają znowu siły demokratyczne, choć w nieco innym składzie. To jest główna zagadka tych wyborów.

W 2020 roku ze Smeru odeszła część posłów z Peterem Pellegrinim na czele. Uchodził za bliskiego współpracownika Ficy, ale teraz ma własną partię – Hłas - która według sondaży jest trzecią siłą polityczną na Słowacji. Smer i Hłas mogą stworzyć koalicję, ale Pellegrini nie jest tak radykalny jak Fico i nie wykluczałbym, że postawi na koalicję z demokratami z Postępowej Słowacji.

Ale języczkiem u wagi będą mniejsze partie, które łącznie mogą zgarnąć do 25 procent głosów. Jeśli wszystkie centroprawicowe, zasadniczo demokratyczne partie wejdą do parlamentu, mogą wraz z Postępową Słowacją zdobyć większość. Jeśli zaś wejdzie tylko kilka lub żadna z tych partii, to prawdopodobnie Robert Fico ponownie utworzy rząd. Ma swój solidny elektorat.

Roberta Fico jest politycznym oportunistą. Choć jego partia z założenia jest lewicowa, używa języka radykalnej prawicy
Roberta Fico jest politycznym oportunistą. Choć jego partia z założenia jest lewicowa, używa języka radykalnej prawicy© Getty Images | Dean Mouhtaropoulos

Każdy inny polityk, mając tyle zarzutów na swoim koncie, już dawno pożegnałby się z karierą. Ale Fico, choć w 2018 roku musiał ustąpić ze stanowiska premiera, ponieważ media oskarżały go o współudział w zabójstwie dziennikarza Jána Kuciaka i jego narzeczonej, a cztery lata późnej Krajowa Agencja Kryminalna postawiła mu zarzuty stworzenia zorganizowanej grupy przestępczej, wciąż cieszy się największym poparciem. Jak to możliwe? Dlaczego Słowacy z nim sympatyzują?

Przez to, że Fico prowadzi w sondażach, wytwarza się wrażenie, że cała Słowacja całkowicie zmieniła podejście do polityki. W rzeczywistości tak nie jest. Smer ma dziś 20 proc. poparcia i może zdobyć dodatkowe kilka procent. Bardzo podobny wynik partia Ficy miała podczas poprzednich wyborów. Więc nie doszło do wielkiej zmiany w procentowym poparciu.

Ale zmienił się elektorat?

Był moment, kiedy po przegranych wyborach w 2020 roku ze Smeru odszedł Pellegrini, a część elektoratu odpłynęła razem z nim. Poparcie dla Ficy zaczęło spadać, ale on dosyć szybko odzyskał pozycję. Wyczuł potencjał w pandemii COVID-19 i stał się politycznym liderem ruchu antyszczepionkowców. Krytykował rząd, rozpowszechniał spiskowe teorie, namawiał ludzi, żeby się nie szczepili, nie nosili maseczek. Przyłożył rękę do nadmiarowych zgonów, ale uformował od nowa swój twardy elektorat.

Rosyjska inwazja na Ukrainę, kryzys energetyczny, inflacja tylko dały mu nową platformę do siania dezinformacji. Teraz jest radykalnie prorosyjski. Udało mu się zwabić na swoją stronę ludzi o bardziej radykalnych i nacjonalistycznych poglądach. Są to wyborcy, którzy mogliby głosować na Republikę lub innych radykałów.

Miroslav Suja z partii Republika podczas kampanii wyborczej
Miroslav Suja z partii Republika podczas kampanii wyborczej© Getty Images | Zuzana Gogova

Jak to jest możliwe, jeśli Smer jest partią socjaldemokratyczną, czyli z założenia lewicową?

Smer jest lewicowy tylko z nazwy, a w praktyce retoryka Ficy jest radykalnie prawicowa. Dopuszcza się ciągłych ataków na środowiska LGBT, migrantów i postępowców, więc niewiele to się różni od tematyki, z której korzystają prawicowi ekstremiści. Trafia do antysystemowców i prorosyjskiego elektoratu, choć ogólnie na Zachodzie lewicowe partie nie wspierają Kremla.

A do tego ciągłe kłótnie w rządzącej koalicji - w tym trzykrotna zmiana premiera w ciągu trzech lat - pewnie tylko pomogły Ficy odzyskać wyborców?

Centroprawicowe partie nie były w stanie utrzymać stabilności i w końcu koalicja się rozpadła. Teraz populiści mówią: "Poprzedni rząd był rządem chaosu, a my przyjdziemy i posprzątamy ten bałagan".

Odchodzący rząd próbuje przypominać, że przed 2020 rokiem państwo było mafijną strukturą. Przecież to na fali walki z korupcją, która zdominowała poprzednią kampanię, demokraci zdobyli większość. I faktycznie za ich rządów państwo zaczęło funkcjonować znacznie lepiej. Zniknęła selektywna sprawiedliwość. 40 osobom z najbliższego kręgu Ficy postawiono zarzuty, niektórzy zostali skazani, w innych sprawach trwają dochodzenia.

Ale trudno jest na tym zyskać poparcie, bo ludzie zadają logiczne pytanie: jeśli byliście u władzy trzy i pół roku, dlaczego nie zwalczyliście tej korupcji? Wyborcy nie wnikają, że trwają dochodzenia, że to zajmuje czas, zwłaszcza kiedy prokurator generalny nie spieszy się wspierać walki z korupcją, a wręcz ją utrudnia. Dlatego ten temat po cichu zszedł na dalszy plan.

Połączenie wszystkich tych czynników doprowadziło do tego, że Smer ma obecnie takie samo poparcie jak w 2020 roku. Tyle że tym razem Fico ma więcej potencjalnych partnerów koalicyjnych.

Czy głosowanie 30 września nie będzie się sprowadzało do tego, że Słowacy będą wybierać między Zachodem a Wschodem? Bo nie dla wszystkich ten wybór jest oczywisty.

Na Słowacji zawsze był dualizm stosunku do Rosji. Część społeczeństwa nie miała nic przeciwko byciu w Europie i jakiejś formie współpracy z Kremlem. Ale dla części, choć niewielkiej, Rosja zawsze była głównym sojusznikiem.

Siły polityczne takie jak Smer wykorzystywały te nastroje, ale ich sceptycyzm co do zachodniego kierunku rozwoju wcześniej nigdy nie był jednoznaczny jak teraz. Mieli takie podejście: "Już skoro wzięli nas do UE i NATO, należy z czysto pragmatycznych powodów udawać Europejczyków". To właśnie robił Fico. Udawał Europejczyka, ale jednocześnie nigdy nie przepuszczał okazji, by skrytykować Unię Europejską.

Przecież Fico wprowadzał euro na Słowacji i bardzo się tym chwalił.

Słowacja faktycznie przyjęła euro za kadencji Ficy, ale de facto wszystko przygotował wcześniejszy rząd Mikuláša Dzurindy.

Kiedy w 2006 r. Fico został premierem, w pierwszym oświadczeniu po wyborach oznajmił, że "nie wszystko jest takie proste" i nie jest jasne, czy wprowadzimy euro. Po tej wypowiedzi słowacki rynek finansowy prawie się załamał. Fico zrozumiał, że jest za późno na wycofanie się i podszedł do sprawy pragmatycznie. Kontynuował to, co zrobił poprzedni rząd, a wszystkie zasługi przypisywał sobie.

W tamtych czasach potrafił dobrze balansować między wręcz krzykliwym eurooptymizmem demonstrowanym w Brukseli i bliskim mu eurosceptycyzmem, zarezerwowanym dla jego wyborców. Teraz sytuacja się zmieniła.

Teraz już nie musi udawać. A słowackiemu społeczeństwu to – jak się zdaje - odpowiada. Sondaż przeprowadzony na zlecenie think tanku GLOBSEC wykazał, że w ośmiu krajach Europy Środkowej i Wschodniej to Słowacy mają najbardziej prorosyjskie poglądy. Czyli antyzachodnie nastawienie jest nawet większe niż na Węgrzech.

Społeczeństwo jest pod silnym wpływem rosyjskiej propagandy. Zaczęła się ona rozprzestrzeniać w kraju jeszcze w 2014 roku, ale w tamtych czasach nie była tak skuteczna jak dziś. Dziś Rosjanie mają siatkę agentów wpływu, do których należy Robert Fico.

Mocne słowa.

Fico powtarza słowo w słowo rosyjską narrację: "Ukraińscy naziści/faszyści zabijali Rosjan w Donbasie. Rosja musiała interweniować. Wojna szkodzi wszystkim. Jeśli przestaniemy wysyłać broń, wtedy ludzie przestaną umierać. Skończy się wojna, skończy się inflacja".

Oczywiście wszystko to jest stekiem kłamstw, ale wpływa na poglądy obywateli, zwłaszcza zradykalizowanych wyborców Ficy. Trudno oczekiwać, że zwykli obywatele będą dobrzy w odróżnianiu propagandy od prawdy. Oni nie są świadomi, jakie mogą być konsekwencje takiego "pokoju".

Amerykańscy badacze - John Sides, Chris Tausanovitch i Lynn Vavreck w swojej głośnej książce "The Bitter End" nazywają to zjawisko "zwapnieniem" wyborców. Następuje, kiedy już żadne merytoryczne argumenty nie wpływają na decyzje ludzi.

Trafne określenie! Ja wyborców z tej kategorii nazywam teflonowymi, bo racjonalna argumentacja do nich nie trafia, ona od nich się odbija. A priori postrzegają swoją partię i jej lidera jako jedynych, prawdziwych obrońców, nawet jeśli w rzeczywistości jest zupełnie inaczej. Przykładowo podczas poprzednich wyborów 50 proc. elektoratu Ficy stanowili emeryci, choć polityka jego partii jest oparta na klientelizmie i oligarchicznym ustroju. Innymi słowy, służy przede wszystkim interesom wąskiej grupy biznesmenów.

Dla tych wyborców żaden korupcyjny skandal nie będzie miał znaczenia, bo oni nie ufają demokratycznym instytucjom. Wszystko, co stanowi esencję, rdzeń demokratycznego stroju, nie jest dla nich ważne. Liczy się silna ręka. Wydaje im się, że przy autorytarnych rządach będą czuli się bezpiecznie.

Z badań prof. Piotra Długosza, kierującego Laboratorium Badań Wojny w Ukrainie wynika, że Polacy bardziej niż wojny boją się inflacji. Spory światopoglądowe i tożsamościowe już nie rozpalają wyobraźni, kiedy zachodzi zagrożenie utraty zgromadzonych dóbr. To według niektórych badaczy otwiera drogę dla ekonomicznego populizmu. Z jednej strony populistyczne partie składają nierealne obietnice jak zniesienia podatków czy obniżenie cen nieruchomości, a z drugiej wskazują winnych pogarszającej się sytuacji finansowej.

To bardzo znaczący trend, ale nie nazywam tego ekonomicznym populizmem, tylko szowinizmem społecznym. Populiści mówią, że jeśli będziemy mieli silne państwo, przyjdzie ono z pomocą wszystkim potrzebującym. Ale "wszyscy" rozumieją, że państwo przyjdzie tylko do "odpowiednich" obywateli. Do białych, a nie do Romów. Do Słowaków, a nie do imigrantów.

W 2015 roku, kiedy Europa przeżywała potężny kryzys imigracyjny, Słowacja pod rządami Ficy stawała na głowie, żeby tylko nie przyjmować tych ludzi. Ale po wielkoskalowej inwazji Rosji na Ukrainę 86 proc. słowackiego społeczeństwa opowiadało się za przyjmowaniem Ukraińców. Można byłoby to wytłumaczyć bliskością kulturową i językową, ale rok po inwazji – jak sam pan określił - na Słowacji obserwuje się odwrotną dynamikę. Z czego to wynika? Też z lęków ekonomicznych?

W najnowszych sondażach około 51 proc. badanych sprzeciwia się udzielaniu pomocy Ukraińcom. Propaganda zrobiła swoje i zadziałała logika: "Jeśli pomagamy Ukrainie, to w pewnym sensie sami się jej pozbawiamy". A nie jest to prawda. Na utrzymanie uchodźców, czyli głównie kobiet i dzieci, Słowacja w zeszłym roku dostała 200 milionów euro z unijnych funduszy. Dodatkowe 500 mln wzięto z Europejskiego Funduszu Odbudowy. Słowacja nie zdążyła wydać tych pieniędzy, musiałaby je zwrócić. Więc rząd postanowił przeznaczyć je na wsparcie Ukraińców mieszkających w kraju.

I tu wkroczył szowinizm społeczny. "A co by się stało, gdybyśmy zwrócili te pieniądze? Może moglibyśmy je wykorzystać w przyszłości?". Odsetek mieszkańców, którzy uważają, że pomoc dla ukraińskich uchodźców pogarsza sytuację społeczną na Słowacji, przewyższa obecnie odsetek osób popierających pomoc.

Grigorij Mesežnikov, słowacki politolog i publicysta
Grigorij Mesežnikov, słowacki politolog i publicysta© Licencjodawca

Rosja stworzyła strach i teraz go wykorzystuje.

To dobrze widać na przykładzie poparcia dla wysyłania broni do Ukrainy. Ostatnie badania pokazały, że 70 proc. opowiada się za zmniejszeniem militarnego wsparcia. Robert Fico trąbił na swoich wiecach, że rząd osłabia naszą zdolność obronną, bo oddaje Ukrainie wszystko, czego sami potrzebujemy. Ludzie zaczynają zadawać pytanie: "po co mamy oddawać broń Ukrainie, skoro sami musimy się bronić?"

I nie kłóci się ta obawa z prorosyjskością?

Słowacja jest małym państwem, mamy ok 5,5 miliona ludzi. Strach przed tym, że sami staniemy się obiektem agresji, prowadzi do tego, że ludzie są gotowi odstąpić od demokratycznych standardów. Myślą, że lepiej mieć naprawdę silne państwo i silnego partnera, który owszem, zachowuje się źle, grozi, prowadzi wojnę, a jednak żyje z nami w zgodzie. Więc lepiej się dostosować, ale pozostać przy życiu.

Oczywiście teraz trochę przesadzam, ale takie nastroje są obecne w społeczeństwie. Cóż, mamy złą tradycję. Podczas II wojny światowej Słowacja przeszła na stronę nazistowskich Niemiec. Ludzie myśleli, że tak będzie lepiej: poddamy się, ale zachowamy nasze państwo. Ale nie uchroniło to Słowacji ani przed wstydem, ani przed hańbą, ani w końcu przed wojną.

Niestety widzę ten narodowy egoizm w wielu europejskich krajach. "Jesteśmy pierwsi i najważniejsi, inni są na drugim miejscu albo w ogóle się nie liczą". Z tym demokratom ciężko będzie wygrać.

Może nie muszą z tym walczyć? Może wystarczy odciąć rosyjskie pieniądze, a populizm w Europie szybko się skończy?

Tak, pieniądze pomagają w reklamie i działalności partyjnej. Ale populiści zdobywają głosy w demokratycznych wyborach. Mają swoich odbiorców, którzy zgodnie ze swoim prawem na nich głosują.

Tak, musimy mówić o rosyjskich pieniądzach, musimy o nich pisać, ujawniać schematy i walczyć, żeby propaganda z Moskwy nie zanieczyszczała przestrzeni politycznej Zachodu. Ale też musimy zrozumieć, dlaczego - z tymi pieniędzmi lub bez nich - tak duże masy ludzi są teraz otwarte na populistyczną retorykę. Dlaczego przychylnie przyjmują to, co oferują im te partie? To już nie jest marginalny elektorat, choć na szczęście nie jest jeszcze dominujący. Ale sytuacja jest bardzo poważna.

Tradycyjne partie głównego nurtu też się zmieniły. Nie są już partiami masowymi, które były główną siłą w demokracji od XX wieku. To dla nich wyzwanie. Muszą zastanowić się nad tym, co się z nimi dzieje i czy w jakiś sposób mogą przejąć inicjatywę. Dopóki nie jest za późno.

Grigorij Mesežnikow - analityk polityczny, szef słowackiego think-tanku Instytut Spraw Publicznych (IVO), autor wielu publikacji o politycznych aspektach transformacji ustrojowej społeczeństw postkomunistycznych, populizmie i nacjonalizmie.

Rozmawiała Tatiana Kolesnychenko, dziennikarka Wirtualnej Polski.

Źródło artykułu:WP magazyn
słowacjarobert ficosmer