Za bardzo wypindrzona, żeby jej się chciało uczyć
Barbara Jaruzelska przyznaje, że nigdy nie miała nabożeństwa do munduru. Kiedy przyszły mąż zaprosił ją na randkę, pomyślała sobie: "Jeśli on mi się w ten mundur wystroi, to będę wyglądała jak te wszystkie panny służące, które czyhają na wojaka, żeby wyjść za mąż i nie wracać na wieś". Jej adorator, wówczas pułkownik nie nalegał, nawet się nie obraził, a ona podziękowała i skorzystałam z biletów, ale z... koleżanką. "Za jakiś czas przyjechał do Warszawy teatr z Anglii, ze Stratford-upon-Avon, czyli miasta Szekspira, ze sztuką 'Tytus Andronikus'. No nieprzeciętna jatka! Makbet to przy tym małe piwo, mówiąc kolokwialnie. W roli głównej Vivien Leigh i jej ówczesny mąż, Laurence Olivier. To już było wielkie coś! I wtedy, jak zadzwonił pułkownik i zaproponował wspólne wyjście, doszłam do wniosku, że pójdę jednak z nim. Okazał się bardzo rycerski. Na szczęście był w cywilu. Ale jedną rzecz miał okropną... krawat na gumce! Coś okropnego! Nie wiedziałam, jak się zachować. Patrzyłam po ścianach, spuszczałam oczy.
Głupio mi było, że wszyscy to widzą. A przecież nie byliśmy na takiej stopie zażyłości, by zwracać mu uwagę. Tym bardziej że on taki szarmancki..." - wspomina.
Generałowa zwraca uwagę, że drugim minusem, jaki dostrzegła u przyszłego męża było to, że nie znał języka angielskiego. Ona sama drugi rok chodziła już wtedy do metodystów, choć początki były trudne, bo nauczycielka, znana ze swojej stanowczości i bardzo dużego rygoru zrobiła jej straszny afront. "Bo ja tak dość swobodnie ubrana, z dużym dekoltem, opalona, weszłam na pierwszą lekcję języka angielskiego. A missis Mackevoy malutkiego wzrostu, z takim bardzo niesympatycznym wyrazem twarzy, spojrzała na mnie i powiedziała: 'Your face is not to learn'". "Chodziło o to, że jesteś za ładna, żeby się uczyć?" - dopytuje córka. "Nie, nie, za bardzo wypindrzona, żeby mi się chciało uczyć. Ale jak się wzięłam za ten angielski, to już na trzecim semestrze, zawsze się do mnie zwracała, gdy ktoś się pomylił: 'Please, repeat well', czyli 'Powtórz to poprawnie'" - opowiada.
Na kolejną randkę Jaruzelscy wybrali się na obiad w restauracji Rarytas, lokalu na antresoli vis-a-vis Teatru Rozmaitości. "Dosyć droga restauracja, a przy tym był piano-bar, czyli pan, który bardzo ładnie przygrywał. Jak na tamte czasy, było to takie dosyć eleganckie i sympatyczne. No i sobie myślę: 'O, może rzeczywiście pójdziemy na jakiś dobry obiad...'. Chociaż nie lubiłam przy nieznajomych się obżerać lub udawać zgłodniałą. Kiedy przyszłam, okazało się, że pułkownik nie jest sam. 'Mamo, przedstawiam ci panią Barbarę Galińską...'. Byłam zaskoczona" - opowiada. Czy była speszona? "Niespecjalnie, bo nie miałam żadnych tam ambicji zawierania małżeństwa. Dopiero po latach się dowiedziałam, że kiedy jego mama wróciła do Lublina, powiedziała do Teresy: 'Wiesz, Wojtek chyba teraz już się ożeni'. Bo była przekonana, że to spotkanie miało na celu poznanie przyszłej synowej" - dodaje.