Był supergwiazdą, pisały o nim wszystkie brukowce
Późnym latem 1965 r. Polański nabył w londyńskiej prestiżowej dzielnicy Belgravia, całkiem blisko Eaton Place, jeden z wchodzących wówczas w modę domków szeregowych przerobionych ze stajni. Wówczas można jeszcze było kupić je niedrogo, dziś są niemal bezcenne. Dom Polańskiego pod adresem West Eaton Place 95 urządzony był niczym luksusowe mieszkanie kawalerskie. Najważniejszymi meblami zdawały się olbrzymie łóżko i wysokiej jakości wieża hi-fi.
Później salon podrasowany został przez zespół od dekoracji wnętrz w taki sposób, jaki dziś przynosiłby raczej wstyd, ale w tamtych czasach uchodził za szałowy: skromny, obity skórą manekin na czworakach, ze szklanym blatem stołu na plecach, poza tym manekin leżący na grzbiecie, z nogami uniesionymi w górę, mający służyć za siedzenie, oraz odpowiednio półnagi manekin pełniący rolę wieszaka. Taką sadomasochistyczną trylogię, "Provocative Women", stworzoną przez londyńskiego przedstawiciela pop-artu Allena Jonesa, posiadał również Gunther Sachs i jej wartość wyceniana jest dziś na trzy miliony euro.
Zamiast mercedesem już od dłuższego czasu Polański jeździł szykownym mini cooperem, potem ferrari, a później rolls-royce?em z szoferem. Swoje życie prywatne i miłosne inscenizował do tego stopnia, że stał się ulubieńcem wszystkich paparazzich i reporterów kolumn plotkarskich, a w połowie lat 60. był jednym z najbardziej znanych reżyserów na świecie. I wszystko to w czasach, w których normalnie trzeba było sięgać do fachowych czasopism lub monografi i, by zobaczyć zdjęcie francuskiego, włoskiego czy brytyjskiego kultowego reżysera. W tamtych latach nikt nie rozpoznałby na ulicy Claude'a Chabrola, Federica Felliniego czy Tony?ego Richardsona. Twarz Polańskiego zaś znali nawet ci, którzy nie widzieli żadnego z jego filmów. Magazyny i brukowce pełne były zdjęć i reportaży o Polańskim wyjeżdżającym na narty do Gstaad, o Polańskim odwiedzającym z pięknymi kobietami nocne kluby na Lazurowym Wybrzeżu, o Polańskim wychodzącym z jakiegoś wernisażu w Londynie. Reżyser był supergwiazdą.
Tematy jego filmów zdawały się znajdować odbicie w jego życiu, a niektóre z obsesji i dziwactw jego bohaterów wydawały się blisko spokrewnione z nim samym. I odwrotnie, jego własne przeżycia też zdawały się przenikać do akcji jego filmów. W późniejszych latach Polański kpił z krytyków i egzegetów swych dzieł, którzy dokładnie to właśnie robili, niemniej wtedy, w latach 60., on sam stworzył tego fundamenty. "Tak daleko, jak mogę sięgnąć pamięcią, w moim życiu granica pomiędzy fantazją a rzeczywistością zawsze była beznadziejnie zamazana", brzmiały w 1984 r. początkowe słowa jego wspomnień. Podstawową cechą odróżniającą sławne osoby z lat 60. (i obu późniejszych dekad) od samozwańczych celebrytów z dzisiejszych czasów - którzy często są sławni jedynie dlatego, że są sławni - było to, że za medialną wrzawą musiało jednak stać jakieś konkretne osiągnięcie. Hitchcock, który na swój sposób też był bardzo medialnym reżyserem i który w autokreację wcale nie wkładał mniej energii niż w tworzenie swych filmów,
potrzebował do tego co najmniej 10 lat i równie wielu arcydzieł. By to osiągnąć, Polański potrzebował mniej niż połowy tego czasu i zaledwie trzech filmów pełnometrażowych - "Noża w wodzie", "Wstrętu" i "Matni".
Mniej więcej w tym czasie Polański poznał amerykańską aktorkę Jill St. John, z którą miał przelotny związek. Zawsze gdy gdzieś na siebie wpadali, na przykład w Londynie, gdzie St. John niekiedy pracowała, albo w Los Angeles, gdzie Polański odbywał promocyjną podróż w związku ze "Wstrętem", spędzali ze sobą kilka dni.