"Jako premier dostałbym pierdolca"
Skąd się bierze bezwzględność Tuska? Piskorski zdradza, że tę dziwną część natury Donalda zaczął zauważać tak naprawdę wiosną 2003 r., kiedy odchodził z Platformy Maciej Płażyński. "Obserwowałem, jak kształtował swoją władzę, jak manipulował ludźmi. A potem jesienią 2003 r. już przekonywałem się na własnej skórze, do czego jest zdolny. Widziałem, jak postępował wobec mnie i po jakie metody sięgał, by osłabić moją pozycję. Wspierał najgorsze, najdalej idące pomówienia, które wtedy przeciw mnie padały, choć wiedział doskonale, że to były kłamstwa" - mówi.
Co wynika z porównania Tuska z lat 90. i Tuska z dzisiaj? "Pewne cechy, o których też wspomina w swojej książce jego żona Gosia, pozostały - ta, że tak powiem, upierdliwość, popadanie w nastroje. Inne zmieniły się znacząco. Ten tzw. ciąg na bramkę czy żądza zdobycia i utrzymania władzy - są teraz nieporównywalnie większe. Kiedyś tego nie było. 22 lata temu całkowicie wykluczał, że mógłby być ministrem w rządzie Suchockiej. On się lubował w tym, że błyszczał na salonach sejmowych, emablował dziennikarki, chodził do mediów. To było jego życie. A żeby jakiś urząd mieć pod sobą? Użerać się z tym od rana do wieczora? Albo zostać w przyszłości premierem? To z punktu widzenia jego przyzwyczajeń, nawyków i charakteru wydawało się wtedy w ogóle niemożliwe" - ujawnia.
Mówił wtedy tak: "Czy ty sobie wyobrażasz, żebym ja codziennie rano wstawał, chodził do jakiegoś ministerstwa, spotykał się z jakimiś ludźmi? Ja bym pierdolca dostał. Nie, nie ma mowy, żebym został jakimś ministrem". "Dlatego też bycie premierem psychologicznie nie jest łatwą dla niego rolą. Sztuczną. Gdyby premierostwo ograniczało się do kontaktów z ludźmi - to byłaby to rola dla niego dość naturalna. Ale to, co się wiąże z kierowaniem rządem, to jest dla niego obciążenie. Jakieś rady ministrów, koordynowanie czegoś, pilnowanie - to nie jego bajka" - twierdzi Piskorski.