Tatry. Dramatyczna relacja z Giewontu
Tatry. Giewont. - Wiedziałem, że będą zabici. Myślałem, że jestem spalony. Prosiłem Boga, żeby mnie zabrał - wyznaje ksiądz Jerzy Kozłowski. Był pod krzyżem podczas burzy. Wciąż przebywa w szpitalu w Zakopanem.
Tatry. Nie dalej jak w ostatni czwartek doszło do silnych wyładowań atmosferycznych w wielu miejscach w górach. Najtragiczniejsza sytuacja była na Giewoncie. Zginęły cztery osoby, w tym dwoje dzieci. Ponad 150 osób zostało poszkodowanych, wiele trafiło do szpitali, niektóre w stanie ciężkim. Obecnie hospitalizowanych jest jeszcze ponad 20 osób.
Obrażenia ponieśli też ludzie przebywający na Czerwonych Wierchach oraz w słowackich Tatrach Zachodnich.
Tatrzański Park Narodowy podjął decyzję o zamknięciu szlaku z Wyżniej Kondrackiej Przełęczy na Giewont. Będzie on wyłączony z ruchu do odwołania.
Tego tragicznego dnia na Giewoncie był ksiądz Jerzy Kozłowski. W "Interwencji" Polsat News opowiedział o dramacie, który się wydarzył pod krzyżem.
Duchowny opowiada, że gdy był już na Giewoncie, słychać było grzmoty. Wówczas przeczuwał, że stanie się coś złego. Chwilę potem uderzył pierwszy piorun. - Musiało mną rzucić, uderzyłem w skałę. Poczułem ogromny ból przeszywający całe ciało - powiedział. Porównał to z uczuciem, jakby rozsadzało mu klatkę piersiową.
- Prawy but został rozerwany, lewy został na nodze, ale była ona niewładna - relacjonuje. Wstał jednak i zaczął głośno rozgrzeszać ludzi. Przypuszczał, że będą zabici.
Udało mu się zejść kilka metrów niżej. Dalej nie dał rady. Wówczas został rażony piorunem drugi raz, a potem jeszcze trzeci. - Moje morale upadło wtedy zupełnie. Myślałem, że jestem spalony. Prosiłem Boga, żeby mnie zabrał, ból był tak ogromny - przyznał Jerzy Kozłowski.
Zobacz aktualne wiadomości na WIADOMOSCI.WP.PL.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl