"Taniec na zwłokach" i "żerowanie na trupach". Paweł Deresz bezlitosny na Jarosława Kaczyńskiego
- Nie dostrzega, że obraża znaczną część polskiego społeczeństwa - powiedział o liderze PiS Jarosławie Kaczyńskim Paweł Deresz, mąż zmarłej w katastrofie smoleńskiej prezydenckiej minister Jolancie Szymanek-Deresz. Uczestników obchodów miesięcznic nazwał "sektą", która nie chce się modlić, ale nawoływać do nienawiści. Przyznał też, że czczona jest tylko jedna osoba, a nie 96 ofiar.
Deresz w programie "Skandaliści" Polsat News zdradził, co by powiedział Kaczyńskiemu, gdyby mógł z nim porozmawiać. - Powiedziałbym mu, że mu bardzo współczuję, jeśli chodzi o śmierć brata, ale, że bardzo bym go prosił, żeby nie wykorzystywał tragedii smoleńskiej do celów politycznych. Myślę, że robi to od siedmiu lat - stwierdził.
Przyznał, że przewodniczącego Prawa i Sprawiedliwości uważa za inteligentnego człowieka, dlatego nie rozumie jego zachowania. Jego zdaniem Kaczyński pojechał na 70 rocznicę zbrodni katyńskiej po to, by "nad grobami ponad 22 tysięcy polskich oficerów i żołnierzy rozpocząć swoją kampanię wyborczą".
Podkreślił, że jeśli informacje o niewłaściwym traktowaniu ciał się potwierdzą, będzie to oburzające. - Nie mniej oburzająca jest profanacja, jaka teraz odbywa się z udziałem Jarosława Kaczyńskiego na Krakowskim Przedmieściu. Taniec na zwłokach naszych najbliższych. To jest dopiero profanacja. Wykorzystywanie tej tragedii, wykorzystywanie tych zwłok do celów politycznych to jest tragedia, to jest hańba narodowa - zaznaczył.
Inni przedstawiciele rodzin ofiar katastrofy smoleńskiej krytykują kontrmanifestantów.
Deresz nie uczestniczy w obchodach miesięcznic katastrofy smoleńskiej, bo jak stwierdził, stał się samotnikiem. - Sam walczę o swoje prawa, o godność mojej żony i o swoją godność - mówił. Widział jednak zdjęcia z uroczystości i wątpi, by "te panie czy ci panowie, którzy przychodzą razem z Jarosławem Kaczyńskim i wznoszą antypaństwowe okrzyki przyszli się tam modlić". - Oni raczej przyszli wygrażać pięściami, raczej przyszli nawoływać, tak jak pan Jarosław Kaczyński, do nienawiści do zemsty. Jest to bardzo przykre - tłumaczył.
Przyznał, że kilka lat temu chciał uczestniczyć w wydarzeniu. - Chciałem z "sektą smoleńską" czcić tę pamięć - powiedział. Usłyszał jednak, że to nie jest miejsce dla niego. - Powiedziałbym, że przepędzenie to jest za mało powiedziane. Panie w moherach zaczęły podnosić parasolki i zaczęły mi wygrażać: "pan powinien być zupełnie gdzie indziej, to jest nasza uroczystość, proszę nam w niej nie przeszkadzać" - mówił Deresz. - Nie można żerować na trupach - dodał.
Kto jest winny?
- Przyczyna (katastrofy smoleńskiej) była jedna: skłonienie pana Lecha Kaczyńskiego do podróży do Katynia - podkreślił Deresz.
Wdowiec po Jolancie Szymanek-Deresz odniósł się też do teorii o zamachu w Smoleńsku. Jak zaznaczył, nie wierzy w nią. - Nie mam co do tego wątpliwości, bo - jak do tej pory - nie ma najmniejszego dowodu, że to był zamach. Przecież nawet i dzisiaj już odchodzimy od twierdzenia, że był zamach, bo nie zajmujemy się przyczynami katastrofy, tylko skutkami, a więc ekshumacją, czyli tym, co nastąpiło po wypadku - zwrócił uwagę.
Dodał, że z braku dowodów "wszystkie komisje - i pana Macierewicza i pana Berczyńskiego - milczą". Zwrócił też uwagę, że prok. Pasionek na konferencji prasowej unikał odpowiedzi na pytania dziennikarzy. Przypomniał również, jak wyglądała identyfikacja jego żony. W tym celu był w Moskwie trzy albo cztery dni.
- Ja rozpoznałem swoją żonę, na szczęście urazy jej ciała nie były aż tak rozległe, jak urazy innych, o których słyszałem od rosyjskich lekarzy i pielęgniarzy - powiedział. - Dwukrotnie rozpoznawaliśmy ciało żony. W pierwszym etapie pokazano nam pięćdziesiąt zdjęć i wśród tych pięćdziesięciu zdjęć proszono nas, żeby wyszukać zdjęcia, na których prawdopodobnie jest moja żona. Ja znalazłem pięć takich fotografii. Drugim etapem była już wizyta w prosektorium i tam z całą pewnością ciało żony rozpoznałem. Nic zresztą dziwnego, w końcu byliśmy razem prawie 30 lat - mówił.
Jego zdaniem prokuratorzy nie dopełnili swoich obowiązkach przy pochówkach ofiar. - Przecież można sobie było zdać sprawę z tego, że jedziemy do kraju nieprzyjaznego, który chce się jak najszybciej pozbyć kłopotu, a więc jak najszybciej przetransportować zwłoki czy resztki zwłok do Polski. (...) Można było sobie zdać sprawę z tego, że Rosjanie, którzy tam byli, którzy zajmowali się tymi zwłokami, są to luzie dosyć prości, ludzie dosyć prymitywni i w związku z tym pan prokurator tak samo jak i lekarz, czy dziennikarz, czy pielęgniarz, powinien mieć od razu zapalone czerwone światełko: coś tutaj nie gra i trzeba im patrzeć na ręce - tłumaczył. Dodał, że prokuratorzy popełnione błędy mogli jeszcze naprawić - w Warszawie.
Moment, w którym się dowiedział o katastrofie
- Była osobą mądrą, piękną, wysportowaną, towarzyską, tolerancyjną, ale również zasadniczą. Nie lubiła się spotykać z ludźmi, których określę: ludzie głupi - mówił Deresz o swojej zmarłej żonie. Powiedział, że ostatni raz widział się z nią w dniu katastrofy o 5 rano. Jak twierdzi, zwróciła się do niego słowami: "wracam o ósmej, przygotuj kolację".
- Potem był telefon od szefa biura mojej żony składający się właściwie z trzech słów "Paweł, włącz telewizor" - dodał. Przyznał, że miał nadzieję, że wśród trzech osób, które miały przeżyć katastrofę była jego żona. Dzisiaj mówi, że Macierewicz "bredził", bo wszyscy zginęli.
Źródło: Polsat News