"Za 50 albo 60 lat w całych Niemczech będą stać pomniki Hermanna Goeringa"
Goering dzielił się z Kelleyem swoimi wspomnieniami, także tymi dotyczącymi jego stosunków z Hitlerem i współoskarżonymi. Gdy na początku wojny Hitler wyznaczył oficjalnie Goeringa swoim następcą, marszałkowi "zrobiło się bardzo przyjemnie, choć tego właśnie się spodziewał". "Byłem jednak wściekły, że Hitler wyznaczył z kolei na mojego następcę tego głupka Hessa. Powiedziałem to Hitlerowi i zrobił się wielki hałas". Goering przerwał na chwilę, by wyprostować plecy; siedząc na łóżku, położył dłonie na kolanach i spojrzał na Kelleya. "No i wie pan, co Hitler powiedział? 'Hermann, bądź rozsądny. Rudolf zawsze był lojalny i ciężko pracował. Musiałem mu to jakoś wynagrodzić, więc dałem mu ten publiczny wyraz uznania. Ale wiesz, Hermann, kiedy sam zostaniesz Fuehrerem Rzeszy, nie będziesz się tym musiał przejmować. Będziesz mógł odsunąć Hessa i mianować następcą, kogo zechcesz'". Pod koniec tej anegdoty oczy Goeringa rozbłysły, bo wspomnienie władzy najwyraźniej rozproszyło mroki uwięzienia.
Podczas innej rozmowy Goering opowiadał Kelleyowi, jak zdecydował się po zakończeniu pierwszej wojny światowej wstąpić do partii nazistowskiej. Marszałek twierdził, że skrupulatnie przyjrzał się licznym prawicowym ugrupowaniom, jakie się wówczas pojawiły w Niemczech, a potem związał się z narodowymi socjalistami, których program przemawiał do weteranów rozgoryczonych warunkami traktatu wersalskiego. Mając byłych żołnierzy w swoich szeregach, partia nazistowska mogła wywołać pucz monachijski w 1923 r. Antysemityzm nazistów był dla Goeringa użytecznym narzędziem dla zdobywania zwolenników, działającym na emocje jeszcze silniej niż upokarzający traktat pokojowy. "I miałem rację. Ludzie lgnęli do nas masowo. Wciągaliśmy w nasze szeregi tych starych żołnierzy, a ja miałem stanąć na czele narodu...", opowiadał Goering. Po chwili marszałek zreflektował się, że nadzieje na stanowisko Fuehrera jednak się nie ziściły. "Powie pan, że to wszystko za późno? A może nie? W każdym razie zaszedłem daleko". Goering zdawał się
sugerować, że jego awans, którego tak daremnie oczekiwał, po samobójstwie Hitlera wciąż miał dla marszałka swoją wartość, pomimo pewności, że alianci skażą go ostatecznie na śmierć. "Pan wie, że zawisnę. Jestem gotów. Ale mam zamiar przejść do niemieckiej historii jako wielki człowiek. Jeśli nie zdołam przekonać sądu, przekonam chociaż niemiecki naród, że wszystko, co robiłem, robiłem dla Rzeszy Wielkoniemieckiej. Za 50 albo 60 lat w całych Niemczech będą stać pomniki Hermanna Goeringa. Może będą to niewielkie pomniczki, ale za to w każdym niemieckim domu".
Wyjaśnił, że nie martwi go perspektywa śmierci. Jako dowódca, który prowadził niezliczonych żołnierzy do walki na śmierć i życie, zawsze liczył się ze spotkaniem z wrogiem. Teraz, gdy alianci byli górą, Goering zamierzał "iść na całość". "Nie uznaję jurysdykcji Trybunału, ale skoro ma on możliwość narzucić siłą swą wolę, jestem gotów powiedzieć prawdę i stawić czoło wszystkiemu, co się może zdarzyć", chełpił się. Jego nastawienie było, jak twierdził, praktyczne i wynikało z żołnierskiego doświadczenia. Czy rzeczywiście można nazwać praktycznym to, że człowiek, który uważał się za uznanego przywódcę, tak łatwo nadstawiał swoją szyję katu? Goering wydawał się niezbyt zorientowany co do istoty swojej sytuacji. Gdy wyjawił Kelleyowi obawę, że los może pokrzyżować jego plany jako człowieka starającego się dbać o swoją przyszłość, psychiatra przyznał, że "tylko tym jednym razem widziałem Goeringa takiego, jakby zdawał sobie sprawę, że już nigdy nie stawi czoła światu, a już najpewniej go nie zawojuje".