Tak PiS wstaje z kolan. Gdzie wezwanie na dywanik dla ambasador USA?
Kiedy zachowanie państwa X lub jego dyplomatów nie pasuje państwu Y, państwo Y wzywa dyplomatów państwa X na tzw. "dywanik" do Ministerstwa Spraw Zagranicznych. Tam informuje go, co jest nie tak, a potem strony próbują – lub nie – dogadać się. Polska władza nie podjęła nawet takiej próby.
Ambasador Georgette Mosbacher dobrze reprezentuje rząd Stanów Zjednoczonych w Polsce – to oficjalne stanowisko Departamentu Stanu USA. Pytanie, co dziś dla rządzących USA oznacza "dobrze".
Otóż bardzo możliwe, że według obecnej administracji Donalda Trumpa Mosbacher nie zrobiła nic złego.
Oto czym się kończy przysyłanie na placówkę dyplomatyczną bizneswoman. Wprawdzie dobrze rozeznanej w świecie amerykańskiej polityki i bardzo zdolnej - ale jednak nie zawodowej dyplomatki. Jest oczywiste, że dyplomaci dbają o interesy państwa wysyłającego – polityczne, kulturalne, militarne i gospodarcze. Jest jednak również oczywiste, że Amerykanka, która całe życie zajmowała się biznesem, najbardziej będzie dbać właśnie o interesy amerykańskiego biznesu – bo na tym po prostu najlepiej się zna. A dla Donalda Trumpa liczy się tylko biznes. I są tego - zgubne - skutki.
"Do Rzeczy" piórem Wojciecha Wybranowskiego i publicysty Wirtualnej Polski Marcina Makowskiego poinformowało, że amerykańska ambasador miała wywierać naciski na polskich polityków, aby w polskich ustawach znalazły się korzystne dla amerykańskich firm przepisy podatkowe.
Amerykanie prędzej rękę sobie odgryzą, niż skrytykują przedstawiciela dyplomatycznego własnego kraju. Dlatego Departament Stanu murem stoi za Mosbacher, jej listu do polskich władz w obronie wolności mediów, błędów w tym liście ani jego tonu nie komentuje i komentować nie będzie. Podobnie jak informacji o rzekomych naciskach. Ta reakcja nie dziwi – to normalna dyplomatyczna gra.
Ciekawi za to reakcja Polski. Reakcja, której ma… nie być. A być powinna.
Rzeczniczka rządu zapowiedziała, że rząd się bezpośrednio odnosić do treści listu ambasador USA nie będzie. I podkreślał, że "jeden incydent" nie zmieni bardzo dobrych relacji Warszawy z Waszyngtonem. I koniec.
Rząd i premier Morawiecki nie zamierzają się zatem odnieść do tego, że ton tego listu nie jest przypadkowy. Po zaostrzeniu stosunków polsko-amerykańskich – a ono wbrew życzeniom polskich władz realnie nastąpiło - padło wiele pytań. Jakie będą skutki afery o ustawę o IPN? Jakie znaczenie miało to, że prezydent Andrzej Duda w Białym Domu podpisywał dokumenty na stojąco? Gdzie skutki zlekceważenia sekretarza stanu Rexa Tillersona, od którego prezydent nie odebrał telefonu? Ano właśnie w postaci listu ambasador Mossbacher do premiera Morawieckiego i jego formy! Oto właśnie te uczciwie zapracowane przez dyplomację PiS skutki: lekceważenie nas przez naszego, bądź co bądź, sojusznika. Dlaczego takie lekceważenie? Według słów pani rzeczniczki Polska oczywiście "w żaden sposób nie ogranicza wolności mediów". To przypomnijmy, sprawa wygląda tak: 1. TVN ujawnił, że w Polsce są naziści czczący Hitlera, 2. Prawicowe media zarzuciły TVN kłamstwo, ujawniły twarz dziennikarza-przykrywkowca (!) 3. Prawicowe trolle na Twitterze miały z tego używanie 4. Prokuratura postawiła zarzuty nie oskarżonym, ale dziennikarzowi-przykrywkowcowi, a potem je cofnęła 4. Prawicowe media zdziwiły się, że pani ambasador USA zareagowała.
Iście żelazna logika. Ale odkładając na bok kolejny akord wewnątrzpolskiej wojny rządu z mediami i mediów między sobą, zatrzymajmy się przy tym lekceważeniu.
Ponieważ to właśnie na lekceważenie nie możemy jako Polska pozwolić. Możemy się z Amerykanami lubić mniej lub bardziej w zależności od relacji aktualnych władz. Ale nie możemy pozwolić na to, żeby najpotężniejsze państwo świata nas lekceważyło.
Gdy zachodzi potrzeba zasygnalizowania, że zachowanie państwa X lub jego przedstawicieli się naszemu państwu nie podoba, a tu taka potrzeba zachodzi, to szef MSZ państwa niezadowolonego – w tym wypadku Polski - wzywa "na dywanik" ambasadora państwa X i przywołuje go do porządku. Skoro PiS jest niezadowolony z relacji z Georgette Mosbacher, logiczne byłoby, żeby Jacek Czaputowicz zaprosił ją na spotkanie w MSZ. Wezwania na dywanik dla pani ambasador jak nie było, tak nie ma. Szkoda, bo to dobry test, sprawdzający, na ile slogan o "wstawaniu z kolan", którym PiS szermuje od trzech lat, jest rzeczywistością, a na ile pustym sloganem. Na razie władza ten test oblewa.