"Powiedziałem mu, że wygląda jak część inwentarza"
Zanim w 1999 r. Lepper trafił w ręce Piotra Tymochowicza, eksperta od wizerunku medialnego był trybunem ludowym w tureckim sweterku i przaśną grzywką wystającą spod czapki. Tymochowicz namówił go na garnitur, białą koszulę, krawat, zegarek na skórzanym pasku. "- Mówię mu, że wygląda jak część inwentarza. Nie obraża się, prosi o konkrety. Mówię, że ma fryzurę jak spod garnka, a on: 'Zmieniajmy, już!' - wspomina Tymochowicz. Stylistka i fryzjer robią przymiarki do włosów. Lepper trochę walczy, przyzwyczajony do starej fryzury. Gdy zaczesują mu grzywkę do góry, jest zadowolony. Tymochowicz doradza jeszcze, jak dostosować strój do sytuacji, by nie przesadzić z nowym image'em: - Mówię, że na spotkanie z rolnikami wystarczy średniej jakości marynarka, a nie markowy garnitur. (...) Doradca próbuje też zwalczyć u Leppera 'syndrom Wałęsy', czyli manierę zaczynania zdań od 'ja'" - czytamy w "Lepperiadzie".
W połowie 2007 r., gdy drogi Tymochowicza z Lepperem już się rozchodziły tak podsumowywał ich współpracę w rozmowie z dziennikarzem śledczym: - Pamiętam, że dla znajomych byłem pośmiewiskiem. Stukali się w głowę, że doradzam takiemu Lepperowi. Ale byłem pewny, że wstawię go do parlamentu. To niegłupi człowiek, jest pojętny, a dzięki temu inteligentny. Szybko się uczy.
Współpracę z Lepperem, jak przekonywał Kąckiego Tymochowicz, uważał za eksperyment socjologiczny. Chciał się przekonać, czy wprowadzi do parlamentu osobę, której wizerunek musi zbudować od postaw. - Dziś mogę powiedzieć - przyznawał wtedy Tymochowicz - że "eksperyment Lepper" wymknął się spod kontroli. Ale to nie ja wybieram i głosuję - mówił w rozmowie z dziennikarzem.
Na zdjęciu z 1993 r. demonstracja Samoobrony przed sejmem.