Żona zwraca się do niego "mój ptaszku"
Młodzi wzięli ślub cywilny, bo tak było najłatwiej. Jak zdradza Małgorzata Tusk do urzędu spóźnili się godzinę, bo zapomniała zabrać dowód osobisty i musiała wracać do domu. Czterdzieści osób czekało, aż w końcu rozpocznie się uroczystość. Była sobota, padał ulewny deszcz. Po ślubie zamieszkali u matki przyszłego premiera w pokoju, który miał dwa metry szerokości i trzy długości. Bez okna i bez drzwi, z kolorową zasłonką jako ścianką oddzielającą go od pokoju teściowej.
Na ślub przed ołtarzem zdecydowali się dopiero 25 lat później, po śmierci papieża Jana Pawła II, a swój udział miała w tym... Zyta Gilowska. Jak ujawnia Małgorzata Tusk, ówczesna najbliższa współpracowniczka Tuska przez wiele tygodni pracowała nad jego "duszą": "Mówiła, że skoro oboje jesteśmy katolikami, to powinniśmy wreszcie wziąć ślub kościelny; dyskutowali zawzięcie o religii całymi godzinami". "Oboje przeżyliśmy to bardzo mocno, byliśmy bardziej wzruszeni niż ćwierć wieku wcześniej, kiedy braliśmy ślub cywilny" - pisze żona premiera.
Zdradza, że mąż zawsze mówił do niej "Gosik" albo "myszko", i mówi tak do dzisiaj. Ona do niego mówiła "aniołku", "Donku" albo "ptaszku", ale, jak stwierdza, jest już na to nieco za stary, więc mówi "kochanie".