Tajemnice Tuska

Były współpracownik ujawnia sekrety z przeszłości...

Obraz

/ 20Były współpracownik Tuska ujawnia sekrety

Obraz
© PAP / Wiktor Dąbkowski

Książka Pawła Piskorskiego, byłego zaufanego współpracownika premiera, wywołała burzę w mediach po tym, jak "Wprost" napisał, że kierowany przed laty przez Donalda Tuska Kongres Demokratyczno-Liberalny miał być finansowany przez niemiecką partię CDU. - Piskorski prowadzi kampanię polityczną i promocję własnej książki. Zdecydował się na publikację zestawienia półprawd, insynuacji i zwykłych kłamstw - stwierdził na konferencji szef rządu. Piskorski jest kandydatem Europy Plus Twojego Ruchu w eurowyborach. Donald Tusk przypomniał też, jakie ma zdanie na temat Piskorskiego i jego rzekomych rewelacji. - Jego wiarygodność nie różni się niczym od wiarygodności jego oświadczeń majątkowych. Pamiętam dokładnie, dlaczego wyrzucałem go z Platformy - oświadczył Donald Tusk. Wieloletni bliski współpracownik Donalda Tuska został usunięty w 2006 r. z Platformy Obywatelskiej z powodu wyciągniętych przez "Dziennik" kontrowersji dotyczących oświadczenia majątkowego, które złożył za 2005 r.

- Nigdy nie kupiłem domu w Sopocie. Nie brałem żadnej pożyczki od CDU. Nigdy. Ani jako szef KLD, ani jako zwykły obywatel, ani jako szef Platformy. To jest nieprawda - stwierdził stanowczo szef rządu. Czy premier ma zamiar coś z tym zrobić? - Nie mogę pójść na drogę sądową z Pawłem Piskorskim w trybie wyborczym, bo nie jestem kandydatem do europarlamentu - przypomniał Tusk.

(js)

/ 20"Był najbardziej bezwzględny"

Obraz
© PAP / Radek Pietruszka

Jak to się stało, że Tusk doszedł tak wysoko i tak długo na tym szczycie pozostaje? Zdaniem Piskorskiego zdecydował o tym, po pierwsze, bardzo duży łut szczęścia. Po drugie, był najbardziej bezwzględny spośród środowiska liberałów, z którego się wywodzi. "Schetyna i ja byliśmy bardzo sprawni w grach wewnętrznych, ale Tusk wykazywał się dużo większą skłonnością do działań poza granicą przyzwoitości - by nie powiedzieć mocniej. W kilku momentach pokazał też niewątpliwie olbrzymią intuicję. Ma dar komunikowania się, wychodzenia do ludzi.

Z natury jest przeraźliwie leniwy, ale ma umiejętność zmobilizowania się i wzięcia w garść na czas kampanii. W kampanii potrafi się zebrać i gnać ze spotkania na spotkanie, jak mały samochodzik. A z drugiej strony, jako szef rządu może przez tydzień nie robić nic - bo nie ma pomysłów, bo ma chandrę, bo ma zapaść, bo się pokłócił z Gosią, bo nikt go nie kocha, bo jest otoczony samymi durniami" - opowiada były polityk PO.

/ 20"Jeździł drogimi samochodami, które pożyczał od różnych biznesmenów"

Obraz
© PAP / Radek Pietruszka

Okres przed wyborami na jesieni 1991 r. to czas, w którym Tusk przechodzi dużą ewolucję, staje się znacznie pewniejszy swojej pozycji i władzy. Na jedno skinienie ma drogie samochody i fundusze. Nie wychodzi z mediów, ludzie zaczęli go poznawać na ulicy. "Ma nowy dom, nagle też zaczyna jeździć bardzo dobrymi samochodami, które pożyczał od różnych biznesmenów - naszych zwolenników. Zaczynają się z tego kłopoty, bo w tamtych czasach rozróżnienie rzetelnego przedsiębiorcy od faceta, który zaraz będzie poszukiwany, nie było takie oczywiste. Ta nasza historyczna opowieść musi trzymać się ówczesnych realiów. Przez długi czas Gąsiorowski i Bagsik byli wielkimi i szanowanymi ludźmi sukcesu. Nagle się to zawaliło i stali się wielkimi aferzystami.

Gdy zaczęło się mówić, że samochody są od Stajszczaków czy Rzeźniczaka, to mi te nazwiska nic nie mówiły. Potem się okazywało, że Donald musi je szybko oddawać, bo zaczynają się jakieś kłopoty. Relacje z biznesem w tych 'dzikich czasach' kierowały się zupełnie inną logiką niż potem. Często też wynikało to z naiwności i braku rozpoznania, kto jest kim. Były też sytuacje ewidentne, które dziś byłyby nie do przyjęcia, a wówczas nie wzbudzały emocji. Gdy nasz członek, nawet członek władz, Andrzej Gocman z Krakowa, pożyczał samochód Donaldowi, to równolegle starał się o prywatyzację na swoją rzecz Krakchemii przez Janusza Lewandowskiego. Dziś pewny skandal. Wtedy wszystkie partie używały samochodów jakichś biznesmenów" - relacjonuje Piskorski.

/ 20"Dostarczał stosy banknotów w poszarpanych reklamówkach"

Obraz
© PAP / Wprost / Marcin Kaliński

Piskorski w rozmowie z Michałem Majewskim opowiada o sponsorze KLD Wiktorze Kubiaku. Kim był? "Miał gigantyczne pieniądze. Transfer tych pieniędzy polegał na tym, że dostarczał stosy banknotów w jakichś poszarpanych reklamówkach. Sceny jak z filmu. (...) Kubiak był bardzo barwną postacią. Był ekscentrykiem, w zachowaniu bardziej artystą niż poukładanym biznesmenem. Dał się lubić. Był też sponsorem musicalu "Metro", pierwszego polskiego musicalu zrobionego za prywatne gigantyczne pieniądze. Kubiak wystawił go też na Broadwayu, ale bardzo dużo na tym stracił" - opowiada.

Czym się głównie zajmował? "Główną spółką Kubiaka był chyba Batax zarejestrowany w Luksemburgu. Nie wiem, na czym tak na prawdę zarabiał pieniądze. Pewno tak jak to w ówczesnym biznesie, czyli wszędzie tam, gdzie dało się tylko zarobić. Zdaje się, że udzielał jakichś pożyczek. Kubiak nigdy nas, a przynajmniej mnie, nie wprowadzał w to, co robi. W tamtym czasie nikt nawet nie sygnalizował, że mógł być jakoś związany z tajnymi komunistycznymi służbami. Nie wiem do dziś, czy to prawda. Jeślibyśmy coś o tym wiedzieli, to nie byłoby możliwości współpracy, bo - mimo że bardziej niż przed rokiem potrafiliśmy już dostrzegać subtelności i szarości - to nadal byliśmy ideowymi NZS-owcami. Nie sądzę, aby takie wiadomości docierały do Bieleckiego, Tuska czy Lewandowskiego, bo pewno trzymaliby się od niego z daleka. Sam Wiktor Kubiak opuścił potem kraj - zdaje się, że z obawy przed grożącym mu aresztowaniem w związku z jakąś aferą. Wolał czas spędzać w Londynie, będąc menedżerem Edyty Górniak i Anity Lipnickiej. Lubiłem
go na swój sposób.

(...) On był na początku głównym zapleczem finansowym dla KLD. Dzięki niemu na początku naszej działalności nie mamy żadnych problemów z pieniędzmi. Dla mnie - kogoś, kto przyszedł z biednego NZS - to jest nagle inny świat. Chcemy mieć biuro w Lublinie? Proszę bardzo. Chcemy mieć w Krakowie? Nie ma problemu. I nagle ta nasza struktura w ciągu kilku miesięcy rośnie niesłychanie, przystępują do nas zastępy nowych ludzi".

Jak Tusk poznał Kubiaka? "Kubiak był pochodzenia żydowskiego i wyemigrował do Szwecji w '68 r. Gdy nadeszły zmiany w Polsce, wrócił. Nie mam pojęcia, kto Donalda poznał z Kubiakiem" - mówi.

/ 20"Kaczyńscy to są jednak popieprzeni"

Obraz
© PAP / Jacek Turczyk

Donald Tusk miał zawsze dobry kontakt z Lechem Kaczyńskim. "To było widać. Chociaż Donald zawsze zwracał uwagę na to, że oni, Kaczyńscy, są jednak 'popieprzeni'. Takich słów używał. Wspominał też, że gdy na początku lat 90. w jakimś wywiadzie powiedział, że po domu chodzi w piżamie, Kaczyński przywoływał to potem jako przykład wyuzdania liberałów. Kaczyńscy bardzo akcentowali swoją prawicowość. Donald w rozmowach z Lechem przypominał półżartem: 'Leszku, przecież ty kiedyś aborcję popierałeś!'. Kaczyński się żachał i odpierał: 'Absolutnie nie!!!'. Lech Kaczyński wiele lat spędził w Gdańsku i znał Tuska. Mieli własny kod, w którym było mnóstwo odwołań do dawnych rozmów i wspólnych znajomych" - mówi.

"Donald przy jakimś spotkaniu mówił na przykład do braci: 'No tak, tak. Wy zawsze byliście socjalistami'. I zwracał się do Lecha w stylu: 'Pamiętam, jak w 1987 r. nawiązywałeś do Daszyńskiego i do polskiej myśli socjalistycznej. I uznawałeś, że PPS najlepiej się sprawdził'. To były odwołania do ich wcześniejszych dyskusji. Miał również dobry kontakt z Jarosławem, nie tylko z Lechem. Przy czym, jak Donald wychodził z rozmów z nimi, to zawsze rzucał: 'Ale oni są popieprzeni'. To był rutynowy komentarz Donalda" - dodaje.

Piskorski przyznaje, że zarówno Tusk, jak i całe jego środowisko długo nie doceniało Kaczyńskich, a w szczególności Jarosława. "Panowało wśród nas przekonanie, że on ma wbudowany gen destrukcji. Przecież siedzieliśmy obok siebie w ławach sejmowych w kadencji 1991-93. Pamiętaliśmy dokładnie, jak Jarosław Kaczyński rozwalił PC, jak ludzie z PC odchodzili. Część z nich, na czele z Andrzejem Urbańskim, przeszła wtedy do nas. W 2002 r. byliśmy przekonani, że Jarosław to gwiazda jednego sezonu".

/ 20Kombinator obdażony niezwykłymi darami od losu

Obraz
© PAP / Radek Pietruszka

Piskorski zdradza, jakie zdanie o Tusku miał Bronisław Geremek. "Używał bardziej wyważonych słów, ale oceniał go mniej więcej tak jak ja. Czyli uważał go za kombinatora - tyle że bardzo zdolnego i obdarzonego niezwykłymi darami od losu. Bo co by nie mówić, Tusk ma umiejętność pozyskiwania ludzi, występowania przed tłumem, dobrze wypada w telewizji. Ale jest to też człowiek absolutnie niegodny zaufania, pozbawiony misji. Balcerowicz ma misję, misję ma też Kaczyński. Te misje można różnie oceniać - ale one są! A Donald? On chce uzyskać dla siebie jak najlepszą pozycję. A to, czy będzie socjaldemokratą, liberałem albo populistą, tak naprawdę jest drugoplanowe".

Zdaniem Piskorskiego stwierdzenie Kaczyńskiego, który mówił kiedyś o "wilczych oczach" Tuska, jest bardzo celne. Tusk potrafi być urzekający i przyjacielski, ale bywa też niesłychanie zimny i bezwzględny.

/ 20"Uważał Michnika i Kuronia za bananową młodzież z czasów komunistycznych"

Obraz
© PAP / Andrzej Rybczyński

Donald Tusk na początku lat 90. z dużą nieufnością odnosił się do środowiska symbolicznie reprezentowanego przez Adama Michnika, które uważał za kompletnie hermetyczne, zapatrzone w siebie, żyjące starymi schematami i powiązaniami. "On, chłopak z sopockiego podwórka, uważał, że to jest środowisko bananowej młodzieży z czasów komunistycznych. Że flirt tego środowiska z komunistami jest w pewnym sensie naturalny. Bo przecież wychowali się wśród takich ludzi, na tych samych podwórkach. Podać rękę Kiszczakowi? Skoro podawali swoim wujkom i przyjaciołom, to dlaczego jemu mieliby nie podawać? Tak argumentował Donald" - czytamy w "Między nami liberałami".

"Donald czy ja - byliśmy z innych domów niż ludzie, o którym mówimy. Nie pochodziliśmy z bogatych rodzin, z żadnego establishmentu. Choć oczywiście ja z 'rdzenia' warszawki - bo z inteligenckiego Żoliborza. Tusk był wtedy bardzo ubogi, gnieździł się ze swoją żoną Gosią w domu asystenta w Gdańsku - tam nawet nie miał własnego telefonu! Gdy musiałem skontaktować się z nim, już wtedy przewodniczącym partii, to dzwoniłem do recepcji domu akademickiego i przywoływany Donald schodził do telefonu. Nie było mowy wtedy o żadnych pieniądzach, wpływach, pozycji" - zdradza. Dopytywany o to, czy to nie był dla Tuska problem, Piskorski odpowiada: "Skłamałbym, gdybym powiedział, że Donald, gdy mieszkał w akademiku, to jakoś specjalnie żalił się z tego powodu. Nie szukał luksusów czy szybkiego awansu materialnego. Dla niego to był problem jedynie organizacyjny. Dla Gosi na pewno znacznie większy. Miałem i mam do niej wiele szacunku i sympatii, bo ona dźwigała ciężar codzienności. Miała do niego pretensje, że gdy on wypada
do Warszawy, ona zostaje sama i ma wszystko na głowie. Słusznie" - uważa.

Tuska niesłychanie irytowała wtedy także postawa Jacka Kuronia. "Jacek przychodził do nas (do KLD - przyp. js) do biura na Szpitalną i grzmiał: 'Tylko na naszych karkach wejdziecie do parlamentu i co wy się tu jeszcze panoszycie, co wy tu w ogóle negocjujecie? Bez nas nie wejdziecie do parlamentu, bez naszej popularności nie macie szans!'. Dla Tuska Kuroń i Michnik byli uosobieniem tej warszawskości. (...) Powiedział, że to są absolutnie ch..., że Kuroń nas obraża. I że 'my, chłopcy z Gdańska, nie pozwolimy się tak traktować'. Po czym Donald z Jackiem Merklem stanęli przy szafie pancernej, przybili sobie piątki i poszli zerwać koalicję. To jest jedna ze scen kultowych w historii środowiska" - mówi.

/ 20Jego ofiary przejawiały syndrom sztokholmski

Obraz
© PAP / Paweł Kula

W połowie lat 90. Tusk wypadł z obiegu, znalazł się w kompletnej politycznej zapaści. Zdaniem Piskorskiego, gdyby w 1997 r. Leszek Balcerowicz nie podał Tuskowi pomocnej dłoni i nie zrobił go senatorem, pewnie więcej byśmy o nim nie usłyszeli. To było posunięcie zaskakujące ze strony Balcerowicza, który jest człowiekiem nastawionym technokratycznie i można się było domyślać, że współpracowników będzie szukał wśród ludzi, którzy będą zaangażowani i pracowici. A Tusk, mówiąc delikatnie, nie był znany z pracowitości. "Tusk nigdy nie był ulubieńcem Balcerowicza, ale widział, w jak trudnej sytuacji znalazł się Donald. I jego gest był też wyrazem zwykłej przyzwoitości" - dodaje Piskorski.

To w gabinecie wicemarszałkowskim Tuska zaczęła się wytwarzać gabinetowa subkultura "winka i cygarka". "Po śniadaniu w hotelu sejmowym nasze 'chłopaki' - czyli Donald, Grzesiek Schetyna, Mirek Drzewiecki - zalegali w tym gabinecie. Czas im schodził na oglądaniu telewizji, paleniu cygar, popijaniu winka Choć Tusk i Schetyna dziś się po prostu nienawidzą, to jeszcze w 2010 r. temperatura ich relacji była o kilka stopni niższa. "Schetyna ewidentnie w tych ostatnich latach przejawiał syndrom sztokholmski. Innymi słowy Grzegorz, nawet wtedy gdy Donald okładał go kijem, gotów był uważać, że wszystko jest mniej więcej OK.

To zjawisko było jeszcze silniejsze u Mirka Drzewieckiego. Donald go wyrzucił, sponiewierał, obsobaczył, a Mirek, jak tylko dostawał jakiś sygnał z kancelarii premiera, że może pojawić się na spotkaniu, na którym jest Tusk, nie posiadał się z radości. Biegł tam prawie że na wyścigi, zadowolony, że znowu się ze swoim Donciem zobaczy. To są też oczywiście elementy dworskiego zachowania, ale też coś głębszego - coś, co tkwi w psychice. U Grześka było to samo, tylko nie w takim aż nasileniu. Ta postawa sprawiła, że przyjął błędną strategię polityczną. Gowin miał strategię konfrontowania się z Tuskiem. Grzesiek - strategię na przeczekanie. Skończyło się to tym, że Donald krok po kroku rozbroił Grześka całkowicie" - stwierdza Piskorski.

/ 20Przed zadaniem śmiertelnego ciosu udaje najlepszą przyjaźń

Obraz
© PAP / Radek Pietruszka

Piskorski opisuje proces budowania przez Tuska jedynowładztwa i eliminowania po kolei bliskich współpracowników. Jego starą sztuczką jest potrafi ocieplanie relacji przed zadaniem śmiertelnego ciosu. Potrafi na chłodno, dla uśpienia podejrzeń udawać najlepszą przyjaźń. Tak wyglądało to w przypadku Jana Rokity: "Piją wino, słuchają muzyki, godzinami gadają o historii starożytnej. Znając Tuska, ja nie wiem, czy to jest fascynacja prawdziwa, czy udawana. Donald jest już człowiekiem niesłychanie zimnym i wyrachowanym, więc bardziej prawdopodobne - tak sądzę - jest to, że gra, by uzależnić emocjonalnie Rokitę i osłabić jego czujność. Podkreślam, że był to moment, gdy Rokita był bardzo popularny i politycznie silny. Rokita sądzi, że istnieje na długi czas duopol, w którym oni obaj podejmują najważniejsze decyzje. W 2004 r. w wewnętrznych rozmowach pojawia się zapewnienie dla Rokity ze strony Tuska, że będzie premierem. Donald buduje atmosferę, którą mogłyby nieść słowa: 'Janku, jesteśmy jak jedna pięść. Tylko ty i
ja'". Jednocześnie od dawna prowadzi wewnętrzną grę przeciw Rokicie.

"Oczywiście starał się go upewniać, jakie to wspaniałe relacje są między nimi. Mamił go słowami: 'Ty, Janku, wiedz, że jesteś pewnym premierem. Nie wierz w to, jeśli ktoś ci mówi, że ja tego nie chcę. Razem przebudujemy Polskę'. Rokita tym się zachłystywał. Był Tuskiem zachwycony i wszystkie te Donaldowe bajki chłonął jak dziecko. A Donald już wtedy wiedział, że ostatnią rzeczą, której by chciał, jest premierostwo Rokity" - relacjonuje Piskorski.

Nie tylko Rokita zachowywał się tak, jakby napił się eliksiru miłości do Tuska i był nim oczarowany, to samo przytrafiło się później Zycie Gilowskiej. "Między Tuskiem a Zytą jest nadal 'buzi, buzi', czego dowodem są słynne, publicznie wypowiedziane słowa: 'Donaldzie, mój bracie!'. A po kilku tygodniach już jej nie było w Platformie" - mówi. "Ostrzegałem Zytę, żeby nie wierzyła Tuskowi, bo gość potrafi kłamać do ostatniego momentu. Zyta mnie zapewniała: "Paweł, to nie jest tak, jak mówisz'" - dodaje.

10 / 20Wszyscy byliśmy oczarowani Tuskiem

Obraz
© PAP / Radek Pietruszka

Tak samo wyglądało to w przypadku Grzegorza Schetyny. "Ten element występował przy każdym z nas, w różnym nasileniu. Oczarowanie Tuskiem. W moim przekonaniu Grzesiek nie miał świadomości zasadniczo pogarszających się jego relacji z Donaldem. Tusk go cały czas czarował. Patrzył mu w oczy, proponował wspólną kolację, mecz, winko, cygarko i sztamę na zawsze! Gdy przyszło co do czego, to zrobił cięcie bez wahania. I jeszcze został za to pochwalony, że amputował kończynę powyżej zakażenia i pokazał, kto tu rządzi" - stwierdza.

Opisuje też podwójną moralność Tuska. "Jeśli chce aferę bądź rzekomą aferę wykorzystać do swoich celów, to ją nagłaśnia, robi z tego temat i mówi o podwyższonych standardach. Jeśli natomiast sprawa dotyczy kogoś, kogo akurat osłabiać nie chce - problem jest bagatelizowany, a standardy zdają się w ogóle nie istnieć. Dobry przykład Tuska w wersji: 'Jaka sprawa? Przecież tu nie ma żadnej sprawy', to Donald kompletnie bagatelizujący problem z willą, w której mieszkał za darmo Paweł Graś, a cały internet pełen był żartów o Grasiu-cieciu" - tłumaczy.

11 / 20Był uznawany za głupka odstającego poziomem intelektualnym

Obraz
© PAP / Paweł Kula

Jak ujawnia Piskorski, Tusk uznawał Schetynę za człowieka niepoważnego i niespełniającego podstawowych norm, co określił żartobliwie, nazywając Schetynę Shrekiem. "Klepanie w tył głowy, szczypanie za ucho to był standard w zachowaniu Grzegorza. Shrek, który ma władzę nad lasem. (...) To niby takie swojskie, ale de facto było prostackim pokazywaniem wyższości. Grzesiek miał poczucie bezkarności, wszechwładzy, którą Tusk mu wybudował.

Mimo tego wszystkiego, co zaszło, ja mam do Schetyny ogromną słabość. My się znamy jeszcze z czasów NZS-owskich. Grzesiek był odważny, zdecydowany. Jest wychowany w patriotycznej tradycji AK -owskiej. Jego rodzina przybyła na Dolny Śląsk z Kresów. Jest facetem oczytanym i inteligentnym. Ma też oczywiście cechy negatywne. Te, które pozwoliły Donaldowi sformułować to shrekowe porównanie. Często poruszał się w sposób chamski, niezręczny i robił swoim zachowaniem złe wrażenie. Właściwie przez cały czas funkcjonowania Unii Wolności uznawany był za głupka odstającego poziomem intelektualnym. Tu grono nobliwych i zasłużonych polityków, a naprzeciw szczerzący się i odpowiadający głupie dowcipy Grzesiek. W rzeczywistości jest, jak wspomniałem, inteligentny i oczytany. Druga zła cecha charakteru, której nie zwalczył, to jest demonstrowanie braku szacunku dla ludzi. To są te klepania posłów w tył głowy albo pstrykanie palcem w ucho lub szarpanie za ucho, bo i tak robił z niektórymi posłami. Jak już ci mówiłem, on
uważał, że to jest fajne, takie kumpelskie. Ale dla świata zewnętrznego to są zachowania prostackie i świadczące o demonstrowaniu wyższości.

Ma bzika na punkcie sportu i potrafi ci wymienić skład jakiejś drugoligowej drużyny piłkarskiej z lat 70. Ale ma też inne zainteresowania. Gdy z nim rozmawiasz na przykład o II wojnie światowej, o AK , o Powstaniu Warszawskim, o Żołnierzach Wyklętych i początkach komuny w Polsce, to słyszysz faceta, który dużo przeczytał i ma swoje zdanie. Znacznie powyżej Shreka" - dowiadujemy się z "Między nami liberałami".

12 / 20"Tusk nie ma z kim przegrać - Kaczyński jest jego głównym sojusznikiem"

Obraz
© PAP / Rafał Guz

Zdaniem Piskorskiego prezentowana przez Tuska postawa grania tylko na siebie byłaby ukarana. "Masz słaby zespół, słabe otoczenie, więc nie warto na ciebie stawiać. I Tusk przegrałby już dawno temu, gdyby miał inną opozycję. On kiedyś słusznie powiedział, że nie ma z kim przegrać. Gdyby Kaczyński zachowywał się racjonalniej i gdyby z drugiej strony była silna centrolewica, Donald by już nie rządził. To prawda, że Kaczyński jest głównym sojusznikiem Tuska" - uważa jego dawny bliski współpracownik.

"Gdyby z tą swoją polityczną metodą trafił na inny czas, to bardzo szybko by go nie było. Wszystkich ewentualnych konkurentów, ludzi o jakiejś samodzielnej pozycji powyrzucał, innych 'poprzycinał'. Klub parlamentarny mu nie ufa, nie ma tam też elementarnej lojalności wewnętrznej. Jedynym spoiwem, które to wszystko jeszcze trzyma razem, jest chęć pozostania przy władzy. Pamiętam swoje rozmowy z ministrami, posłami Platformy w 2011 r., jeszcze przed kampanią. Tam był autentyczny ferment. Mówili wtedy: 'Zobacz, Paweł, do czego nas Donald doprowadził. Wyrzuca ludzi, rozgrywa ich, wszystkich nas ma gdzieś. Ja już będę tylko swoimi rzeczami się zajmował, z nim nie ma co gadać'. I pamiętam tych samych ludzi po zwycięstwie w wyborach w 2011 r.: 'Niech Donald robi, co chce. Oczywiście nie mamy tego, co byśmy sobie życzyli, ale on ma intuicję. On nas poprowadził do kolejnego zwycięstwa'. Czyli: 'Donald, wodzu, prowadź!'" - czytamy.

13 / 20"Jako premier dostałbym pierdolca"

Obraz
© PAP / Maciej Kulczyński

Skąd się bierze bezwzględność Tuska? Piskorski zdradza, że tę dziwną część natury Donalda zaczął zauważać tak naprawdę wiosną 2003 r., kiedy odchodził z Platformy Maciej Płażyński. "Obserwowałem, jak kształtował swoją władzę, jak manipulował ludźmi. A potem jesienią 2003 r. już przekonywałem się na własnej skórze, do czego jest zdolny. Widziałem, jak postępował wobec mnie i po jakie metody sięgał, by osłabić moją pozycję. Wspierał najgorsze, najdalej idące pomówienia, które wtedy przeciw mnie padały, choć wiedział doskonale, że to były kłamstwa" - mówi.

Co wynika z porównania Tuska z lat 90. i Tuska z dzisiaj? "Pewne cechy, o których też wspomina w swojej książce jego żona Gosia, pozostały - ta, że tak powiem, upierdliwość, popadanie w nastroje. Inne zmieniły się znacząco. Ten tzw. ciąg na bramkę czy żądza zdobycia i utrzymania władzy - są teraz nieporównywalnie większe. Kiedyś tego nie było. 22 lata temu całkowicie wykluczał, że mógłby być ministrem w rządzie Suchockiej. On się lubował w tym, że błyszczał na salonach sejmowych, emablował dziennikarki, chodził do mediów. To było jego życie. A żeby jakiś urząd mieć pod sobą? Użerać się z tym od rana do wieczora? Albo zostać w przyszłości premierem? To z punktu widzenia jego przyzwyczajeń, nawyków i charakteru wydawało się wtedy w ogóle niemożliwe" - ujawnia.

Mówił wtedy tak: "Czy ty sobie wyobrażasz, żebym ja codziennie rano wstawał, chodził do jakiegoś ministerstwa, spotykał się z jakimiś ludźmi? Ja bym pierdolca dostał. Nie, nie ma mowy, żebym został jakimś ministrem". "Dlatego też bycie premierem psychologicznie nie jest łatwą dla niego rolą. Sztuczną. Gdyby premierostwo ograniczało się do kontaktów z ludźmi - to byłaby to rola dla niego dość naturalna. Ale to, co się wiąże z kierowaniem rządem, to jest dla niego obciążenie. Jakieś rady ministrów, koordynowanie czegoś, pilnowanie - to nie jego bajka" - twierdzi Piskorski.

14 / 20"W jego rodzinie po polsku niektórzy mówili słabo"

Obraz
© PAP / Wprost / Marcin Kaliński

Paweł Piskorski zwraca uwagę, że Tusk najpewniej będzie w PO wieczny tak, jak w PiS od 2007 r. jest Jarosław Kaczyński, gdyż nie wyrobił sobie "alternatywnego życia". "Nie jest tym pisanie książek, trudno też sobie wyobrazić Donalda, że w przyszłości będzie jeździł po świecie jak Lech Wałęsa. Po pierwsze, nie ta pozycja, co Wałęsa, po drugie, to nie jest żywioł Tuska. Najbardziej prawdopodobny wariant jest taki, że po zawaleniu się popularności Platformy Tusk będzie w PO tak, jak w PiS od 2007 r. jest Jarosław Kaczyński. Ale nawet jeśli Tusk będzie 'wieczny i nieśmiertelny' w Platformie, to już nie będzie postacią dominującą polską politykę" - uważa Piskorski.

W innym miejscu ujawnia też, jak Tusk przeżył "dziadka z Wehrmachtu"", który pogrzebał jego szanse w wyborach prezydenckich w 2005 r. "Był ostro wkurzony, że to zostało wyciągnięte w ogniu kampanii. Ale tylko dlatego. Osobiście to nie był dla niego problem. U niego w rodzinie, o czym wielokrotnie mi mówił, były takie czasy, że po polsku niektórzy mówili słabo. Powtarzał: 'Takie są losy Kaszubów'". Piskorski dopytywany o to, czy Tusk wcześniej wiedział, że dziadek służył w Wehrmachcie, Piskorski odpowiada: "Nie wiem. Ale on się takich spraw nie wstydził, żeby musiał emocjonalnie od tego uciekać. Takie były polskie losy w trakcie wojny. I w tym kontekście to było bez porównania mniej kompromitujące niż na przykład 'dziadek z UB'".

15 / 20"Był zbyt ufny w stosunku do Putina"

Obraz
© PAP / Jacek Turczyk

W opinii Pawła Piskorskiego Tusk popełnił duży polityczny błąd po katastrofie smoleńskiej. "On w tamtym momencie uważa, że ta tragedia będzie zwrotem w polityce z Rosją i że na tej bazie można zbudować nowe relacje. I z tego powodu jest po prostu bardzo mało czujny. Nie zakłada, że Rosjanie będą prowadzili wybiórcze dochodzenia albo będą zwlekać z oddaniem wraku" - stwierdza.

Czy to była naiwność? "Brak profesjonalizmu. Nie było wokół niego profesjonalnego sztabu, który ostrzegłby, że nie takie rzeczy już Rosja robiła i że to może być pułapka. Tusk stracił na moment zdolność przewidywania. On niewątpliwie wiele razy w polityce pokazał bardzo dużą intuicję, ale wtedy był taki moment, w którym Donald nie patrzył dwa kroki do przodu. Był zbyt ufny w stosunku do Putina. Zakładał, że jakoś to będzie, że jakoś ta sprawa się rozwiąże. Nie mnie go usprawiedliwiać, ale - tak to próbuję sobie wyjaśnić - może zszokowany, jak my wszyscy, ogromem tragedii podejmował wtedy decyzje kierowane emocjami, a nie w oparciu o racjonalne przesłanki. Pamiętajmy, że był na miejscu tuż po katastrofie i widział na własne oczy rozmiar nieszczęścia. Górę wzięły wtedy emocje, a nie chłodne myślenie. A wtedy, w tamtej atmosferze, gdyby Tusk określił wobec Putina jakieś nasze warunki czy oczekiwania, to Putin - moim zdaniem - nie mógłby mu odmówić czy czegoś nie spełnić. I nie odnoszę się tu do żadnego
konkretnego zapisu w umowach międzynarodowych. Po prostu moment był tak niezwykły, że Putin nie mógłby powiedzieć 'nie'" - czytamy w "Między nami liberałami".

Działaniom rządu po 10 kwietnia towarzyszyło sporo mitomaństwa, które potem wyszło na jaw. "Te zapewnienia o przekopaniu każdej piędzi ziemi w Smoleńsku czy te o udziale polskich medyków przy wszystkich sekcjach - to wszystko dalece odbiegało od prawdy i szybko wyszło na jaw. To były zbędne deklaracje wypowiadane na potrzeby opinii publicznej w Polsce" - uważa rozmówca Michała Majewskiego.

16 / 20"To, że został prezydentem to chichot historii"

Obraz
© PAP / Darek Delmanowicz

To, że Bronisław Komorowski został prezydentem jest w opinii Piskorskiego "chichotem historii". Zdecydowała o tym katastrofa smoleńska i polaryzacja, jaką ten dramat wywołał. "Trudno sobie było to kiedyś wyobrazić. Może to, że będzie ministrem obrony, wiceministrem, ale nie prezydentem Rzeczpospolitej. Wiele przypadków się na to złożyło oraz to, że w pewnych momentach nie okazał się być człowiekiem dogmatycznie odważnym. Przy czym, żeby było jasne - ja jestem o Komorowskim dobrego zdania. To nie jest jakiś drań czy kombinator, ale człowiek dość przyzwoicie postępujący. Jednak na taką karierę się nie zanosiło i nic na nią nie wskazywało" - mówi.

"Komorowski jest takim człowiekiem, że się nie dało wokół niego wytworzyć - tak bym to określił - atmosfery charyzmatycznego przywódcy z wizją, który będzie zmieniał Polskę. (...) On jest stabilizatorem. To znaczy, że ja - Bronisław Komorowski - jestem wasz hrabia, nie wasz chłop, ale wasz hrabia. Ja będę robił 'ho-ho-ho', będę was odwiedzał i opowiadał gruboskórne dowcipy, ale przede wszystkim będę dawał wam poczucie, że tutaj się nic tragicznego nie wydarzy. A to właśnie znaczy - będę stabilizował" - dodaje.

17 / 20Palikot sponsorował Tuska

Obraz
© PAP / Radek Pietruszka

Paweł Piskorski ujawnia, że Janusz Palikot na początku swojej kariery w polityce sponsorował Tuska. Wszedł w nią jak klasyczny biznesmen, czyli zainwestował w rokującą najlepszy wzrost markę, a taką w 2005 r. była Platforma. A dosłownie - to on inwestował w Tuska. "W 2005 r. Palikot wydał książkę Tuska. To było oczywiście poza jakimikolwiek wydatkami na kampanię wyborczą. Wydanie książki nie jest rzeczą drogą, ale było coś więcej. Ta książka miała ogromną kampanię promocyjną. Było mnóstwo billboardów promujących tę książkę. A zwłaszcza - autora. A to już są znacznie większe pieniądze. Bardzo duże pieniądze. Żaden normalny wydawca nie przeznaczy na promocję wydawanej przez siebie książki takiej kasy. A to wszystko szło poza oficjalnym strumieniem pieniędzy kampanijnych. Tuskowi taka promocja w środku walki wyborczej bardzo pomogła. Oczywiście Palikot sponsorował też nasiadówki w drogich knajpach, w których Tusk uczestniczył" - opowiada.

"Jako sponsor zaczyna przejmować rolę Mirka Drzewieckiego. Rzecz się sprowadza do tego, że, jak krótko powiedział mi Tusk, 'to lepiej, gdy Janusz chodzi z nami do restauracji, bo jest komu płacić rachunki'" - dodaje.

18 / 20"Jesteś dla nas dramatycznym obciążeniem. Spadaj!"

Obraz
© PAP / Mirosław Trembecki

Piskorski odbył z Palikotem dłuższą rozmowę przed swoim wyrzuceniem z PO, podczas której dosyć otwarcie mówił mu, co sądzi o Tusku. "Dodawałem, że się po prostu powinien pilnować, by nie było tak, że się da wykorzystać i potem, jak kolejny zużyty instrument, których Donald miał w życiu wiele, będzie wyrzucony. Przypomniał mi to w 2010 r., gdy odchodził z PO i mówił, że tamta diagnoza mu się potwierdziła. Ale to świadczy źle o Donaldzie, a nie o Januszu.

Ale najpierw był pieszczoszkiem Tuska. Był, bo przyjął rolę, której mu Tusk nie narzucił, ale którą bardzo chętnie widział - rolę faceta, który może powiedzieć znacznie więcej, niż wypada powiedzieć komukolwiek innemu. Miał być młotem na PiS. Miał walić i obryzgiwać, insynuować i obrażać - i Palikot, jak jakiś komandos do zadań specjalnych, wziął to na siebie. (..) Tyle że Palikot wyraźnie zaczął odczuwać, że jest traktowany instrumentalnie. Rola boksera walącego w PiS i Lecha Kaczyńskiego popularność, ale oznaczała również, że nie jest się traktowanym poważnie. A przecież ktoś, kogo nie traktuje się poważnie, nigdy nie będzie pierwszoliniowym kreatorem polityki. Może być jedynie asystentem. No bo wiadomo - Palikot to jest ten od wygłupów i 'niegrzecznych gadżetów'. A to już nie odpowiadało ani jego ambicjom, ani potencjałowi. W pewnym momencie, w którym on ten swój cel podstawowy, czyli rozpoznawalność, już osiągnął i chciał przejść na inny poziom politycznej aktywności, Donald wyraźnie mu powiedział:
'Hola, hola, nie ma mowy'. Po czym nastąpiła tragedia smoleńska i Palikot znalazł się w katastrofalnej sytuacji. Bo teraz to już na niego pluli nie tylko ludzie sympatyzujący z PiS-em. Teraz, po tragedii smoleńskiej, na jego widok na drugą stronę ulicy przechodzili ludzie, którzy byli neutralni. Widział wtedy nienawiść do siebie i widział natychmiastowe odcięcie się od niego Donalda Tuska i całej jego ekipy.

Dochodziło do sytuacji, że on przychodził na jakieś spotkanie i Donald manifestacyjnie z tego spotkania wychodził, żeby nie być w jednym pomieszczeniu z Palikotem, by ktoś nie powiedział, że się z nim naradza. I generalnie wszystkie sygnały, które do niego docierały od dworu Tuska, były mniej więcej takie: 'Jesteś dla nas dramatycznym obciążeniem. Nigdzie nie możemy cię pokazać. Spadaj. Schowaj się. Wyjedź gdzieś. Odejdź od nas'" - opowiada.

19 / 20"Między nimi jest chemia"

Obraz
© PAP / Grzegorz Jakubowski

Gdyby nie Euro 2012, w 2013 r. mogłoby już być po rządzie Tuska. "Nie było wielkich wpadek, Polacy są uśmiechnięci i chwaleni w Europie. Donald tak naprawdę wtedy - moim zdaniem - podejmuje ostateczną decyzję, że to wcale, mimo wcześniejszych, solennych zapowiedzi, nie będzie jego ostatnia kadencja. W 2012 r. precyzuje się idea rządzenia w przyszłości z SLD. I ma miejsce bardzo duże ocieplenie relacji z Leszkiem Millerem" - mówi w rozmowie z Michałem Majewskim.

Donald Tusk zawsze czuł miętę do Leszka Millera i dobrze mu się z nim rozmawiało. "Oni są z podobnej bajki. Miller wychował się na podwórku w Żyrardowie, Donald na podwórku w Gdańsku. Miller był niechciany w salonie warszawskim i Donald był niechciany w tym salonie. Oczywiście przez pewien czas, bo potem Donald stał się tego salonu pieszczoszkiem. W każdym razie między nimi jest chemia" - zdradza w rozmowie z Michałem Majewskim Piskorski.

Ujawnia, że Tusk i Miller spotykają się na stopie prywatnej, także rodzinnie. "Często umawiają się w różnych miejscach na pogaduchy przy winku. Oczywiście nie gadają o szczegółach, ale to jest budowanie atmosfery, w której Miller praktycznie przestaje być postrzegany jako opozycja" - dodaje. Tusk nie znosił za to Kwaśniewskiego, źle o nim mówił, obgadywał go i obśmiewał.

20 / 20"To był cios, który Tusk pamięta do dzisiaj"

Obraz
© PAP / Jacek Turczyk

Paweł Piskorski w rozmowie z Michałem Majewskim opisuje jeden z konstytutywnych momentów dla kształtowania się politycznego charakteru Tuska. Był nim silny wstrząs, jaki przeżył Tusk w okresie, kiedy lider KLD Jan Krzysztof Bielecki poszedł do rządu Hanny Suchockiej, a on miał zostać szefem klubu tej partii. Jego wybór na to stanowisko wydawał się formalnością. "Klub zostaje zwołany, aby szybko przeprowadzić tę zmianę, i nagle okazuje się, że z Donaldem w szranki o szefostwo klubu startuje szerzej nieznany Jan Pamuła, poseł z Krakowa, rzemieślnik, przedsiębiorca. I w tajnym głosowaniu wygrywa. Okazuje się, że Pamuła ma większość w tym zaniedbanym przez Bieleckiego i sfrustrowanym klubie, czego Donald kompletnie nie przewidział. I to większość składającą się z ludzi, którzy wydawali się stuprocentowo przychylni Donaldowi jak na przykład Eugeniusz Aleksandrowicz. Gdy Pamuła wygrywa, Donald długo przeciera oczy.

Myślę, że to był cios, który Tusk musi pamiętać do dzisiaj. Dużo rzeczy, które Donald zrobił w polityce w ostatnich 10 latach, wynika z tego, że na zawsze została mu w pamięci tamta sytuacja, tamta przegrana. Wtedy ja, chociaż niezadowolony, bo wysłany do 'podciągania tyłów', byłem oczywiście po stronie Donalda. Tamtego wieczoru, po głosowaniu, mieliśmy poczucie totalnej klęski. Spotkaliśmy się w sejmie albo u Andrzeja Zarębskiego w domu. Już nie pamiętam. Rozmawiamy o tym, że musimy się skonsolidować w środowisku dawnego KLD. Dawnego, czyli tego sprzed roku, dwóch lat. Wtedy padają pamiętne słowa Andrzeja Zarębskiego - 'że już trup Pamuły płynie Wisłą, a my musimy tylko usiąść na brzegu i na niego zaczekać'. To też jest powiedzonko, chińskiego pochodzenia, które było potem wielokrotnie przywoływane. Gdy był z kimś problem, Donald nieraz mówił: 'Jego trup już płynie Wisłą'".

Fragmenty książki "Między nami liberałami" publikujemy dzięki uprzejmości wydawnictwa Czerwone i Czarne.

(js)

Wybrane dla Ciebie

NATO ws. dronów nad Polską. "Sojusz zareagował szybko i zdecydowanie"
NATO ws. dronów nad Polską. "Sojusz zareagował szybko i zdecydowanie"
Szukają szczątków dronów. W akcji 12 tys. policjantów
Szukają szczątków dronów. W akcji 12 tys. policjantów
Wyryki po upadku drona. Zdjęcia i relacja mieszkańców
Wyryki po upadku drona. Zdjęcia i relacja mieszkańców
Polska chce uruchomienia art. 4 NATO. "To dopiero wstęp"
Polska chce uruchomienia art. 4 NATO. "To dopiero wstęp"
"Nie idziemy na kompromis". Francja reaguje na drony Rosji nad Polską
"Nie idziemy na kompromis". Francja reaguje na drony Rosji nad Polską
Polska apeluje o wysuniętą strefę obrony NATO
Polska apeluje o wysuniętą strefę obrony NATO
Czym jest artykuł 4. NATO? Wyjaśniamy
Czym jest artykuł 4. NATO? Wyjaśniamy
"Przed nami krytyczne dni". Tusk mówi o manewrach Zapad
"Przed nami krytyczne dni". Tusk mówi o manewrach Zapad
Pytali Trumpa o sytuacje w Polsce. Nie odpowiedział
Pytali Trumpa o sytuacje w Polsce. Nie odpowiedział
"Ukraina jest gotowa". Zełenski reaguje na rosyjskie drony w Polsce
"Ukraina jest gotowa". Zełenski reaguje na rosyjskie drony w Polsce
Amerykański wojskowy: NATO musi być gotowe do odpowiedzi
Amerykański wojskowy: NATO musi być gotowe do odpowiedzi
Von der Leyen o dronach nad Polską. Głośne owacje, posłowie aż wstali
Von der Leyen o dronach nad Polską. Głośne owacje, posłowie aż wstali