"Mogliśmy pić do oporu"
Kandydaci na szpiegów przez cały okres nauki byli pod stałą obserwacją. Mieli swobodny dostęp do alkoholu. "Mogliśmy pić, a nasi nauczyciele mogli sobie popatrzeć, ile pijemy, jak pijemy oraz jak zachowujemy się po spożyciu. Jeśli ktoś ma tendencję do świrowania, to najlepiej widać to po alkoholu" - relacjonuje. Od godzi. 18 do północy mieli do dyspozycji bar, a w nim od wódki przez whisky po giny i koniaki.
Uczestnikami kursu byli tylko mężczyźni (tak było do 1990 r. - wprawdzie kobiety też kończyły ten kurs, ale w innym, indywidualnym trybie), przed wyjazdem każdy przyjął nazwisko legalizacyjne - czyli wymyślone, pod którym miał występować przed całą szkołą. "Od tej pory byłem Aleksandrem Stępińskim. Przez całą szkołę i potem. W resorcie miałem to samo lewe nazwisko, dopóki nie zostałem zastępcą naczelnika wydziału. Zasada była taka, że poniżej zastępcy naczelnika wszyscy mają fałszywe nazwiska. Potem wracamy do prawdziwych" - zdradza.
Czego uczono przyszłych szpiegów? "Szkoła przygotowała dla nas skrypty dotyczące pracy operacyjnej. Świeżutkie, prosto z drukarni, widać, że napisane na potrzeby naszego kursu. Dotyczyły technik wywiadowczych. W jednym z budynków była wielka aula na kilkaset osób. Przyjeżdżali do nas goście specjalni, którzy robili nam wykłady. W tym samym budynku była też duża sala gimnastyczna, sale wykładowe oraz laboratorium językowe" - opisuje.