Tak Rosja szuka najsłabszego ogniwa [OPINIA]
Nasze bezpieczeństwo, dużo bardziej niż do tej pory, zależy od siły i stabilności regionu bałtyckiego. Zmienia się sytuacja Bałtów i Polski. Można się spodziewać, że Łotwa będzie traktowana przez Rosję jako najsłabsze ogniwo bałtyckiego łańcucha i to ona stanie się obiektem prowokacji i nacisków - pisze dla WP Jerzy Marek Nowakowski.
Tekst powstał w ramach projektu WP Opinie. Przedstawiamy w nim zróżnicowane spojrzenia komentatorów i liderów opinii publicznej na kluczowe sprawy społeczne i polityczne.
O tym, że Bałtowie odgrywają rolę o wiele większą, niż by wskazywał rozmiar i położenie ich państw, doskonale wiedzą lokatorzy Kremla. Rosja, pospołu z Białorusią Łukaszenki, na różne sposoby stara się państwa bałtyckie osłabiać i destabilizować. Jednak ekipie Putina w ostatnich latach wszystko wychodzi na odwrót.
Napaść na Ukrainę - a zwłaszcza zbrodnie wojenne popełnione w (będącej już symbolem) Buczy, zmieniły położenie strategiczne Bałtów. Po pierwsze rozsypała się koncepcja obronna oparta na tak zwanych planach ewentualnościowych.
Te ostatnie, mówiąc najkrócej, były skróconą wizją strategii obronnej skierowanej do państw członkowskich NATO z Europy Środkowej. I zakładały, że obszar państw bałtyckich (a także wschodnia Polska), w razie wojny z Rosją, jest nie do obrony. Będzie odzyskiwany dopiero w drugiej fazie konfliktu.
Czytaj także: Putin tylko na to czekał? Poważny błąd NATO
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Po uświadomieniu sobie na przykładach rosyjskich zbrodni w Ukrainie, co by oznaczała taka strategia dla ich obywateli, przywódcy Estonii, Litwy i Łotwy zaczęli alarmować sojuszników, że na taką perspektywę się nie zgadzają. I na szczycie madryckim NATO zdecydowało o ekspresowym przygotowaniu nowej strategii obronnej. To ważna zmiana także gdy idzie o język.
Gdy trzeba Moskwę uznać za zagrożenie
Plany ewentualnościowe mówiły o tym, że NATO nie ma formalnie zdefiniowanego przeciwnika i przygotowuje projekty obrony przed Rosją jako mało prawdopodobny wariant - niejako na wszelki wypadek i w modelu ramowym.
W Madrycie zdecydowano, że trzeba Moskwę uznać za zagrożenie (a Chiny za "wyzwanie") i przygotować pełnowymiarową strategią. Tu znowu nieoceniona okazała się pomoc Putina. Po agresji na Ukrainę o członkostwo w NATO poprosiły Finlandia i Szwecja. Co prawda duet Orban-Erdogan jeszcze blokuje ostateczny akces Szwecji, ale nikt nie ma wątpliwości, że Szwedzi wkrótce staną się pełnoprawnymi członkami Sojuszu. A to z kolei zmienia sytuację Bałtów i Polski.
Nikt nie miał złudzeń. Mityczny "przesmyk suwalski" był nie do obrony. Co za tym idzie nie było możliwości przesłania wsparcia na teren państw bałtyckich. A Morze Bałtyckie było zdominowane przez Rosję, jej flotę i lotnictwo. Obecnie Bałtyk stał się wewnętrznym morzem NATO. Region Królewiecki, dotychczas "pistolet" wycelowany w NATO, zmienił się w oblężoną twierdzę. A Petersburg będzie całkowicie odcięty od Bałtyku. Wsparcie militarne może dotrzeć do Tallina czy Rygi w ciągu godzin - a nie tygodni.
Rzecz jasna nie tylko my widzimy ogromny wzrost roli państw bałtyckich. Do niedawna głównym narzędziem kremlowskiej polityki destabilizowania regionu były liczne mniejszości rosyjskie, szczególnie w Estonii i na Łotwie. Na Litwie z kolei Moskwa wkładała (i wkłada) wiele pieniędzy i wysiłku, by zyskać wsparcie tamtejszych Polaków. No ale to całkiem odrębna historia.
Zobacz również: "Na litość boską". Nagły zwrot w armii Putina
W wypadku Estonii i Łotwy oficjalnie mówi się o 20-30 proc. Rosjan w populacji. W rzeczywistości jest ich znacznie więcej. Szczególnie, że Rosjanie mieszkają na obszarach kluczowych strategicznie. Oczywiście w obu stolicach. A także w regionach nadgranicznych. Dawne Inflanty Polskie - czyli Latgalia leżąca na Łotwie - ma strukturę narodowościową niemal identyczną jak Krym przed rosyjską okupacją. Czyli większość Rosjan (tak około 60 proc.), a potem jakieś 25 proc. Łotyszy, a reszta to Polacy i Białorusini. Podobnie - choć bez Polaków - wygląda struktura demograficzna estońskiej Narwy.
"Nieobywatele"
Kolejny kłopot, i powód częstych dyskusji o statystyce ludności, to potężne grupy mieszkańców (niemal wyłącznie Rosjan) nie posiadających obywatelstwa. Warto wyjaśnić kim są ci tak zwani "nieobywatele". Po odzyskaniu niepodległości Ryga i Tallin uznały, że są kontynuacją państw okupowanych przez Sowietów od 1941 roku.
Skoro tak, to potomkowie całkiem licznych Rosjan mieszkających tam przed II wojną światową otrzymywali automatycznie obywatelstwo. Co innego Rosjanie osiedleni tam po wojnie. Bardzo często potomkowie rodzin wojskowych, bo w Sowietach oficerowie odchodząc na emeryturę mieli prawo osiedlać się w miejscach, gdzie uprzednio stacjonowali. A że państwa bałtyckie były najzamożniejszą częścią państwa sowieckiego, to było ich niemało.
Otóż ci "nowi" osiedleńcy musieli aplikować o obywatelstwo, zdać egzamin z języka państwowego i złożyć deklarację lojalności wobec państwa. Języki estoński i łotewski do łatwych nie należą. Wielu Rosjan nie chciało też podpisać "lojalki". Otrzymali status rezydentów. Paszport "nieobywatela" umożliwiał swobodne podróże po strefie Schengen, ale nie dawał praw wyborczych.
Osoby nie mające obywatelstwa nie mogły także pracować w policji czy w urzędach. A takich ludzi były setki tysięcy. Mieli poczucie bycia dyskryminowanymi. I stawali się łatwym obiektem putinowskiej propagandy. Na dodatek wpływali też na postawy polityczne tych Rosjan, którzy mieli obywatelstwo. Dość powiedzieć, że aż do roku 2020 pierwsze miejsce w wyborach na Łotwie nieodmienne zajmowały partie mniejszości rosyjskiej. Nigdy jednak nie rządziły, bo zawsze powstawała szeroka koalicja partii łotewskich gotowych sformować rząd.
Bardzo długo natomiast przedstawicie mniejszości sprawowali rządy w Rydze, regularnie wygrywając wybory samorządowe w mieście, które generuje blisko 70 proc. wzrostu gospodarczego Łotwy.
Jak już powiedziałem, Putinowi wszystko wychodzi na odwrót. Po napaści na Ukrainę w roku 2014 popularność rosyjskich partii zaczęła spadać. Charyzmatyczny lider rosyjskiej mniejszości utracił większość w radzie Rygi i wylądował w Parlamencie Europejskim. A w ubiegłorocznych wyborach partie rosyjskie poniosły sromotną porażkę.
Co znaczy, że znaczna część obywateli narodowości rosyjskiej po raz pierwszy zagłosowała na partie łotewskie - nie godząc się z polityką agresji i ludobójstwa. Badania opinii publicznej i w Estonii, i na Łotwie potwierdzają znaczny wzrost lojalności obywatelskiej Rosjan.
Poza dwiema kategoriami mniejszości mamy jeszcze trzecią - Rosjan, którzy z różnych powodów osiedlili się czasowo na Łotwie i w Estonii. Z Moskwy do granicy łotewskiej jest około 600 kilometrów, a z Narwy do Petersburga 150. Kupienie mieszkania czy firmy, do niedawna stosunkowo proste, dawało status rezydenta i dokumenty pozwalające podróżować bez wizy po całej Unii. Żyło się wygodnie, znajomość języka rosyjskiego była powszechna.
Szykuje się wielki egzamin dla Rosjan
Tysiące przedstawicieli rosyjskiej klasy średniej podróżowało więc między Rosją a państwami bałtyckimi. Po napaści na Ukrainę chętnie pozostawali nad Bałtykiem.
To eldorado, wykorzystywane oczywiście także przez rosyjskie służby specjalne, właśnie się kończy. Ryga zażądała od tych najnowszych osiedleńców zdania egzaminów z języka łotewskiego. We wrześniu kilka tysięcy Rosjan otrzyma zaproszenia na egzamin, a jeśli go nie zdadzą, to zostaną poproszeni o opuszczenie Łotwy.
Ostatnim skutecznym narzędziem destabilizacji w rękach Moskwy pozostali więc imigranci. Granica łotewsko-białoruska to wprawdzie tylko 170 kilometrów, ale są to głównie lasy. Dotychczas prawie nie były pilnowane. A straż graniczna jest nieliczna i musi obserwować również granicę z Rosją.
Tymczasem tylko w sierpniu odnotowano ponad 100 prób nielegalnego przekroczenia granicy. I podobnie jak jest na granicy z Polską Łotysze zaobserwowali, że nielegalni migranci są aktywnie wspierani przez pograniczników białoruskich. Premier Łotwy oznajmił, że "skoczyły się żarty" - po masowym ataku na granicę w pierwszym tygodniu sierpnia.
Łotwa płaci niezwykle wysoką ceną
Ryga jest także zaniepokojona pobytem wagnerowców na Białorusi. O ile nie są oni w istocie żadnym zagrożeniem dla Polski, to na Łotwie mogą spokojnie odrywać rolę "zielonych ludzików". Tereny przygraniczne z Białorusią są przecież w ogromnej części zamieszkałe przez ludność tzw. rosyjskojęzyczną. Na dodatek to najbiedniejszy region kraju.
Łotwa płaci niezwykle wysoką ceną za konsekwentnie antyrosyjska podstawę. Porty w Rydze i Windawie żyły przecież z tranzytu rosyjskich i białoruskich towarów. Koleje łotewskie zarabiały na tranzycie z regionu Petersburga na zachód. Tysiące Rosjan zostawiało ogromne pieniądze w łotewskich kurortach i sklepach. A spory o zamykanie granicy i szerzej traktowanie rosyjskiej mniejszości były jednym z powodów niedawnego kryzysu rządowego i dymisji premiera.
Można się spodziewać, że właśnie Łotwa będzie traktowana przez Rosję jako najsłabsze ogniwo bałtyckiego łańcucha i stanie się obiektem prowokacji i nacisków. W interesie Warszawy jest więc jak najściślejsza współpraca z Rygą, bo nasze bezpieczeństwo, dużo bardziej niż kilka lat temu, zależy właśnie od siły i stabilności regionu bałtyckiego.
Jerzy Marek Nowakowski dla Wirtualnej Polski