"Przez moment byłam nawet z niego dumna"
Małgorzata Tusk od początku nie znosiła polityki i zawsze była przeciwna zaangażowaniu się męża w politykę. Świat władzy nieszczególnie ją kusi, bo jest dość hermetyczny i koszmarnie nudny. "Przez całe nasze życie Donald podejmował decyzje, które były ponad moje możliwości pojmowania rzeczywistości" - pisze otwarcie Małgorzata Tusk. Wyjawia, że nigdy się nie wtrącała w to, co robił w polityce, bo z reguły nie rozumiała jego posunięć. Tak było w przypadku jego decyzji o połączeniu Kongresu Liberalno-Demokratycznego z Unią Demokratyczną, potem z wystąpieniem z Unii Wolności i wreszcie z założeniem Platformy Obywatelskiej. "Ja polityki nie rozumiem, on ma do niej talent" - stwierdza. Kiedy jednak uczestniczyła w zjeździe założycielskim PO, który odbył się Hali Oliva w Gdańsku w styczniu 2001 r. poczuła się "naprawdę cudownie". "Przez moment byłam nawet z niego dumna" - pisze.
Wyjawia, że w 2005 r., kiedy Tusk odniósł porażkę w wyborach prezydenckich było jej lżej, bo bała się, że cena za wygraną będzie zabójcza dla ich rodziny. Z kolei wygrana w 2007 r. bardzo ją ucieszyła. "Wtedy właśnie powiedziałam mu, że jestem z niego dumna. Nie robię tego zbyt często: facetów nie należy rozpieszczać, bo i tak mają w życiu łatwiej. A tym bardziej nie należy ich zanadto chwalić, bo męska próżność i bez naszych pochwał jest wystarczająco wielka. Ale czasami zasługują na miłe słowo" - podsumowuje.