Tajny wybór aptekarskiego sumienia [OPINIA]
Środowisko aptekarzy właśnie wybrało nowe władze swojego samorządu. I przeciętny czytelnik mógłby teraz pomyśleć, że go to nie interesuje, ale są dwa powody, dla których powinno.
28.01.2024 | aktual.: 28.01.2024 21:31
Po pierwsze, podczas obrad Krajowego Zjazdu Aptekarskiego rozprzestrzenił się wirus bezprawnej tajności. Aptekarze, na co dzień tak precyzyjni, złamali uchwalony przez samych siebie regulamin, by pozbyć się części dziennikarzy z sali, w której dokonywano wyboru.
Co dziwne, bo - i to po drugie - wybrano na stanowisko prezesa osobę najlepiej nadającą się do tej funkcji. Samorządem aptekarskim będzie kierował człowiek, który przez lata z otwartą przyłbicą, nie patrząc na ryzyka z tym związane, mówił o patologiach dotyczących leków, takich jak nielegalny wywóz medykamentów oraz braki w dostępności.
I mówił to w czasach, gdy za takie wygłaszane publicznie słowa bandziory zajmujące się wywozem leków przebijały opony w samochodach, groziły pozbawieniem życia, a w Ministerstwie Zdrowia wzruszano ramionami i dukano coś o swobodzie przedsiębiorczości.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Walka o samorząd
Tytułem wstępu: raz na cztery lata odbywa się Krajowy Zjazd Aptekarzy. Przyjeżdżają na jego obrady delegaci z poszczególnych okręgowych izb aptekarskich. Ich zadaniem jest przede wszystkim wybrać prezesa Naczelnej Rady Aptekarskiej oraz skład tejże rady.
To właśnie prezes i rada decydują o sposobie funkcjonowania samorządu aptekarskiego.
Samorządu ważnego, bo rynek apteczny w Polsce jest wart ponad 40 mld zł rocznie, działa u nas kilkanaście tys. aptek. Tort do podziału jest spory.
Dlatego też środowisko aptekarzy jest podzielone. Jest ekipa tzw. niezależnych aptekarzy, czyli farmaceutów, którzy mają po jedną, dwie, czasem trzy placówki.
Są też przedstawiciele sieci aptecznych. Sieci to w znacznej mierze korporacje, często międzynarodowe, ale są też mniejsze polskie sieci. I ten duży międzynarodowy biznes, gdy tylko jest mu wytykana jego duża międzynarodowość oraz choćby to, że nie płaci w Polsce podatków, pokazuje na tych małych polskich i mówi: "patrzcie, to są sieci apteczne". Zleca też najróżniejsze raporty, z których wynika, że przytłaczająca większość sieci aptecznych to mały polski biznes, mimo że to najzwyczajniej w świecie nieprawda.
Zobacz także
Jednocześnie jednak przeciętna "sieciówka", dzięki skali działalności biznesu, miewa zazwyczaj lepszą cenowo ofertę niż "apteka indywidualna".
Z drugiej strony, indywidualni aptekarze zwracają uwagę, że podobny schemat występował już w wielu państwach europejskich. I zasada była zazwyczaj taka, że gdy tylko udało się doprowadzić indywidualne apteki do bankructwa i pozostawało na rynku kilka sieci, ceny drastycznie wzrastały.
Obrady wbrew prawu
Od początku Krajowego Zjazdu Aptekarzy jasne było, że wygra przedstawiciel tzw. indywidualnych aptekarzy. Ci uzyskali bowiem większość głosów podczas wyborów w okręgowych izbach.
To, co się działo na zjeździe, relacjonowałem "na żywo" na Twitterze.
Gdy jednak rozpoczął się kulminacyjny moment zjazdu, czyli wybory nowego prezesa, zostałem wyproszony z sali. Inna dziennikarka w ogóle na salę nie została wpuszczona. Nie mogliśmy więc posłuchać pytań do kandydata na prezesa oraz udzielanych przez niego odpowiedzi.
W ten sposób zarządzający zjazdem złamali regulamin, który sami przygotowali i przyjęli.
Zgodnie z par. 3 ust. 2 Regulaminu Krajowego Zjazdu Aptekarzy posiedzenia zjazdu są jawne.
Zgodnie zaś z par. 1 pkt 3 w zjeździe mogą uczestniczyć zaproszeni przez Naczelną Radę Aptekarską goście - takie zaproszenie dostała i koleżanka dziennikarka, której nie wpuszczono na salę, i ja.
Co ciekawe, na sali znajdowali się inni dziennikarze. Ich nikt nie wyprosił.
Wychodzi więc na to, że samorządowi aptekarskiemu przeszkadzały konkretne osoby.
I, dla jasności, nie mam powodu do specjalnych utyskiwań, gdyż dzięki temu mam o czym pisać. Trudno byłoby mi zainteresować Czytelników debatą na temat, dajmy na to, receptury aptecznej.
Ale warto pamiętać, że mówimy o wyborach do samorządu zawodowego zawodu zaufania publicznego, a nie o spotkaniu koleżanek i kolegów przy kawie i ciastkach.
I przedstawiciele tego samorządu uznali za naturalne, że część dziennikarzy może relacjonować zjazd, a inni nie mogą, bo ich relacja być może by się niektórym aptekarzom nie spodobała.
Co więcej, zrobiono to wbrew prawu, które samemu się uchwaliło.
Odważny prezes
Najmniej zrozumiałe w całej sytuacji jest to, że samorząd aptekarski nie musiał, moim zdaniem rzecz jasna, wstydzić się dokonywanego wyboru.
Prezesem Naczelnej Rady Aptekarskiej został Marek Tomków. Uzyskał 237 głosów poparcia.
Tomków to jeden z najodważniejszych farmaceutów, jakich poznałem, a poznałem ich jako dziennikarz opisujący rynek farmaceutyczny kilkuset.
Dziś już mało mówi się o nielegalnym wywozie leków, ale przez wiele lat był to kłopot. Zorganizowane grupy przestępcze wyprzedawały przeznaczone na polski rynek produkty lecznicze za granicą, przez co brakowało tych leków w polskich aptekach.
Grupy te "nie brały jeńców" - gdy ktoś im się sprzeciwiał, reagowały jak to na przestępców przystało. Za samo mówienie o ich działalności w najlepszym razie traciło się opony w samochodzie. Na porządku dziennym było zastraszanie, w tym zastraszanie rodzin. Były też pozwy i prywatne akty oskarżenia kierowane przede wszystkim wobec inspektorów farmaceutycznych. Ludzie ci, państwowi urzędnicy, byli ciągani latami po sądach za wykonywanie swoich obowiązków. Wszystko po to, aby ich zniechęcić do pracy, za to zachęcić do przymykania oczu.
Marek Tomków był jedną z niewielu osób w Polsce, które publicznie, pod własnym nazwiskiem, mówiły o nielegalnym wywozie leków. Ba, sam starał się docierać do mediów, by mówić o tej patologii.
To dzięki takim ludziom jak on udało się ten proceder drastycznie ograniczyć.
Tomków zresztą ogólnie wykazywał się odwagą. Gdy Ministerstwo Zdrowia zapewniało, że nie ma kłopotów z dostępnością do leków, Tomków w mediach mówił, że problemy są.
Był, znów - moim zdaniem, głosem wielu farmaceutów, którzy zmagali się na co dzień z najróżniejszymi kłopotami. I których trafiał szlag, gdy przestępcy postanowili zrobić biznes na handlu lekami, a politycy chowali głowy w piasek. Których trafiał szlag, gdy brakowało w aptece kilkuset potrzebnych leków, a jeden czy drugi minister szli na wywiad do telewizji i zapewniali, że leki są.
A Marek Tomków wychodził do mediów i mówił, jak jest.
Teraz ma szansę mówić, jak jest, z pozycji szefa samorządu aptekarskiego. To też zwiastuje, że politycy, którzy będą chcieli nawijać obywatelom makaron na uszy, nie będą mieli łatwo.
Patryk Słowik jest dziennikarzem Wirtualnej Polski
Napisz do autora: Patryk.Slowik@grupawp.pl