Taki błąd w ochronie premiera jest możliwy tylko w Polsce? "BOR powinien uderzyć się w pierś"
Biuro Ochrony rządu przekonuje, ze nie odpowiada za to, co członkowie delegacji wnoszą na pokład samolotu, którym leci premier, nawet jeśli jest to niebezpieczne narzędzie. Lecąc na Węgry z Mateuszem Morawieckim przez przypadek wniosłam do samolotu gaz pieprzowy, którego nie wykryła kontrola. Gen. Roman Polko nie ma wątpliwości, że odpowiada za to BOR.
BOR bez winy?
Biuro Ochrony Rządu tłumaczy, że to nie leży w jego kompetencjach. - Dementuję, jakoby opisywana przez panią sytuacja miała związek z działaniem Biura Ochrony Rządu. Zgodnie z zapisami ustawy z dnia 3 lipca 2002 roku – Prawo lotnicze, zadania związane z kontrolą bezpieczeństwa w lotnictwie cywilnym wykonuje zarządzający lotniskiem – mówi Wirtualnej Polsce mjr Katarzyna Kowalewska, rzecznik prasowy Biura Ochrony Rządu.
Jednak eksperci są innego zdania. – BOR ponosi ostateczną odpowiedzialność za bezpieczeństwo premiera. Funkcjonariusze powinni czynnie uczestniczyć w kontroli bagażu wnoszonego na pokład samolotu. Zamiast zrzucać z siebie winę, powinni uderzyć się w pierś. Gaz jest pod ciśnieniem. Gdyby wybuchł i coś złego stałoby się z samolotem, to też by przekonywali, że to nie ich wina? Naprawdę niczego nie nauczyli się od czasu katastrofy smoleńskiej? – oburza się gen. Roman Polko.
"To nie do pomyślenia"
Były dowódca jednostki specjalnej GROM mówi, że bardziej szczegółowe kontrole przechodzą turyści na zwykłych lotniskach. – Niedawno leciałem samolotem i musiałem wylać wodę, którą miałem dla córki. Nawet picie nie przejdzie, a gaz pieprzowy to nie do pomyślenia. Przecież na skanerze bagażu musiał być bardzo dobrze widoczny, ma charakterystyczny kształt – podkreśla Polko.
W trosce o bezpieczeństwo najważniejszych osób w państwie redakcja Wirtualnej Polski zdecydowała się ujawnić lukę w kontroli. – To bardzo niepokojące, że bez żadnego problemu można wnieść niebezpieczny przedmiot na pokład samolotu z premierem. Natychmiast należy to wyjaśnić. Gaz jest zawsze bezwzględnie zabierany pasażerom, ponieważ może stanowić duże niebezpieczeństwo – mówi dr Krzysztof Liedel, ekspert ds. terroryzmu (na zdj. z prawej). – Nie wyobrażam sobie, że ochrona premiera innego kraju przepuściłaby taką rzecz w bagażu – dodaje.
Takie same doświadczenia ma wieloletni korespondent zagraniczny Polskiego Radia, a obecnie dziennikarz Wirtualnej Polski. - Choćby w Izraelu dziennikarze przechodzą niezwykle skrupulatne kontrole. Najpierw są sprawdzani pod kątem dokumentów i na obecność materiałów wybuchowych, a następnie muszą pokazać każdą część sprzętu i ją uruchomić, nawet dyktafon - mówi Jarosław Kociszewski.