PolskaTajemniczy pochówek na Powązkach

Tajemniczy pochówek na Powązkach

Pełnomocnik sześciu rodzin ofiar katastrofy smoleńskiej, w tym gen. Andrzeja Błasika, mec. Bartosz Kownacki ujawnia w rozmowie z Wirtualną Polską, że jedna z reprezentowanych przez niego rodzin być może złoży wniosek o ekshumację. Mówi też o pochówku nierozpoznanych szczątków pod pomnikiem na Powązkach. Zdaniem pełnomocnika ok. 15% rosyjskich ekspertyz sądowo-lekarskich zawiera kardynalne błędy. - Aby móc zweryfikować te przypuszczenia, konieczne jest przeprowadzenie ekshumacji - przekonuje. Adwokat krytykuje też polski rząd m.in. za bierność w kontaktach z Rosją. Przypomina, że Donald Tusk nie kiwnął palcem ws. ochrony dobrego imienia gen. Błasika, gdy MAK zamieścił w internecie dokumenty z jego sekcji.

Anna Kalocińska

16.05.2011 | aktual.: 16.05.2011 16:16

WP: Anna Kalocińska, Paulina Piekarska: Jak informowała pod koniec marca Wirtualna Polska, Żandarmeria Wojskowa wysłała rodzinom ofiar albumy ze zdjęciami około stu przedmiotów m.in. ubrań, zegarków, sprzączek od pasków znalezionych na miejscu wypadku na lotnisku Siewiernyj. Nie dziwi pana, że tych zdjęć jest tak mało? W sumie na miejscu tragedii polskim archeologom udało się w zeszłym roku odnaleźć pięć tysięcy przedmiotów.

Mec. Bartosz Kownacki: Trochę dziwi, ale z drugiej strony na tę sumę składają się nie tylko rzeczy osobiste ofiar, ale również szczątki i części samolotu. Dodatkowo część przedmiotów w ogóle była trudna lub wręcz niemożliwa do rozpoznania. Na przykład po strzępkach koszul trudno byłoby powiedzieć, do kogo należały. Niektóre ze znalezionych przedmiotów w ogóle nie należały do żadnej z rodzin, jak choćby fragmenty filiżanek znajdujących się w samolocie.

WP: Było jakieś wyjaśnienie na piśmie, dlaczego tych przedmiotów jest tak mało?

- Nie, żadnego. Nie ma też zapowiedzi z Żandarmerii Wojskowej o kolejnych albumach. Zresztą nie sądzę, żeby takie były.

WP: Czy któraś z sześciu reprezentowanych przez pana rodzin rozpoznała rzeczy swoich bliskich?

- Jedna, natomiast nie chciałbym mówić o szczegółach, gdyż jest to sprawa bardzo osobista.

WP: Ile przedmiotów rozpoznano?

- Na pewno dwa, ale być może również trzeci.

WP: Część ekspertów spekuluje, że Rosjanie celowo nie chcieli wszystkiego przekazać.

- Na razie są to domysły. Ale faktycznie powinniśmy w tej sprawie uzyskać szczegółowe wyjaśnienia. Zarówno w związku z tą, jak i wieloma innymi sprawami oczekiwałbym kolejnego spotkania z prokuratorami, ostatnie miało miejsce ponad pięć miesięcy temu.

WP: Zdjęć z sekcji też nie ma.

- Rosjanie podobno zarzekali się ostatnio, że może jednak coś nam przyślą.

WP: Skąd ma pan te informacje?

- Jeden z pełnomocników rozmawiał na ten temat z prokuratorem. Okazało się, że być może te zdjęcia będą.

WP: To przez rok nie potrafimy ustalić, czy zdjęcia z sekcji są czy nie?

- Niestety tak. Podczas grudniowego spotkania z prokuratorami powiedziano jasno, że prokuratura nie wyobraża sobie, aby tych zdjęć nie było. Bo tych zdjęć nie może nie być. W takich sytuacjach, szczególnie przy tragedii o takiej randze i rozmiarach, taką dokumentację fotograficzną po prostu się robi. Zresztą przez pierwsze sześć tygodni po katastrofie był w Rosji przedstawiciel polskiej prokuratury, który miał możliwość zapoznania się z aktami rosyjskiego śledztwa. Rozumiem, że się zapoznał i że te zdjęcia widział. Bo stwierdzenie kategoryczne z grudnia było takie, że te zdjęcia powinny być i że prokuratura nie wyobraża sobie innej sytuacji.

WP: Czyli nigdy nie padło kategoryczne stwierdzenie, że tych zdjęć z sekcji nie ma?

- Nie padło. Ani ze strony rosyjskiej, ani polskiej.

WP: Reprezentowane przez pana rodziny nie zgłaszają zażaleń?

- Oficjalnie nie, choć są poważne wątpliwości. Np. jedna z ofiar miała obrączkę w dniu wylotu, której obecność na palcu potwierdzona jest również w ekspertyzach sądowo-lekarskich, natomiast rodzina cały czas jej nie dostała. Nie było jej też w Mińsku, gdzie przechowywanych jest część znalezionych na miejscu katastrofy rzeczy. Jeśli nic się w tej kwestii nie zmieni, to w niedługim czasie planuję złożyć odpowiednie pismo, aby sprawę wyjaśnić. Być może obrączka została zamknięta razem z ciałem w trumnie, niestety rodziny ofiar miały zakaz ich otwierania, co dziś powoduje szereg wątpliwości. Mogło być też tak, że ktoś ją ukradł.

WP: We wszystkich sekcjach jest ta sama przyczyna zgonu?

- Tak, są to obrażenia wielonarządowe.

WP: Do Polski razem ze znalezionymi na miejscu katastrofy rzeczami ofiar, trafiły ich szczątki. Wie pan, co się z nimi stało?

- Są przeprowadzane badania DNA, po czym rodziny otrzymują informację, że takie szczątki odnaleziono. Każda indywidualnie podejmuje decyzję o otwarciu grobu i dołożeniu fragmentu, czy też – z obawy, że mogą być odnalezione kolejne – postanawia trochę poczekać. Jest to osobista decyzja każdej z rodzin.

WP: Podobno najwięcej szczątków przyszło zaraz po katastrofie. Wie pan, co się stało z tymi szczątkami?

- Słyszałem o kilkudziesięciu. Część została pochowana pod pomnikiem na Powązkach.

WP: To są szczątki rozpoznane czy takie, których nie udało się zidentyfikować?

- Mam pewność co do jednego pochówku, w którym nierozpoznane szczątki spoczęły pod pomnikiem na Powązkach. Co do pochówku pozostałych szczątków, to zależało to od tego, czy dana rodzina chciała otworzyć grób i dołożyć szczątki do trumny.

WP: Długo musieliśmy też czekać na ekspertyzy sądowo-lekarskie. Najpierw żona Przemysła Gosiewskiego ujawniła szereg znajdujących się w nich nieścisłości, ostatnio córka Zbigniewa Wassermanna… Panie mecenasie, faktycznie treść tych ekspertyz to zwykłe bajdurzenie?

- Faktycznie, przynajmniej w przypadku tych rodzin, które reprezentuję, mam poważne wątpliwości, czy przyszła cała dokumentacja. Cześć wyraźnie jest niekompletna. Np. w przypadku gen. Błasika mamy informację w protokole o alkoholu we krwi, ale nie ma wyników badań potwierdzających jego obecność. Nie jest też napisane, dlaczego ich nie ma. Co więcej próbka z krwią przeznaczoną do badań była niezabezpieczona, co rodzi wątpliwość, czy nie została zanieczyszczona. Jako pełnomocnicy w śledztwie polskim nie mamy jednak bezpośredniego przełożenia na prokuraturę rosyjską.

WP: Widział pan wszystkie sześć ekspertyz?

- Tak.

WP: I w ilu są wyraźne rozbieżności?

- Dwie nie budzą wątpliwości. Nieprawidłowości w przypadku sekcji gen. Błasika są oczywiste i wielokrotnie podnoszone. W przypadku trzech pozostałych też są rozbieżności. Niektóre bardzo poważne, jak choćby nieuwzględnienie w dokumentacji sekcyjnej przeprowadzonej operacji, mimo że ślady po niej były wyraźnie widoczne na ciele ofiary.

WP: Małgorzata Wassermann, córka posła Zbigniewa Wassermanna, w wywiadzie dla „Newsweeka” powiedziała, że ma stuprocentową pewność, że sekcja zwłok jej ojca została sfałszowana.

- Na podstawie informacji, które posiadam mogę ocenić, że w przypadku posła Wassermana dokumentacja z sekcji zwłok została ewidentnie sfałszowana. Co ważne nie chodzi tu o błędną identyfikację zwłok, ale zawarcie w opinii z sekcji informacji w sposób oczywisty nieprawdziwych. Mówiąc o rozbieżnościach w przypadku pozostałej dokumentacji to również chodzi mi o nierzetelność w badaniach wykonywanych przez Rosjan. Raz jeszcze chciałbym podkreślić, że nie kwestionuje tego, czy dana osoba znajduje się w trumnie, ale rzetelność przeprowadzonych badań. Zdarzają się np. sytuacje, w których celem zidentyfikowania osoby – co jest zapisane w protokole – pobrano np. fragment kości, na podstawie której miano przeprowadzić badania DNA. Natomiast w stosownej dokumentacji widnieje informacja, że tożsamość stwierdzono na podstawie przebadanego fragmentu mięśnia. Ponieważ takich rozbieżności jest wiele, rodzi się pytanie, na ile rzetelnie przeprowadzono sekcje. Widać ogromny chaos w sporządzonej dokumentacji, który w przypadku
dokumentów procesowych nie powinien mieć miejsca.

WP: Można by jakoś próbować tłumaczyć to pośpiechem?

- Tych błędów jest za dużo, żeby można było mówić o zwykłej omyłce. Z informacji, które posiadam, wynika, że ogółem przeprowadzono blisko trzysta sekcji. Ponieważ zdarzało się, że w stosunku do jednej ofiary wykonywano sześć czy siedem sekcji, więc fakt, że jest ich tylko trzysta wskazuje, że większość ciał musiała być w dobrym stanie. W przypadku większości przeprowadzano góra jedną czy dwie sekcje. Natomiast istotne błędy zawiera ok. 10-15% wszystkich sekcji. Mogło być tak, że ze względu na zły stan zwłok pomylono się we wzroście ofiary o pięć centymetrów, ale jeśli jest to już różnica dwudziestu centymetrów, to można mieć poważne wątpliwości. Jako prawnik chciałbym bardzo jasno podkreślić, nie może być tak, aby prokurator przyjął, że kilka czy kilkanaście opinii sekcyjnych zawiera błędy i uzasadniał to zaistniałymi okolicznościami. W każdym postępowaniu karnym sporządzona opinia musi być rzetelna i nie można akceptować sytuacji w której część jest z nich jest błędna, bo przecież było „aż tyle sekcji” -
jak argumentują niektórzy. To byłoby działanie nieprofesjonalne, wręcz sprzeczne z przepisami. Idąc tym tropem w każdej innej sprawie trzeba byłoby przyjąć, że biegły wydający opinię raz na dziesięć przypadków może się pomylić – to byłoby niedopuszczalne. WP: Któraś z reprezentowanych przez pana rodzin będzie domagała się ekshumacji?

- Jedna z rodzin rozważa to, ale jest to sprawa bardzo osobista, dlatego nie chciałbym o tym mówić.

WP: Ma pan na myśli rodzinę gen. Andrzeja Błasika?

- Nie, inną, ale nie mogę powiedzieć którą.

WP: Złożył pan już wniosek ws. ekshumacji?

- Nie, jeszcze nie.

WP: A kiedy będzie złożony?

- Wszystko zależy od tej konkretnej rodziny. Jeśli tylko podejmą taką decyzję, to przygotuję i złożę stosowny wniosek.

WP: Jeśliby się okazało, że w trumnie spoczywa nie ta osoba, to faktycznie – tak zdroworozsądkowo – wyobraża pan sobie ekshumację pozostałych ofiar?

- Jak już wspominałem wyżej, nie kwestionujemy, aby z całą pewnością doszło do omyłek przy identyfikacji zwłok, uważamy natomiast, że dokumentacja sekcyjna jest nierzetelna i ten fakt daje podstawy do wszczęcia odrębnego śledztwa. Aby móc zweryfikować te przypuszczenia, konieczna jest jednak ekshumacja przynajmniej w tych przypadkach, w których opinie medyczne są kwestionowane. Jednakże gdyby okazało się w toku takiej ekshumacji, że w danej trumnie nie spoczywa właściwa osoba, to mielibyśmy do czynienia z takim skandalem, który z urzędu powodowałby ekshumację wszystkich ofiar i ponowne przeprowadzenie sekcji.

Warto również zauważyć, że jeśli choćby część z dokumentów sekcyjnych okazała się sfałszowana, to wiarygodność Rosji jako partnera w wyjaśnieniu przyczyn katastrofy zmalałaby do zera. W szczególności nie można byłoby już dawać wiary pozostałym materiałom przekazywanym przez stronę rosyjską. Skoro ta dokumentacja okazałaby się nierzetelna, to co dopiero mówić na przykład o dokumentacji z oblotu lotniska, która ma przecież o wiele istotniejsze znaczenie dla ustalenia przyczyn katastrofy.

WP: Mówi pan poważnie, że wyobraża pan sobie ekshumację 96 osób?

- Nie wyobrażam sobie, byłaby to ogromny dramat chyba nie tylko dla rodzin. Natomiast jeśli faktycznie byłoby pomylone jedno ciało, to oznaczałoby, że co najmniej jeszcze jedno też musiałoby być umieszczone w złej trumnie. Nie ma wówczas gwarancji, że inne też nie zostały pomylone.

WP: Zapoznał się pan już z nagraniem rozmowy gen. Andrzeja Błasika z kpt. Arkadiuszem Protasiukiem, do której miało dojść na krótko przed startem 10 kwietnia?

- Nie, nie widziałem go, ale rozmawiałem z prokuratorem i kontaktowałem się z osobami, które były wtedy na płycie lotniska. Wśród nich był m.in. Andrzej Klarkowski, doradca prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Mówił, że atmosfera była spokojna, nikt nie był zdenerwowany. A przecież, z racji swojego zawodu – jest psychologiem, zna się na ludzkich emocjach. Doszło do naturalnej wymiany zdań między podwładnym a przełożonym, dotyczącej tego, kto ma meldować prezydentowi Lechowi Kaczyńskiemu gotowość załogi. Uważam, że wszystkie medialne historie o napięciu między rozmówcami służą wyłącznie budowaniu sensacji i są wykorzystywane w walce politycznej prowadzonej kosztem dobrego imienia generała.

WP: Również obecność generała w kokpicie?

- Tak, bo nie ma na to żadnych dowodów.

WP: Więc na jakiej podstawie to stwierdzono?

- Na takiej, że jego zwłoki znaleziono w sektorze, w których odnaleziono ciała niektórych członków załogi. Nie sporządzono nawet rzetelnej opinii traseologicznej w tym zakresie. Wiadomo, że w przypadku katastrofy takich rozmiarów ciało może ulec przemieszczeniu. Tymczasem z materiałów sekcyjnych gen. Błasika wynika, że w chwili katastrofy nie był przypięty pasami. Ciało mogło się swobodnie przemieścić się z np. saloniku prezydenckiego do kokpitu. Mam prawo przypuszczać, że nie tylko ciało gen. Błasika jako osoby spoza załogi znaleziono w tym sektorze.

WP: Kogo ma pan na myśli?

- Niestety nie mogę mówić o swoich przypuszczeniach, tym bardziej że takie ustalenia byłyby objęte tajemnicą śledztwa. Chciałbym jednak bardzo stanowczo podkreślić, że to nie oznacza, aby te osoby znajdowały się w kokpicie w chwili katastrofy. Podobnie jak w przypadku gen. Błasika.

WP: Ale chodzi o polityka?

- Naprawdę nie chciałbym spekulować.

WP: Antoni Macierewicz twierdzi, że wszystkie dokumenty, które przekazali nam Rosjanie są sfałszowane i nie można im wierzyć.

- W mojej ocenie Rosjanie nie sporządzili rzetelnych protokołów z sekcji zwłok po katastrofie i zreflektowali się dopiero na żądanie strony polskiej. Być może też chcieli coś ukryć. Pojawiały się zarzuty, że nie przeprowadzono żadnej akcji ratunkowej. A przecież, żeby zobaczyć, czy ktoś zginął, trzeba go odwrócić na plecy, zbadać puls etc. Z moich informacji wynika, że nic takiego nie miało miejsca. Na pewno rosyjska dokumentacja jest nierzetelna, ale na razie nie ma pewności, dlaczego.

WP: Rosyjskie dokumenty nie są dla pana wiarygodne?

- W chwili obecnej nie jestem w stanie tego ocenić, jednak na podstawie tego, jak niedbale sporządzono dokumenty sekcyjne mam prawo mieć ograniczone zaufanie do rzetelności Rosjan. Zapaliło się czerwone światło wskazujące, że po stronie rosyjskiej coś jest nie tak. Dzisiaj jest zresztą za wcześnie, żeby mówić, że wszystkie przekazane nam dokumenty zostały sfałszowane.

WP: Jak to zweryfikować?

- Jeżeli dokonano by ekshumacji przynajmniej tych ofiar, których rodziny o nie wnioskowały, i potwierdziłoby się, że dokumenty z sekcji zostały sfałszowane, to nikt nie miałby chyba wątpliwości, że po stronie rosyjskiej mogło dojść również do innych nieprawidłowości. Rolą prokuratury jest to ustalić. Uważam, że w przypadku gdyby ekshumacje potwierdziły nierzetelność dokumentacji sekcyjnej, powinno zostać wszczęte osobne śledztwo.

WP: Jako adwokat ma pan poczucie mocnego upolitycznienia tej sprawy?

- Gdy decydowałem się zająć tą sprawą, sądziłem, że jest to sprawa o wymiarze ponadpolitycznym. Miała charakter ogólnonarodowy. Znałem kilka osób, które zginęły podczas tej katastrofy i dla mnie po 10 kwietnia ich poglądy nie miały żadnego znaczenia, wszyscy byli moimi rodakami. Nie chciałbym się wypowiadać na tematy polityczne. Nie ja powinienem oceniać, czy relacje polsko-rosyjskie po katastrofie są lepsze czy gorsze. Jednak na podstawie rosyjskiego śledztwa i działań MAK-u mogę powiedzieć, że są one bardzo złe. Polska nie jest traktowana w sposób podmiotowy. Jest to spowodowane w jakimś stopniu zaniedbaniami strony polskiej.

Mam świadomość, że nasz rząd nie stanął na wysokości zadania. Mówię to na podstawie m.in. sytuacji z gen. Andrzejem Błasikiem. Gdy MAK zamieścił w internecie wyniki jego sekcji, sugerujące, że w jego organizmie wykryto alkohol, premier pomimo naszych próśb nie zrobił nic, by usunąć te dokumenty. Po miesiącu sam wystąpiłem do MAK-u i na mój wniosek – w sumie nic nie znaczącego pełnomocnika, udało się zdecydowaną część tych materiałów zdjąć. Ta sytuacja świadczy o podejściu do sprawy polskich służb dyplomatycznych, które pozostawały niemal całkowicie bierne. Być może gdyby nasz rząd już w dniu wypadku inaczej reagował, uzyskalibyśmy dużo więcej niż mamy obecnie. Relacje między stroną polską i rosyjską są dziś złe prawdopodobnie właśnie ze względu na bierność naszego rządu.

WP: Czy polski rząd wykazywał się tą biernością od samego początku, od dnia katastrofy? Czy dlatego zgodził się na przyjęcie załącznika 13. do Konwencji Chicagowskiej? Mec. Rafał Rogalski twierdzi, że premier nie podjął żadnych działań, które miały na celu wynegocjowanie ze stroną rosyjską powstania wspólnej komisji oraz polsko-rosyjskiego zespołu prokuratorskiego, bo z góry założył, że wszelkie negocjacje zakończą się niepowodzeniem.

- Jeżeli byśmy się nie zgodzili na załącznik 13. to jestem przekonany, że po 10 kwietnia zrozumienie na arenie międzynarodowej dla naszej sprawy było tak duże, że bylibyśmy w stanie uzyskać praktycznie wszystko. Nie wierzę, że Rosjanie, jeżeli nie mają nic do ukrycia, nie zgodziliby się na wspólną komisję. To zaniedbanie polskiego rządu, że nie wyszliśmy z taką inicjatywą. Przypomnijmy sytuację z 1983 r., gdy na terenie ZSRR doszło do zestrzelenia południowokoreańskiego samolotu. Związek Radziecki pod naciskiem USA zgodził się wówczas na powołanie międzynarodowej komisji, mimo że sytuacja – trwała wtedy zimna wojna – była daleko bardziej skomplikowana niż obecnie. Dziś, przy znacznie słabszej pozycji politycznej Rosji i naszej obecności w NATO, mieliśmy dużo większe szanse na wywarcia presji niż Korea w 1983 r. Nie podjęliśmy jednak żadnych kroków. WP: Tymczasem Rosja ma swoje śledztwo, Polska – swoje. Pojawia się coraz więcej wątpliwości, które potęguje fakt, że strona rosyjska wciąż nie przekazała nam
najważniejszych dowodów: wraku, czarnych skrzynek…

- Moim zdaniem dzisiaj trzeba wyjaśnić każdą wątpliwość, nawet tę najbardziej nieprawdopodobną. Jeśli teraz tego nie zrobimy, to za 20 lat na tej podstawie będą budowane teorie spiskowe, których nie da się zweryfikować. Co gorsza nam wszystkim będzie zarzucane, że nie dopełniliśmy obowiązków. To jest sprawa, której się nie zamknie za rok, dwa, ona będzie badana przez najbliższe kilkadziesiąt lat. Każde uchybienie, które popełnimy dzisiaj, będzie nam wytknięte. Musimy wiec zrobić wszystko, żeby tych błędów było jak najmniej, zbadać każdy z wątków.

WP: Polska prokuratura wojskowa wykluczyła, by 10 kwietnia 2010 r. w Smoleńsku doszło do zamachu. Czy rzeczywiście były do tego podstawy?

- Nie ma dziś podstaw, żeby wykluczyć którąkolwiek z wersji badanych przez prokuraturę. Dla zweryfikowania wersji zamachu mamy może 5% potrzebnego materiału dowodowego i to też nie do końca rzetelnego, myślę np. o dokumentach sekcyjnych. Poza tym polska prokuratura nie ma praktycznie żadnych innych materiałów, na podstawie których można byłoby wykluczyć którąś z hipotez.

WP: W takim razie, na jakiej podstawie prokurator generalny Andrzej Seremet wykluczył zamach?

- Nie wiem. Konferencja, na której to ogłosił, odbyła się 1 kwietnia, przed wizytą prezydenta Komorowskiego w Moskwie… Prokuratura nie poinformowała nas, że stworzyła nowy plan śledztwa, który powinien powstać, jeśli wykluczono którąś z badanych wcześniej wersji. Poza tym z całym szacunkiem dla prokuratora Seremeta, ale to nie on decyduje, a przynajmniej nie powinien decydować, o wykluczeniu ze śledztwa którejś z wersji. Jako Prokurator Generalny zna tę sprawę prawdopodobnie dość pobieżnie, na pewno nie tak dokładnie jak prokuratorzy referenci, którzy się nią zajmują. Nie wierzę, żeby zdecydował się sam stworzyć nowy plan śledztwa. Od tego są właśnie prokuratorzy liniowi, ewentualnie prokuratorzy bezpośrednio nadzorujący śledztwo. Dla mnie jako prawnika wystąpienie prokuratora Seremeta było niezrozumiałe.

WP: To kolejny argument popierający tezę, że śledztwo jest upolitycznione?

- Rok po katastrofie było takie oczekiwanie opinii publicznej, polityków, żeby coś ważnego powiedzieć, coś wykluczyć. Być może niektórzy pod taką presją popełniają błędy. Tak samo było choćby z rzekomą kłótnią gen. Błasika z kpt. Protasiukiem. Pierwsza wypowiedź rzecznika prokuratury, że nie ma materiałów, które pozwoliłyby wykluczyć lub potwierdzić te doniesienia, dała asumpt do snucia różnych spekulacji. Wszyscy prokuratorzy powinni mieć świadomość, jak ważne jest to śledztwo i nie popełniać tego typu błędów.

WP: Jakie poważne błędy polskiej prokuratury może pan jeszcze wymienić?

- Pamiętam sytuację, gdy prokurator Seremet w programie Moniki Olejnik ujawnił, że z Rosji przyszła dokumentacja sekcyjna kilkudziesięciu ofiar. My jako pełnomocnicy od kilku tygodni dopytywaliśmy się w prokuraturze, kiedy ta dokumentacja zostanie przekazana stronie polskiej i nie uzyskiwaliśmy żadnej odpowiedzi. To była kwestia bardzo ważna dla rodzin. Tymczasem o dokumentach dowiedziały się nie podczas spotkania z prokuratorem, nie od swojego pełnomocnika, ale z TVN. Kolejnego dnia rodziny dzwoniły do mnie pytając, czy materiały te dotyczą ich bliskich, a ja nie byłem w stanie tego potwierdzić, bo nie miałem na ten temat żadnej wiedzy. Również prokuratorzy referenci nią nie dysponowali, gdyż akta dopiero co wpłynęły do prokuratury i nie były jeszcze im udostępnione. Narażanie rodzin na takie cierpienie jest nieprofesjonalne. Czy to jest Prokurator Generalny, czy rzecznik prokuratury, czy ktokolwiek inny powinien brać pod uwagę, że chodzi o konkretnych ludzi i powinien być bardzo ostrożny w przekazywaniu
tego rodzaju informacji. Takie przykłady pokazują, że dla niektórych ważniejsze od rzetelności jest dbanie o dobry PR.

Inną kwestią jest wyłączenie materiałów dotyczących wątku przygotowania wizyty do odrębnego śledztwa i pozbawienie rodzin ofiar statusu pokrzywdzonych w tym dochodzeniu, a przecież nie może na tym etapie być wątpliwości, że zaniedbania przy przygotowaniu wizyty przyczyniły się do katastrofy. Takie działania prokuratury rodzą obawy, że chce ona pozbawić możliwości wpływu na śledztwo rodziny ofiar, myślę tu w szczególności o kwestii zażalenia decyzji końcowej, jeśli rodziny by się z nią nie zgadzały. Może zatem skończyć się na tym, że wszystkie wątki śledztwa zostaną umorzone i nikt z zainteresowanych nie będzie miał prawa do poddania tej decyzji ocenie niezawisłego sądu.

WP: Czy prokurator Seremet szkodzi śledztwu?

- Ja powiedziałem o dwóch przypadkach. Być może powinien być bardziej powściągliwy i przekazać tę sprawę prokuratorom, którzy mają w tej sprawie większą wiedzę, dać im większą niezależność.

WP: Szef parlamentarnego zespołu ds. zbadania przyczyn katastrofy smoleńskiej Antoni Macierewicz twierdzi, że polskie śledztwo utknęło w martwym punkcie.

- Można powiedzieć, że utknęło, bo wciąż nie mamy istotnych dowodów z Rosji. Są też problemy, które nazwałbym politycznymi, jak np. kwestia ekshumacji. Gdyby chodziło o śledztwo w innej sprawie i ujawnionoby tyle błędów, dochodziłoby do opóźnienia w przekazywaniu materiałów, to prokurator już pół roku temu z urzędu wykonałby ekshumacje. W ogóle by się nad tym nie zastanawiał. Wydaje mi się, że prokuratorzy obawiają się w tej sprawie reakcji opinii publicznej, ale również mają świadomość, że przewlekanie tej decyzji może doprowadzić do istotnych zaniedbań. Procesy biologiczne mogą w tym przypadku doprowadzić do utraty materiału dowodowego i stawiane zarzuty będą niemożliwe do zweryfikowania. Innym elementem powodującym spowolnienie w śledztwie są trudności z pozyskaniem materiału dowodowego od strony rosyjskiej. Z tego punktu widzenia można powiedzieć, że śledztwo jest źle prowadzone, że odbija się na nim polityka. Z drugiej jednak strony polska prokuratura jest jedyną instytucją, mogącą przynajmniej pomóc
zgromadzić materiał dowodowy, który kiedyś będzie przydatny do wyjaśnienia tej sprawy. Bo oczywiste jest, że na prokuraturę rosyjską nie możemy w tej kwestii liczyć. Prawdopodobnie będzie miała takie same ustalenia jak MAK. Nie liczyłbym też na polską komisję. Jej możliwości są bardzo ograniczone.

WP: Premier Donald Tusk zapowiadał, że już w czerwcu możemy poznać niektóre tezy raportu komisji Jerzego Millera.

- Nie chciałbym, żeby był on używany w trakcie kampanii wyborczej. Polski raport miał być opublikowany miesiąc po raporcie MAK-u. Tak się nie stało. Jeśli jego fragmenty będą ujawnione w czerwcu, to ewidentnie będzie to wpisane w ramy kampanii. Ludzie dostaną na wakacje temat do rozmów i później we wrześniu, przed wyborami, zostanie opublikowany cały raport. Będzie to odbierane politycznie, a to niebezpieczne. Natomiast sam raport będzie miał bardzo małą wartość dowodową.

WP: Ale może przynajmniej wskaże winnych? Raport komisji będzie decydujący dla rządu Donalda Tuska?

- Powinien, jeżeli nie dla całego rządu, to dla poszczególnych osób. Na przykład dla gen. Mariana Janickiego, szefa BOR-u, który jakiś czas temu poinformował, że już parę miesięcy przed katastrofą jeden z jego podwładnych, który zginął 10 kwietnia, mówił mu, że z powodu złej organizacji wizyt zagranicznych kiedyś dojdzie do wypadku rządowego samolotu. Rodzi się więc pytanie: czy gen. Janicki podjął jakiekolwiek działania w tej sprawie, czy zignorował tę informację? Jeżeli nie podjął żadnych czynności, nie sporządził w tym zakresie żadnych raportów dla przełożonych, które sygnalizowałyby nieprawidłowości, to już 10 kwietnia nie powinien być szefem BOR-u, już wtedy powinien podać się do dymisji. Podobna sytuacja odnosi się do kilku innych osób. Ale czy raport okaże się dla kogoś decydujący? Obawiam się, że będzie on napisany tak, aby odpowiadał oczekiwaniom przełożonych. Niestety komisja nie jest ciałem niezależnym, ale działającym w ramach administracji rządowej. Boję się, że raport zamiast wskazywać błędy po
stronie polskiej, będzie wykorzystany politycznie i stanie się podstawą do nowych kłótni i wysuwania zarzutów. Oby tak nie było.

WP: Mec. Rogalski mówił, że Donald Tusk powinien stanąć przed Trybunałem Stanu.

- Mamy w Polsce ustawę o zawieraniu umów międzynarodowych. Skoro premier zawarł - nawet ustną - umowę z Rosją to powinna ona zostać poddana procedurze tej ustawy. Czyli m.in. być zatwierdzona przez odpowiednie instytucje np. Radę Ministrów, ogłoszona w Monitorze Polskim, wpisana do rejestru umów etc. Mam prawo podejrzewać, że tak się nie stało. Urzędnicy nie odnotowali takiej umowy. To jest bardzo poważne naruszenie i dziwię się, że nikt o tym nie mówi. To tak jakby ustawy nie opublikować w Dzienniku Ustaw. W Polsce obowiązują przepisy prawa i premier powinien się do nich dostosować. Za tego rodzaju delikt konstytucyjny, czyli naruszenie Konstytucji, można postawić premiera przed Trybunałem Stanu. Jednak w dzisiejszej rzeczywistości politycznej nie ma na to szans - w Trybunale zasiadają w większości politycy, a nie prawnicy, więc sprawa sprowadziłaby się do walki jednej partii z drugą. Niezależnie od tego, 13 miesięcy po katastrofie w naszej administracji państwowej wciąż panuje bałagan. Nie powinno tak być.

Anna Kalocińska, Paulina Piekarska, Wirtualna Polska

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (517)