Żona premiera była fanką Macierewicza
Żona premiera zawsze denerwowała się, gdy jej mąż wychodził z domu, bo nie wiedziała, kiedy wróci. Często w ogóle nie miała pojęcia, co się z nim dzieje. "Mam wrażenie, że Donka nieobecności bardziej mnie wkurzały, niż niepokoiły. Raz zdarzyło się tak, że przez trzy dni umierałam ze strachu o męża" - pisze.
Wspomina jak w maju 1980 r. razem z mężem dostarczyła tajną przesyłkę Antoniemu Macierewiczowi. "Znaleźliśmy na mapie adres i podjechaliśmy pod blok, w którym mieszkał. Zrobiliśmy dwa okrążenia, żeby sprawdzić, czy nie ma niczego podejrzanego, i Donek z siatką pełną pism wjechał na górę. Ja zostałam na ławce. Dla mnie Macierewicz był wtedy 'kimś', bo zajmował się ustrojem politycznym państwa Inków. Czytałam jego publikacje w 'Etnografii Polskiej', mówiono nawet, że nauczył się języka keczua" - zdradza. Drugi raz zetknęli się trzydzieści lat później, kiedy Donald Tusk był już premierem, a Macierewicz zadzwonił na telefon stacjonarny willi na Parkowej, chcąc rozmawiać z... premierem Kaczyńskim. Porozmawiali dłuższą chwilę, pogratulowała mu jego publikacji naukowych i wyznała, że była jego fanką jako historyka państwa Inków. Na co Macierewicz odpowiedział, że bardzo zazdrości Tuskom wyprawy do Peru.