Nie lubił wyjazdów zagranicznych, był antytalentem językowym
Jako prezydent Lech Kaczyński był najbardziej aktywny w domenie polityki zagranicznej. Jak stwierdzają autorzy książki, był w tym jakiś paradoks, bo Lech Kaczyński nie lubił wyjazdów za granicę - męczyły go hotele i pełne pompy spotkania na najwyższym szczeblu. "Lech Kaczyński jest domatorem, który najlepiej czuje się wśród dobrych znajomych, w znanych kątach. Często przed podróżą zagraniczną boi się, że popełni jakiś błąd. Pomyłkę brzemienną w skutkach dla Polski, za którą spotka go krytyka. W końcu ma kompleks językowy. On gaduła, gawędziarz, musi porozumiewać się przez tłumacza, a w niektórych sytuacjach jest wręcz niemy. To go irytuje i sprawia, że traci pewność siebie" - mówił jeden z pałacowych urzędników.
Pracownik MSZ opowiadał: "Widać, że w czasie szczytów Kaczyński stara się trzymać blisko tych, z którymi może się dogadać. Zawsze lubi stać obok litewskiego prezydenta Adamkusa, który mówi po polsku, albo obok czeskiego przywódcy Vaclava Klausa, z którym porozumiewa się bez tłumacza".
Jeden z dyplomatów zaś mówił: "Lech Kaczyński jest antytalentem językowym. Kiedyś usiłowano nauczyć go kilku słów po węgiersku. Tak by głowa państwa mogła przywitać się na początku telewizyjnego wywiadu. Kaczyński po wielu próbach poddał się, chociaż chodziło o jedno krótkie zdanie". Współpracownica prezydenta potwierdzała te tezy: "Ciekawe, że Lech uczył się angielskiego od dziecka. Zna ten język, ale biernie. Rozumie, ale ma barierę w mówieniu".
Zdaniem doświadczonego dyplomaty, z którym rozmawiali dziennikarze kiepskie umiejętności lingwistyczne nie powinny być aż tak wielkim problemem, ale otoczenie głowy państwa popełniło kardynalny błąd, nie lecząc kompleksu językowego Lecha Kaczyńskiego i nie dbając, by podczas wizyt czuł się pewnie.