"Dżentelmeńska umowa". Tego koalicja nie zawarła na piśmie
Klucz, według którego większość rządząca rozdziela stanowiska wiceministrów, nie znalazł się w umowie koalicyjnej. Nie wiedział tego nawet jeden z wicepremierów. Mechanizm jest prosty: każda partia może mieć przedstawiciela w każdym ministerstwie. Zbudowany przez cztery partie rząd Tuska jest jednym z najliczniejszych gabinetów ostatnich dekad.
3 stycznia 2024 roku. W RMF FM Krzysztof Gawkowski, wicepremier z Lewicy, tłumaczył się, dlaczego w kierownictwie resortu cyfryzacji, którym kieruje, nie ma kobiet. Wskazał jednoznacznie, że "stanowiska polityczne wynikają z umowy koalicyjnej i nasi wspólni koalicjanci wskazują wiceministrów".
Kilkanaście dni wcześniej ten sam Gawkowski, w wywiadzie dla CyberDefence24, również stwierdził to samo.
- W umowie koalicyjnej zawarliśmy pewne zobowiązania. Partie polityczne mogą wskazać kandydatów na szefów resortów czy na kierownictwo resortu spośród osób, które rekomendują. Zobowiązaliśmy się, że inne partie nie będą wywracały tego planu do góry nogami - powiedział wicepremier.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Podobne stwierdzenia - powoływanie się na umowę koalicyjną, jako źródło ustaleń, co do obsady stanowisk wiceministrów - zdarzały się także innym politykom, choć niższego szczebla.
Szkopuł w tym, że w umowie koalicyjnej nie ma na ten temat nawet jednego zdania.
Ministrów niczym posłów
Już teraz ministrów oraz wiceministrów w rządzie Donalda Tuska jest ponad 100. Wiadomo, że będą kolejne nominacje - nie we wszystkich resortach skład kierownictwa jest bowiem pełen.
Przykładowo Polska 2050 wprowadziła do Sejmu 33 posłów. W rządzie, na stanowiskach ministrów i wiceministrów, będzie miała 23 przedstawicieli.
Nikt z rządzących nie robi tajemnicy, że mechanizm jest prosty: w każdym ministerstwie, każda z czterech partii koalicyjnych (Koalicja Obywatelska, Polska 2050, Polskie Stronnictwo Ludowe, Lewica) może mieć co najmniej jedną osobę w kierownictwie resortu.
- Jako Lewica nie ukrywaliśmy, że zależało nam na tym, aby w kierownictwie każdego ministerstwa był nasz przedstawiciel, byśmy wiedzieli, jak wyglądają prace legislacyjne prowadzone wewnątrz resortów. Nie jest też żadną tajemnicą, że partie tworzące koalicję rządową umówiły się na to, że każda z partii ma swojego przedstawiciela w każdym resorcie - przyznaje Anna-Maria Żukowska, przewodnicząca klubu parlamentarnego Lewicy.
Wszystko jawne
Dlaczego jednak nawet wicepremier wskazywał, że to element umowy koalicyjnej, mimo że w opublikowanym dokumencie nie ma na ten temat żadnej wzmianki? I na jakich zasadach w takim razie obowiązują ustalenia dotyczące stanowisk w rządzie? A może, jak sugerowali niektórzy użytkownicy mediów społecznościowych, sama umowa koalicyjna jest jawna, ale powstał do niej tajny aneks, w którym umieszczono to, co z punktu widzenia wizerunku jest mało korzystne, a dla niektórych być może najistotniejsze?
- Nie ma żadnego tajnego aneksu do umowy koalicyjnej ani żadnej dodatkowej umowy. Wszystko jest jawne - zapewnia Anna-Maria Żukowska.
I dodaje, że być może nazywanie ustaleń dotyczących obsady stanowisk wiceministrów mianem elementu umowy koalicyjnej jest pewnym uproszczeniem, ale też nie jest tak, że ktokolwiek cokolwiek chciał ukryć.
Podobnie twierdzą przedstawiciele innych partii tworzących koalicję.
- Ustalenie, że każda z partii tworzących koalicję rządową może wskazać swojego kandydata do każdego z ministerstw, można określić mianem dobrej praktyki. Chodzi o to, by koalicjanci na bieżąco wiedzieli, jakie prace trwają w poszczególnych ministerstwach. Nic mi nie wiadomo, by ta kwestia stanowiła element umowy koalicyjnej - mówi WP Michał Gramatyka z Polski 2050, wiceminister cyfryzacji.
Z kolei Robert Kropiwnicki z Koalicji Obywatelskiej, wiceminister aktywów państwowych, mówi nam, że truizmem jest twierdzenie, iż o kształcie rządu, po wiceministrów włącznie, decyduje premier Donald Tusk w porozumieniu z liderami pozostałych partii tworzących koalicję - ale tak po prostu jest.
- To, że w ministerstwach są przedstawiciele wszystkich czterech partii, można określić mianem dżentelmeńskiej umowy między panem premierem, liderami partii oraz, rzecz jasna, ministrami. W toku negocjacji umowy koalicyjnej nie było mowy o obsadzie stanowisk wiceministrów - nie to było dla nas najważniejsze - zapewnia Kropiwnicki.
Niemal to samo mówi Miłosz Motyka, rzecznik PSL i wiceminister klimatu i środowiska.
- Każda partia wskazuje swojego kandydata na wiceministra. Dotyczy to wszystkich resortów. Jest to element naszej dobrej współpracy. Został wypracowany na poziomie liderów - wyjaśnia.
Mówiąc najkrócej: przedstawiciele wszystkich partii przyznają, że podział stanowisk w rządzie do poziomu wiceministrów został ustalony, ale nie był elementem umowy koalicyjnej. Jednocześnie nie sporządzono na ten temat żadnego dokumentu pisemnego, który byłby niejawny.
Narzucanie kandydatów
Niektórzy politycy rządzącej koalicji, z którymi rozmawialiśmy, przyznają, że koncepcja była dobra, ale szybko pojawiły się problemy praktyczne.
- Faktycznie nasz rząd będzie jednym z najliczniejszych gabinetów w ostatnich dziesięcioleciach. Wynika to właśnie z ustalenia, że w każdym ministerstwie muszą być przedstawiciele wszystkich czterech partii - mówi nam jeden z polityków Koalicji Obywatelskiej.
O tym, że z przyjętym rozwiązaniem wiązać mogą się kłopoty, przekonała się Lewica.
To jej bowiem przypadło zarządzanie Ministerstwem Cyfryzacji, gdzie ministrem jest Krzysztof Gawkowski. I to właśnie do tego resortu PSL chce skierować na stanowisko wiceministra Radosława Lubczyka, posła PSL, bohatera kilku publikacji WP.
Przypomnijmy: napisaliśmy m.in., że prężny przedsiębiorca Lubczyk pobrał z sejmowej kasy uposażenie w nadzwyczajnym trybie, powołując się na swoją trudną sytuację materialną. Złożył interpelację poselską, której nie widział na oczy, a która jednoznacznie jest utożsamiana z wystąpieniem w interesie chińskich koncernów technologicznych. Wreszcie: podpisał się na liście obecności sejmowej komisji zdrowia, mimo że nie był na posiedzeniu.
Do tego jest dentystą, który nie miał dotychczas związków z cyfryzacją.
Krzysztof Gawkowski w szeregu wypowiedzi sugerował, że nie jest przekonany do swojego przyszłego prawdopodobnego zastępcy.
- W pełni szanując prawo PSL-Trzeciej Drogi do wskazania swojego kandydata na stanowisko wiceministra cyfryzacji, prosiłabym o rozważenie przez naszego koalicjanta, by ewentualnie zastanowił się może nad inną osobą - powiedziała kilkanaście dni temu WP Anna-Maria Żukowska.
I zastrzegła, że ostateczna decyzja należy do PSL-u, a jej zdanie to tylko skromna sugestia, gdyż koalicjanci ustalili, że nie będą ingerować w propozycje personalne leżące w gestii ich ugrupowań.
- Nie doceniliśmy pomysłowości kolegów z PSL-u - przyznawał z kolei anonimowo polityk Koalicji Obywatelskiej.
Paweł Figurski i Patryk Słowik są dziennikarzami Wirtualnej Polski
Napisz do autorów:
Pawel.Figurski@grupawp.pl
Patryk.Slowik@grupawp.pl