"Nie wiem, czy Wałęsa był 'Bolkiem', ale nawet gdybym miał taką wiedzę nie ujawniłbym agentury, bo służby specjalne to jeden z filarów Rzeczpospolitej"
Kiszczak i Lech Wałęsa przebywali w tym samym szpitalu w Gdańsku. Wałęsa do Uniwersyteckiego Centrum Klinicznego trafił ze złamaną nogą. W 2009 r. na antenie TVN24 Kiszczak przyznał, że osobiście nie lubi Wałęsy, ponieważ jest on "człowiekiem, dla którego słowo niewiele znaczy", natomiast jego zdanie o Wałęsie ewoluowało. Przyznał, że należy mu się pomnik za to co były prezydent zrobił w latach 80.
Kiszczak twierdził, że nie wie, czy Wałęsa był agentem SB o kryptonimie "Bolek". Dodał, że nawet gdyby miał taką wiedzę "nie ujawniłby agentury, bo służby specjalne to jeden z filarów Rzeczpospolitej". W 1982 r. na posiedzeniu biura politycznego KC PZPR mówił jednak o Wałęsie, że to "żulik, mały człowiek i chytry lis". W rozmowie z "Dziennikiem-Gazetą Prawną" stwierdzał: "Podtrzymuję, co mówiłem, ale nie mówiłem tego publicznie. Wtedy ważyły się losy Wałęsy. Większość najwyższego forum opowiadała się za zmianą internowania w aresztowanie i osądzenie go. Ja postulowałem uwolnienie. Poparł mnie gen. Jaruzelski i następnego dnia Wałęsa wrócił w domu. Zawsze mówiłem, że Wałęsa jest na cokole i nie ma siły, która by go stamtąd zdjęła. Pamiętajcie, że opozycja na ludziach władzy też wieszała psy. Urok walki politycznej. Popatrzcie, co się dzieje obecnie". Przyznał jednak, że "żulik" to było zbyt mocne słowo.
Pytany o prowokacje MSW wobec Wałęsy i zmanipulowanie jego rozmowy z bratem w ośrodku internowania Kiszczak twierdził, że rozmowa była autentyczna. "Bracia sobie wypili po kielichu i dzielili majątek, który Wałęsa zdobył. To się nagrało na magnetofonie brata i na naszym służbowym. Jeśli dobrze pamiętam, to Wałęsa bardzo brzydko mówił o episkopacie. (...) W 100 procentach autentyczne. Nikt tego nie zakwestionował. To była normalna walka polityczna - Wałęsa wieszał psy na nas, my na Wałęsie".
W tej samej rozmowie Kiszczak mówił też, że podziemna opozycja żyła za pieniądze zagranicznych służb. "Uważamy się za pępek i sumienie świata. A Polska jest potrzebna mocarstwom do prowadzenia gier. Amerykanie i Zachód w latach 80. kupowali Polskę za drobne, a ja te drobne, czyli setki tysięcy dolarów, przepuszczałem przez ręce. Przez związki zawodowe szły do Polski pieniądze. Kanały były opanowane przez polski wywiad. Podwładni mnie namawiali, żeby te pieniądze zbierać na Skarb Państwa. Ale po co? Wiedzieliśmy, ile pieniędzy przychodzi, do kogo idą, na co są rozdzielane. (...) Ludzie na dole wydawali po 10, 20 dolarów. To były wtedy duże pieniądze. A część z tej pomocy, jak mi meldowali podwładni, szła do kieszeni. Z tego tytułu podobno niektórzy mają dziś duże majątki" - sugerował.