"Co za gnojek! Całe życie mi spieprzył"
"Wrócił na drugi dzień, podświadomie cały czas przekonany, że to jednak nie jest prawda. Że wystarczy, że zawalczy, i ja zostanę. Ale ja już podjęłam decyzję" - czytamy w "Między nami". Próbował żonę przekonać, by z nim została na wszystkie możliwe sposoby: awanturą, błaganiem, klęczeniem, płaczem i krzykami, ale ona była niewzruszona. Zbliżało się Boże Narodzenie i ich synek marudził, więc Małgorzata Tusk rzuciła: - Poszedłbyś z nim na spacer, na sanki. Gdybyś tylko umiał je załatwić. A potem nagle coś ją podkusiło i dodała: - No dobra, jak zdobędziesz te sanki, zostanę z tobą.
Następnego dnia, na dzień przed jej wyprowadzką, Tusk stanął w drzwiach z sankami w rękach, a na jego twarzy malowało się bezgraniczne szczęście. Powiedział triumfalnie: - Mam sanki, zostajesz. "A ja nawet przez chwilę nie sądziłam, że on to weźmie na serio i że w konsekwencji wyjdzie z tego tak okrutna drwina. - No, tak... Ale... Donek, ja przecież żartowałam. Zamarł" - opowiada.
Mąż bardzo stracił w jej oczach: "Co za gnojek. Co on ze mną robi. Całe życie mi spieprzył. Ja sobie układam przyszłość w kolorowych barwach, a on znowu mi się tu pakuje. Przez okno widziałam, jak siedział na zaśnieżonej ławce z tymi sankami. Przez trzy ostatnie noce spał u kolegi, ale w dzień albo tkwił na naszym korytarzu, albo na tej ławce. Pilnował mnie. Pomyślałam, że on mnie mocno trzyma przy sobie. Śnieg padał, zrobiło się ciemno, ale wciąż go widziałam przez okno w świetle latarni. Mijały godziny, a ja coraz bardziej czułam, że te święta i wszystkie następne spędzimy jednak razem" - pisze żona premiera.