Ukochany pies
Ukochany terier szkocki Lecha i Marii Kaczyńskich wabił się Tytus, pomogła go wybrać Kaczyńskim znajoma - Hanna Fołtyn-Kubicka. Wierny przyjaciel pary prezydenckiej mieszkał najpierw w ich domu w Sopocie, a następnie w pałacu przy Krakowskim Przedmieściu. Był oczkiem w głowie swoich opiekunów. "Gdy Tupolew rozpędzał się po pasie startowym, prezydent albo prezydentowa trzymali go na smyczy. Kiedy maszyna osiągała wysokość przelotową, biegał po pokładzie, a czasem wchodził do kabiny pilotów. Bywało, że - gdy para prezydencka nie widziała - lotnicy musieli Tytusa poczęstować lekkim kopniakiem. Wtedy pies stawał przy drzwiach do salonki. Najpierw patrzył na swoje odbicie, a potem zaczynał ujadać. Potrafił tak przez 15 albo 20 minut. Pasażerom pękały głowy. Byli bezradni. Pan prezydent, widząc na sobie błagalne spojrzenia współpracowników, tylko rozkładał ręce: 'No co mam zrobić? Przecież go nie oddam!'" - opisują w książce "Daleko od Wawelu" Michał Majewski i Paweł Reszka.
Tytus był kompletnie niewychowany. Kiedy wychodził na przechadzkę z Pałacu, jak ujawniają autorzy prezydenccy urzędnicy informowali się nawzajem: "Bestia w ogrodzie!". "Tytus był łącznikiem z dawnym normalnym życiem, które zmieniło się w sprawowanie urzędu. Był więc nietykalny, cieszył się absolutną wolnością. Łapał za nogawki, kąsał nieważne, czy ministra, czy oficera BOR-u. Nie przepuszczał nawet właścicielowi. Kaczyńskiemu głupio się było przyznać, że szarpie go własny pies. Opowiadał więc lekarzowi bajki. Na przykład, że zaczepił nogawką o ogrodzenie" - czytamy.
Pies zdechł w wieku 9 lat w listopadzie 2009 r. Światową sławę przyniosła mu wizyta prezydenta USA George'a W. Busha w Polsce. (były prezydent USA jest właścicielem szkockiego teriera Barneya). Para prezydencka miała też kundelkę Lulę.