"Byliśmy trójką nieszczęśliwych, samotnych ludzi"
"Z perspektywy czasu widzę, że jako rodzina byliśmy trójką nieszczęśliwych, samotnych ludzi. Kiedy otaczali nas inni, czasem oddani, czasem pochlebczy, a czasem po prostu serdeczni, poczucie samotności na chwilę znikało. Dopiero w domu, gdy tylko zamykały się za nami drzwi, czuło się, jak bardzo jesteśmy osobni. Troje ludzi na trzech bezludnych wyspach. Szczególnie w latach 80. Każdy na swój sposób zamknięty w swoim cierpieniu. Prawdziwym czy urojonym - teraz to już nieważne. Nikt nikogo nie wspierał, nie starał się wysłuchać. Zresztą jak można było wysłuchać, skoro nikt się nie chciał zwierzać. Nikogo nie oskarżam, ja też nie próbowałam pomóc. Może byłam za młoda, może zbyt rozżalona, a może też zbyt egocentryczna. Być może wszystko naraz. Nie wiem" - pisze Monika Jaruzelska w "Rodzinie".
Tak z kolei tamten okres widziała jej matka: "Ojca to w ogóle nie można było złapać. Nawet jak się do niego dzwoniło, to zawsze gdzieś na jakimś posiedzeniu czy zebraniu. A on nie należy do takich, by się z czymkolwiek otwierał. Kiedy zadawało mu się przez telefon jakieś pytanie, zawsze odpowiadał: 'Wszystko dobrze, wszystko dobrze, wszystko dobrze...'. Uspokajał tak lakonicznie, że te jego uspokojenia wcale nie uspokajały, tylko odwrotnie. Bo on tak dziwnie szybko, z pośpiechem mówił. Słychać było, że miał koszmarny nastrój. Pytają mnie czasami, jak ja podeszłam do stanu wojennego. Jak można podejść do stanu wojennego? Tylko idiota nie wie, co to znaczy stan wojenny, rewolucja, wojna domowa. Ja wiedziałam, co grozi w takim przypadku, i gdyby moja chata z kraja była, może bym się tak nie przejmowała. Ale ja byłam nie z kraja, tylko w samym centrum cyklonu. A tutaj wsparcia w nikim nie było.... Każdy z nas miał może nie tyle strach, co poczucie zagrożenia. Wtedy najwięcej w swoim życiu brałam środków
nasennych. Dawniej tylko przed jakimiś dużymi egzaminami. Bez nich zasnąć sama nie mogłam, bo ciągle mi się wydawało, że mężowi coś grozi. No i groziło, rzeczywiście groziło" - mówi.