"Właściwie nie wychodziliśmy z pokoju"
Jak ujawnia Małgorzata Tusk, pewnie by zapomniała o tamtym wieczorze, gdyby jej przyszły mąż "nie gapił się na nią tymi swoimi wyłupiastymi oczami przy każdej okazji". Wkrótce pojechali z grupą znajomych na Hel. Był rok 1978 r. "Właśnie zaczynały się mistrzostwa świata w piłce nożnej w Argentynie i wszyscy poszli oglądać mecz naszej reprezentacji. Wszyscy z wyjątkiem... Donka, który został ze mną w pokoju, mimo że był zupełnie zwariowany na punkcie piłki. Mijały kolejne mecze i dni, a my zapatrzeni w siebie, właściwie nie wychodziliśmy z tamtego pokoju. Reszta towarzystwa dyskretnie nas omijała, koledzy przestali nawet wołać Donka na mecze. Powiedziałam mu wtedy, że ma profil cesarza Hadriana, czyli musiałam być już mocno zakochana, ale on już chyba też był nieprzytomny z miłości" - pisze o początkach ich miłości Małgorzata Tusk.
Kilka tygodni później młodzi pojechali na Kaszuby. "Mieliśmy jednoosobowy namiot, tak malutki, że nawet pokłóceni musieliśmy wtulać się w siebie. Jezioro, słońce, tanie wino, po którym Donek zbierał całe naręcza polnych kwiatów - oboje już wiedzieliśmy, że na serio chcemy być ze sobą" - czytamy w "Między nami". To podczas tamtych wakacji, Tuskowie zaczęli myśleć o ślubie, choć spotykali się dopiero trzy miesiące. "Uważaliśmy, że to będzie superwydarzenie, zrobimy imprezę dla całego roku. Byliśmy głównymi bohaterami na całym uniwersytecie. Wszyscy nas pokazywali palcami. Jedni się dziwili, dlaczego on jest ze mną, inni - dlaczego ja z nim. Jakieś koleżanki mówiły mi, że Tusk jest koszmarny, a jemu, że ja jestem beznadziejna" - pisze w swojej autobiografii Małgorzata Tusk.