Tajemnice Czesława Kiszczaka
Nieznane fakty z życia generała...
Tajemnice gen. Czesława Kiszczaka
Po śmierci gen. Wojciecha Jaruzelskiego to on stał się złowrogim symbolem komunistycznego reżimu. Dlatego manifestacja w rocznicę wprowadzenia stanu wojennego w Polsce w tym roku odbędzie się pod domem gen. Czesława Kiszczaka na warszawskim Mokotowie. Do stołecznego ratusza wpłynęły zgłoszenia dwóch zgromadzeń w nocy z 12 na 13 grudnia - jednego na 300, drugiego na tysiąc osób. Czy drugi z autorów stanu wojennego, były szef MSW będzie w tym czasie w swojej willi? Pytanie jest otwarte, bo po dwóch dniach został wypisany z Uniwersyteckiego Centrum Klinicznego w Gdańsku. Do szpitala doprowadzono go na przymusowe badania na wniosek sądu apelacyjnego, który rozpatruje odwołanie od wyroku z 2012 r. W procesie dotyczącym stanu wojennego uznano wtedy gen. Kiszczaka za winnego udziału w związku przestępczym o charakterze zbrojnym. Sprawa w apelacji jest odroczona ze względu na stan zdrowia i wiek generała. Generał ma ponoć cierpieć na chorobę Alzheimera i problemy neurologiczne, ale jak powiedział WP jeden z
badających go lekarzy jest w dużo lepszej formie niż się wydaje. - Jest w bardzo zaawansowanym wieku i jego ciało w naturalny sposób się degeneruje. Cały czas zachowuje sprawność umysłową - dodał.
Poznaj sylwetkę sylwetkę człowieka, który stał obok gen. Jaruzelskiego. Gen. Czesław Kiszczak ze służbami specjalnymi PRL był związany od czasów ich powstania. Przeszedł przez wszystkie szczeble kariery wojskowej i politycznej. Zakończył ją jako generał broni oraz prezes rady ministrów. W rządzie Tadeusza Mazowieckiego miał funkcję wicepremiera. W lipcu 1990 r. wycofał się z polityki. Czy uniknie kary?
(js)
To była wielka miłość, ale przełożeni kazali mu zakończyć związek
Kiszczak urodził się 19 października 1925 r. w Roczynach, wsi niedaleko Andrychowa w Małopolsce. W czerwcu 1941 r. trafił na roboty przymusowe do Wrocławia. Wczesną wiosną 1943 r. skierowano go na wschód do prowizorycznego obozu na Pustyni Błędowskiej. Stamtąd skierowano go do pracy w kopalni w Miechowicach. Uciekł z kopalni w rodzinne strony. Ponieważ rodzice byli w obozie, przedostał się do Generalnego Gubernatorstwa, do Krakowa. Ujęty w łapance, został wysłany do Wiednia, do pracy na kolei. Tam zetknął się z komunistami austriackimi, po wkroczeniu do miasta Armii Czerwonej był organizatorem milicji ludowej. W maju 1945 wrócił do Roczyn i zapisał się do PPR. "Jestem takim nietypowym facetem, mam wyższe wykształcenie bez matury" - wyrwało mu się w rozmowie z "Gazetą Polską" w styczniu 2005 r.
Najpierw Kiszczaka skierowano do Łodzi, do Centralnej Szkoły Partyjnej na trzymiesięczny kurs. Pepeerowski narybek przyjeżdżał szkolić Marian Spychalski, wykładowcą był m.in. Adam Schaff. Po kursie partyjnym chciał iść na studia (przed wojną zaczął gimnazjum), najlepiej humanistyczne, ale partia widziała go w wojsku. W szybkim tempie zrobił podchorążówkę i w listopadzie 1945 r. był już w Warszawie. Zaliczył kolejny kurs - tym razem w szkole dla oficerów polityczno-wychowawczych. Ale oficerem politycznym nie został - skierowano go do Głównego Zarządu Informacji (centrali wojskowego kontrwywiadu). "Radzieccy uczyli mnie abecadła pracy kontrwywiadowczej. Byli moimi mentorami" - mówił w rozmowie z "Gazetą Polską". Jak twierdzi zajmował się "czystym kontrwywiadem".
W 1946 r. został oddelegowany do Londynu, do misji wojskowej, którą kierował Józef Kuropieska. Misja miała ściągać do kraju oficerów Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie. Zadaniem Kiszczaka było, jak mówił, wyławianie spośród nich esesmanów i folksdojczów. W Londynie por. Kiszczak poznał wdowę po polskim lotniku. Kobieta wprowadziła go do towarzystwa, uczyła manier, zachowania przy stole. "To była wielka miłość - pisał generał we wspomnieniach. Ale przełożeni kazali ten związek zakończyć". I porucznik romans zakończył. Listownie: "Muszę służbowo wracać do Polski, nie wiadomo, czy wrócę" - napisał. Z Londynu wrócił do Głównego Zarządu Informacji w 1947 r.
"Prawie każdego można zwerbować"
Kiszczak werbował agentów najczęściej na "uczucia patriotyczne". Kandydata przekonywało się, że pomagając Informacji, pomaga chronić Polskę. Przed przystąpieniem do werbunku trzeba było sprawdzić, czy kandydat nie jest już przypadkiem zwerbowany, poprosić przełożonych o zgodę, rozpoznać grunt. Zdaniem generała prawie każdego można zwerbować, bo prawie każdy ma jakieś słabości. "Mało jest ludzi, których nie dałoby się zwerbować. Jeden lubi pieniądze, drugi wódkę lub dziewczyny. Jedno pijaństwo, drugie pijaństwo, jedna rozmowa przy wódce, druga rozmowa przy wódce, coś tam nieopatrznie powiedział, to się dokumentuje..." - mówił w 1991 r. Beresiowi i Skoczylasowi.
Najważniejszą rolę w szantażu odgrywały sprawy intymne, albowiem potencjalni współpracownicy, a więc ludzie na odpowiednich stanowiskach, z reguły byli mężczyznami żonatymi. Z wielu powodów nie chcieli rozbijać swoich związków, co skrzętnie wykorzystywano przy werbunku. "Przykładowo - kontynuował Kiszczak. - Żonaty mężczyzna. Boi się żony, bo żona pochodzi z bogatej i wpływowej rodziny. Kariera jego jest oparta na małżeństwie, bo teść jest znanym politykiem. Żona nie jest najładniejsza, ożenił się dla kariery. Sam jest przystojniakiem. Na ulicy spotyka dziewczyny jak marzenie. Podskoczył raz, drugi raz, nadział się na agenturę, zainstalowano mu podsłuch, podgląd, sfilmowali sceny miłosne, nagrali te jego wszystkie rozmowy... A jak jeszcze coś brzydkiego o tej żonie powiedział... Pokazuje się delikwentowi zdjęcia, taśmy... Mówi mu się: 'Jesteś skończony, teść ma długie ręce'".
Od 1951 r. Kiszczak był szefem Wydziału Informacji 18 Dywizji Piechoty w Ełku. W 1953 r. został zwolniony z kontrwywiadu wojskowego i skierowany do Departamentu Kadr MON z wnioskiem o zwolnienie do rezerwy. Dzięki pułkownikowi Jerzemu Dobrowolskiemu trafił w 1954 r. do jednego z wydziałów w Departamencie Finansów MON. W 1957 r. rozpoczął służbę wojskową w następcy GZI MON - Wojskowej Służbie Wewnętrznej. W strukturze tej służby do 1965 r. był szefem zarządu WSW Marynarki Wojennej, a później szefem zarządu WSW Śląskiego Okręgu Wojskowego. W 1967 r. został zastępcą szefa WSW gen. Teodora Kufla. Ukończył kurs operacyjno-strategiczny w Akademii Sztabu Generalnego Sił Zbrojnych ZSRR. W 1968 r. został odznaczony Orderem Wojny Ojczyźnianej I stopnia.
Masakra w "Wujku"
W 1972 r. został szefem zarządu II Sztabu Generalnego Ludowego Wojska Polskiego (instytucja prowadząca wywiad wojskowy). W 1978 r. mianowany zastępcą szefa Sztabu Generalnego Ludowego Wojska Polskiego. Od 1979 r. był szefem Wojskowej Służby Wewnętrznej. W 1981 r. przeszedł do Ministerstwa Spraw Wewnętrznych na stanowisko Ministra SW. Był bliskim współpracownikiem gen. Jaruzelskiego. Członek WRON, brał udział w organizowaniu stanu wojennego w PRL.
16 grudnia 1981 r. doszło do masakry górników strajkujących w kopalni "Wujek" i "Manifest Lipcowy" przeciw ogłoszeniu stanu wojennego. Podczas pacyfikacji siłami milicji oraz wojska i w wyniku strzałów oddziału ZOMO zginęło dziewięciu górników, a 24 zostało rannych. Wobec Kiszczaka w tej sprawie toczyły się cztery procesy. W 1996 r. wyrokiem uniewinniającym zakończył się pierwszy z nich. Kiszczak oskarżony był o napisanie szyfrogramu umożliwiającego MO użycie broni wobec strajkujących. W drugim procesie, który zakończył się w 2004 r., Kiszczak został wyrokiem sądu uznany za winnego przyczynienia się do śmierci górników z kopalń "Wujek" i "Manifest Lipcowy". Sąd skazał generała na cztery lata więzienia (w wyniku amnestii złagodzono karę do dwóch lat i zawieszono jej wykonanie). Sąd apelacyjny nakazał powtórzyć proces. Trzeci proces generała rozpoczął się w 2006 r. W lutym 2007 r. miał zapaść wyrok, jednak oskarżony nie uczestniczył w procesie z powodu choroby. 10 lipca 2008 r. sąd uznał, że były szef MSW
ponosi "winę nieumyślną" za przyczynienie się do śmierci górników z kopalni "Wujek" i umorzył sprawę. W lutym 2010 r. rozpoczął się czwarty proces Kiszczaka oskarżonego o przyczynienie się do śmierci górników. 26 kwietnia 2011 r. warszawski Sąd Okręgowy uniewinnił generała.
"Ja strzelać nie kazałem"
Kiszczak czuje się odpowiedzialny za śmierć górników w "Wujku". "Tak, to zrobili moi podwładni. Choć nie wydawałem rozkazu, a o tragedii dowiedziałem się po fakcie. Jest rzeczą potwierdzoną sądownie, że nikomu nie dałem zgody na użycie broni w rejonie 'Wujka'" - tłumaczył "Dziennikowi-Gazecie Prawnej" w 2009 r. "Poleciłem przerwać akcję i wycofać milicję oraz wojsko poza obręb kopalni. Broń została użyta w obronie własnej w oparciu o przepisy z 1955 r.".
Generał uważa, że nie popełnił w tej sprawie żadnego błędu. "Nie wiedziałem, że będzie odblokowana kopalnia "Wujek". Do 15 grudnia spałem w gabinecie na zapleczu, 16 prosto z domu pojechałem na posiedzenie kierownictwa. Wiedziałem, że jest idea odblokowywania zakłady pracy, nie interesowało mnie jakich" - zapewniał Kiszczak. O starciach w "Wujku" miał się dowiedzieć od jednego z podwładnych. Wtedy nakazał wycofanie się ZOMO spod kopalni. "Nie wiem, jak to się stało, że zaczęli strzelać. Milicjanci twierdzili, ze użyli broni w obronie własnego życia. To jest taka służba" - dodał.
"Nie wiem, czy Wałęsa był 'Bolkiem', ale nawet gdybym miał taką wiedzę nie ujawniłbym agentury, bo służby specjalne to jeden z filarów Rzeczpospolitej"
Kiszczak i Lech Wałęsa przebywali w tym samym szpitalu w Gdańsku. Wałęsa do Uniwersyteckiego Centrum Klinicznego trafił ze złamaną nogą. W 2009 r. na antenie TVN24 Kiszczak przyznał, że osobiście nie lubi Wałęsy, ponieważ jest on "człowiekiem, dla którego słowo niewiele znaczy", natomiast jego zdanie o Wałęsie ewoluowało. Przyznał, że należy mu się pomnik za to co były prezydent zrobił w latach 80.
Kiszczak twierdził, że nie wie, czy Wałęsa był agentem SB o kryptonimie "Bolek". Dodał, że nawet gdyby miał taką wiedzę "nie ujawniłby agentury, bo służby specjalne to jeden z filarów Rzeczpospolitej". W 1982 r. na posiedzeniu biura politycznego KC PZPR mówił jednak o Wałęsie, że to "żulik, mały człowiek i chytry lis". W rozmowie z "Dziennikiem-Gazetą Prawną" stwierdzał: "Podtrzymuję, co mówiłem, ale nie mówiłem tego publicznie. Wtedy ważyły się losy Wałęsy. Większość najwyższego forum opowiadała się za zmianą internowania w aresztowanie i osądzenie go. Ja postulowałem uwolnienie. Poparł mnie gen. Jaruzelski i następnego dnia Wałęsa wrócił w domu. Zawsze mówiłem, że Wałęsa jest na cokole i nie ma siły, która by go stamtąd zdjęła. Pamiętajcie, że opozycja na ludziach władzy też wieszała psy. Urok walki politycznej. Popatrzcie, co się dzieje obecnie". Przyznał jednak, że "żulik" to było zbyt mocne słowo.
Pytany o prowokacje MSW wobec Wałęsy i zmanipulowanie jego rozmowy z bratem w ośrodku internowania Kiszczak twierdził, że rozmowa była autentyczna. "Bracia sobie wypili po kielichu i dzielili majątek, który Wałęsa zdobył. To się nagrało na magnetofonie brata i na naszym służbowym. Jeśli dobrze pamiętam, to Wałęsa bardzo brzydko mówił o episkopacie. (...) W 100 procentach autentyczne. Nikt tego nie zakwestionował. To była normalna walka polityczna - Wałęsa wieszał psy na nas, my na Wałęsie".
W tej samej rozmowie Kiszczak mówił też, że podziemna opozycja żyła za pieniądze zagranicznych służb. "Uważamy się za pępek i sumienie świata. A Polska jest potrzebna mocarstwom do prowadzenia gier. Amerykanie i Zachód w latach 80. kupowali Polskę za drobne, a ja te drobne, czyli setki tysięcy dolarów, przepuszczałem przez ręce. Przez związki zawodowe szły do Polski pieniądze. Kanały były opanowane przez polski wywiad. Podwładni mnie namawiali, żeby te pieniądze zbierać na Skarb Państwa. Ale po co? Wiedzieliśmy, ile pieniędzy przychodzi, do kogo idą, na co są rozdzielane. (...) Ludzie na dole wydawali po 10, 20 dolarów. To były wtedy duże pieniądze. A część z tej pomocy, jak mi meldowali podwładni, szła do kieszeni. Z tego tytułu podobno niektórzy mają dziś duże majątki" - sugerował.
Przyjaciel gen. Jaruzelskiego
Gen. Jaruzelski Kiszczak uważał za swojego przyjaciela, często dzwonili do siebie i długo rozmawiali. Przyznawał jednak, że choć były prezydent mówił do niego na ty, on do niego nadal "panie generale" albo "obywatelu generale". "Proponował mi bruderszaft, wciąż ma pretensje o mówienie 'panie generale'. Nie sztuka być przyjacielem ministra obrony, premiera czy szefa PZPR. Trzeba mieć szacunek do człowieka. Ja takim szacunkiem darzę generała" - mówił.
Gen. Jaruzelski czasami odwiedzał Kiszczaka. "Do niedawna co roku urządzaliśmy z żoną hucznie moje urodziny, 50-60 gości. Ale Jaruzelski na takie przyjęcia z wódką się nie nadaje. Każdy pił, ile mógł. Generał nie pije i nie znosi, kiedy piją wokół niego. Dawniej, kiedy zbliżały się jego urodziny, koledzy mnie delegowali, żebym dzwonił i zapowiedział, że chcemy przyjść z życzeniami. Sami faceci, bez kobiet. Mruczał, ale się zgadzał. Kiedyś się ośmieliłem i powiedziałem, że mógłby dobrą wódkę postawić. Obruszył się. Gdy przyszliśmy, wyciągnął z kredensu nalewkę, wlał do naparstków i schował butelkę. Chyba po to, żebyśmy się nie urżnęli".
Jaruzelski niechętnie też uczestniczył w polowaniach. "Nie miał charakteru do polowania. To mól książkowy i gazetowy. Uważa, że takie przyjemności, jak polowanie, gra w brydża czy zbieranie znaczków, to strata czasu. Jest przecież tyle ciekawych książek do przeczytania" - opowiadał Kiszczak.
Przyjacielem Kiszczaka był też zmarły w marcu 2013 r. gen. Florian Siwicki. Do grona jego przyjaciół należą również generałowie: Michał Janiszewski i Henryk Dankowski oraz płk. Hipolit Starszak. "Rzadko widuję się z Jerzym Urbanem, którego zawsze wysoko ceniłem. Z Adamem Michnikiem od czasu do czasu się spotykam i z innymi działaczami dawnej opozycji. Porządni ludzie. Wpada czasem generał Władysław Ciastoń, który zaskakuje mnie cytowaniem wierszy mojej żony. Ja jestem noga do wierszy" - zdradzał.
Wizyta u Kim Ir Sena - jedno z najdziwniejszych doświadczeń
Z gen. Jaruzelskim w latach 80. Kiszczak był w Korei Północnej u Kim Ir Sena. Opisuje tę wizytę jako jedno z najdziwniejszych doświadczeń. "Zaczęło się już na lotnisku w Phenianie. Czekał na nas nieprzebrany, wiwatujący tłum. Po drodze to samo, dziesiątki tysięcy ludzi karnie wyprowadzonych na ulice. Na trybunach stadionu tysiące ludzi układało obrazy z plansz. W tym wszystkim najnormalniej zachowywał się Kim. Klepał po plecach, uśmiechał się, mówił do rzeczy. Ale na oficjalnym przyjęciu też była dziwna sytuacja. Zauważyłem, że rusza się obrus. Zajrzałem pod spód, a tam siedział oficer, który masował stopy Kima. Gdy nas przyjmował, nie był już okazem zdrowia. Miał na szyi dużą narośl. Zdjęcia robiono mu tylko z jednej strony, żeby się to nie wydało. Przekonywał nas do medycyny naturalnej. Dobrze mu szło. Namówił nawet gen. Jaruzelskiego na kieliszek żeńszeniówki".
Na zdjęciu: Kiszczak z żoną podczas pogrzebu gen. Wojciecha Jaruzelskiego w maju 2014 r.
Walczył z Kościołem
Pytany o to, dlaczego przywiązywał tak dużą wagę do walki z Kościołem Kiszczak odpowiadał, że to całkowicie nieuprawniona teza. "Lata, w których szefowałem MSW, to najjaśniejszy okres w stosunkach państwo - Kościół. Za moich czasów żaden ksiądz nie został aresztowany, zatrzymany lub rewidowany z wyjątkiem ks. Zycha zamieszanego w zabójstwo sierżanta Karosa" - bronił się.
A jednak w SB, która jemu podlegała, działał cały departament, który zajmował się walką z Kościołem. "Nie ja go utworzyłem, ja go zlikwidowałem. Przez całe lata 80. prowadziłem dialog z hierarchami. To są fakty, które potwierdzają historycy i strona kościelna. Opisuje to Peter Raina i ks. bp Alojzy Orszulik. Rozmowy rozpocząłem 14 lub 15 grudnia 1981 r. z kardynałem Franciszkiem Macharskim. Wszystkie postulaty Kościoła załatwiłem pozytywnie. Zaproponowałem przywrócenie stosunków Polska-Watykan, państwo-Kościół, a później dopuszczenie opozycji do współrządzenia krajem".
Kiszczak kazał nagrywać i analizować kazania - w latach 80. popłynął z MSW rozkaz, żeby jednej niedzieli nagrać i przesłuchać 15 tys. kazań. Pracownicy jego resortu mieli też zakaz chodzenia do Kościoła, choć Kiszczak twierdzi, że nie wydał takiego zakazu. "Było zalecenie jeszcze z lat 40. albo 50., ale patrzyłem na to przez palce. Partia to też swoista religia" - mówił.
"Solidarność mogła zabić Popiełuszkę"
Kiszczak w rozmowie z 2009 r. odniósł się również do sprawy zabójstwa ks. Jerzego Popiełuszki. I w tym przypadku zapewnia, że nie miał ze sprawą nic wspólnego. Morderców księdza nazywa "wyrodkami, którzy w aparacie państwowym znaleźli się przypadkowo". Sugeruje, że za mordercami stał ktoś wyżej postawiony, kto chciał usunąć go ze stanowiska. Kto? Zdaniem Kiszczaka mogli to być... przedstawiciele "Solidarności". - Aparat państwowy nie skorzystał na śmierci kapelana opozycji - podkreślał na antenie TVN24 Kiszczak, według którego zabójstwo księdza było wymierzone w niego i gen. Jaruzelskiego.
Kiszczak i gen. Jaruzelski lansowali tezę, że za zabójstwem księdza Jerzego Popiełuszki stał twardogłowy i wysoko notowany w Moskwie sekretarz KC PZPR Mirosław Milewski. "Dziennikarze z Krakowa pokazali mi notatkę związaną z zatrzymaniem ks. Popiełuszki w 1983 r. Nie znałem jej. Jej autorem jest ówczesny zastępca prokuratora generalnego Józef Żyto. Pisze on, że zatelefonował do Milewskiego, aby powiadomić go o wynikach rewizji w mieszkaniu kapłana. Rozmowa, jak wynika z notatki, dotyczy również zatrzymania. Milewski mówi, że musi to z kimś skonsultować, i prosi Żytę o telefon za chwilę. W kolejnej rozmowie przekazuje Życie, że zatrzymanie jest zasadne. Zamknięcie księdza za moimi plecami spowodowało napięcie w relacjach z Kościołem. Byłem umówiony z abp. Bronisławem Dąbrowskim, że żaden duchowny nie zostanie zatrzymany i zrewidowany bez mojej wiedzy. Ponadto uzgodniłem, że o każdym zatrzymaniu on będzie informowany. Kiedy zatrzymano księdza, arcybiskup zadzwonił z pretensjami. W zażegnywanie tego incydentu
musiał się włączyć sam Jaruzelski. Miałem ostrą rozmowę z prokuratorem, Popiełuszkę zwolniono. Przeprosiłem Kościół. Wtedy nie czułem się na siłach, żeby sprawę wyjaśnić do końca. Wystarczyło mi utarcie nosa prokuraturze, Milewskiemu i warszawskiej organizacji partyjnej" - opowiadał "Dziennikowi-Gazecie Prawnej".
Cała ta zbrodnia była prowokacją, która - jak twierdził - miała doprowadzić do usunięcia go ze stanowiska. "Nowy szef MSW sprawców prawdopodobnie by nie ścigał" - stwierdzał.
Kaczyński do Kiszczaka: "Panie generale, pan internował brata, a mnie nie. Teraz brat chodzi z nożyczkami i obcina kupony, robi wielką politykę, a ja nie mam czym się pochwalić"
Kiszczak był gospodarzem i uczestnikiem rozmów w Magdalence i prac Okrągłego Stołu. Desygnowany na premiera w lipcu 1989 r., nie zdołał utworzyć rządu (nie uzyskał poparcia ZSL i SD). W rządzie Mazowieckiego awansował do funkcji wicepremiera. 6 lipca 1990 r. wycofał się z życia politycznego, przekazując MSW Krzysztofowi Kozłowskiemu. Zapytany przez Wronowską i Majewskiego o to, czy uważa, że został niesprawiedliwie oceniony przez wolną Polskę, stwierdzał: "powinno się ze mną obchodzić inaczej. Zwyczajnie, po ludzku, bez przesady w jedną lub drugą stronę". Twierdzi, że nie zasłużył na afronty. "Wystarczy minuta refleksji, aby zdać sobie sprawę, że dzisiejsza Polska jest również moją zasługą. Wybory dzięki mnie odbyły się bez 'cudów nad urną'. Uszanowaliśmy wynik głosowania. Oddaliśmy władzę w pokojowy sposób. Jestem jednym z twórców Okrągłego Stołu, 31 sierpnia 1988 r. zaproponowałem Wałęsie i biskupowi Dąbrowskiemu 161 miejsc w Sejmie, wolne wybory do senatu, wybór prezydenta, reformy polityczne i
gospodarcze, w tym wolny rynek i udział 'Solidarności' w budowaniu koalicji. Wszystko to obiecałem 'Solidarności', która w latach 1988-1989 była bardzo słaba. Proszę przeczytać wspomnienia Bronisława Geremka, Zbigniewa Bujaka, Jarosława Kaczyńskiego. Nikt nie chciał strzelać. Ale wystarczyła jedna kompania ZOMO, żeby dać sobie radę. Wielu ludzi ówczesnej opozycji przyznaje, że to by wystarczyło" - mówił.
W tej samej rozmowie opowiadał, jak poznał braci Kaczyńskich. Najpierw zetknął się z Lechem: "Brał udział w negocjacjach w Magdalence, które poprzedziły Okrągły Stół. Zabierał głos rzadko, ale konkretnie. Mówił prawniczym i wypranym z emocji językiem. Już w trakcie obrad Okrągłego Stołu obecny prezydent przedstawił mi brata. Muszę powiedzieć, że zaimponował mi bystrym umysłem. Wyskoczył do mnie z żartobliwymi pretensjami: 'Panie generale, pan internował brata, a mnie nie. Teraz brat chodzi z nożyczkami i obcina kupony, robi wielką politykę, a ja nie mam czym się pochwalić'. Powiedziałem, że nic straconego, bo jestem szefem MSW, kodeks karny obowiązuje, mogę to nadrobić. Spodobał mi się jako człowiek, który w trudnej sytuacji potrafi zachować się dowcipnie".
Kiszczak pozwalał jednak na inwigilację kluczowych uczestników obrad Okrągłego Stołu. Jak to tłumaczył? "Sporadyczne działania, bez ładu, prowadzone siłą rozpędu. Trudno było kilkadziesiąt tysięcy pracowników SB w ciągu jednego dnia pozbawić pracy. To wymagało czasu. Mnie podlegało wówczas 200 tys. podwładnych, wśród których niewielu było zwolenników Okrągłego Stołu" - twierdził. Odpierał zarzut, że czerpał w ten sposób istotne informacje wykorzystywane w negocjacjach: "To było bez znaczenia i w niczym nie pomagało".
Adam Michnik: Kiszczak jest człowiekiem honoru
W 2001 r. w wywiadzie z "Gazetą Wyborczą" Adam Michnik na pytanie, czy Kiszczak jest człowiekiem honoru odpowiedział: "Tak. Jest człowiekiem honoru. Gen. Kiszczak dotrzymał wszystkich zobowiązań, jakie podjął przy Okrągłym Stole. To były najważniejsze dni w jego życiu. Szef bezpieki negocjował ze swoimi więźniami. Przyjął zobowiązania i dotrzymał słowa aż do bólu. Po 1989 r. nigdy nie zawiódł zaufania". W stanie wojennym tak Michnik pisał o Kiszczaku: "Wątpię, by Jaruzelskiego i jego współpracowników mogły przekonać rzeczowe argumenty, by można im było przemówić do rozsądku. Nie wierzę w uczciwość i dobrą wolę, a także umiejętność posługiwania się logiką inną niż logika więziennych morderców". "Byłem wtedy ekstremistą. Nie z emocji. Byłem ekstremistą z wyrachowania, z kalkulacji politycznej. Uważałem, że po to, by u nas coś się zmieniło, Jaruzelski musi odejść. Dziś muszę przyznać: uważam, że było wielkim szczęściem dla Polski, że wtedy gen. Jaruzelski i gen. Kiszczak stali na czele tego państwa i tej
bezpieki" - tłumaczył w wywiadzie z "Gazetą".
Na pytanie: kto był gorszy - Jaruzelski czy Kiszczak, odpowiadał: "Jeden i drugi, traktowałem ich na równi. Dla mnie to byli sowieccy namiestnicy w Polsce. Myślałem o nich jak najgorzej.Czuł do nich nienawiść, taką z której można zabić. "Zwłaszcza po 13 grudnia, kiedy Polska była sponiewierana, upokorzona. Mówię o odczuciach. Czy ja bym się zdobył na to? Chyba tak, ale nie jestem pewien. I właśnie dlatego, że to powiedziałem, mam nadzieję, że tym większą wartość ma to, co powiem za chwilę. Ja nie miałem racji".
Zaczął myśleć inaczej po Okrągłym Stole i wszystkim, co go poprzedzało. "Bardzo dobrze pamiętam moją rozmowę z początku 1988 r. z Bronisławem Geremkiem i Jackiem Kuroniem. Słuchajcie - mówiłem - w Rosji mogą nastąpić duże zmiany. Tam się zmienia na serio, to nie są żarty. Jeśli nasi jeszcze tego nie rozumieją, to zrozumieją. Warto w to zagrać. Jeśli mamy szansę, żeby Polskę wyprowadzić z dyktatury komunistycznej przez kompromis, negocjacje, to naszym psim obowiązkiem jest spróbować. Nawet jeśli będzie nas to kosztowało utratę autorytetu" - opowiadał.
Po 12 latach - w listopadzie 2013 r. - Michnik postanowił słowa o "człowieku honoru" odwołać. W rozmowie z Dominiką Wielowieyską i Agatą Nowakowską tak mówił: "Oni (prawica - przyp. js) w kółko podają jeden nieostrożny cytat, że Kiszczak to człowiek honoru. Nie powinienem był tego mówić, zagalopowałem się".
To była jego największa zawodowa porażka?
Jako człowiek stojący na czele służb wojskowych, miał pod nosem oficera, który przez lata pracował dla CIA. Kiszczak twierdzi jednak, że sprawy Kuklińskiego nie uważa za swoją porażkę zawodową. "Był moim przyjacielem, razem przechodziliśmy kurs na akademii w Związku Radzieckim. Kiedy byłem szefem wywiadu wojskowego, często przyjeżdżał z teczką przypiętą łańcuchem do ręki. Otwierał mi dokument na odpowiedniej stronie, ja podpisywałem. Mówiłem mu: 'Rysiu, jesteś z kierowcą, z ochroną. Kielicha możesz wypić'. Nigdy nie chciał się ze mną napić, pogadać dłużej. O agenturze bym mu nie powiedział, ale nawet zwykłe plotki byłyby dla Amerykanów ciekawe. Potem zostałem szefem kontrwywiadu. Znów do mnie przyjeżdżał z teczką. Znowu nie chciał ze mną gadać" - opowiadał Wronowskiej i Majewskiemu.
"Był niepozornym, drobnym, łysiejącym blondynem - wspominał innym razem Kiszczak. - Nigdy nie odzywał się nie pytany, niczym się nie wyróżniał. Idealny agent. (...) Był cichy, uczynny, skromny, pracowity, służbisty, ładnie malował mapy. Ściągał buty i w skarpetkach chodził po olbrzymich mapach leżących na podłodze. Robił je dla siebie i kilkunastu kolegów. Miał też fenomenalną pamięć. Jak teraz na to patrzę, to widzę, że był aż nadto służbistą" - opowiadał z kolei w wywiadzie-rzece z Witoldem Beresiem i Jerzym Skoczylasem "Generał Kiszczak mówi... prawie wszystko" z 1991 r.
Gen. Kiszczak wielokrotnie usiłował zdezawuować misję płk. Ryszarda Kuklińskiego. W obszernym wywiadzie dla "Dziennika-Gazety Prawnej" powiedział m.in., że odnosi wrażenie, iż "w kasie pancernej szefa wywiadu wojskowego armii ZSRR leży gwiazda Bohatera Związku Radzieckiego dla Kuklińskiego". Były minister spraw wewnętrznych PRL uważa bowiem, że pułkownik był podwójnym agentem, przekazującym Amerykanom takie informacje, jakie chcieli im podrzucić Rosjanie.
Zdaniem Kiszczaka Kukliński dostarczał jedynie dokumenty Sztabu Generalnego Ludowego Wojska Polskiego, a nie strategiczne plany i operacyjne zamierzenia dowództwa Układu Warszawskiego, czyli de facto Armii Czerwonej. Jako jedyny argument podaje własną niewiarę, by jeden człowiek był w stanie sam sfotografować około 40 tys. supertajnych dokumentów.
"Płk Kukliński wywoził do lasu sekretarki, maszynistki, inne atrakcyjne kobiety"
Przytaczał też poniższą historię: "Na początku lat 80. radzieckim attache wojskowym w Warszawie był Jurij Ryliew. Przed stanem wojennym został z Polski odwołany. I ten Ryliew w latach 90. udzielił moskiewskiej gazecie wywiadu, w którym stwierdził, że ostatnią jego czynnością w Polsce było wyekspediowanie agenta GRU płk. Kuklińskiego do Berlina. Podał, że Kukliński został zwerbowany przez Amerykanów w Wietnamie. GRU wyłapała tę sytuację i zwerbowała go pod groźbą ujawnienia informacji polskiemu kontrwywiadowi".
Na przytomną uwagę przeprowadzających z nim wywiad dziennikarzy, że "można to potraktować jako czarny PR, który radzieccy robili Kuklińskiemu, bo ten robił w trąbę nie tylko was, ale również ich", odpowiedział: "niczego nie wykluczam, ale jest zbyt wiele przesłanek, które świadczą na korzyść tezy, którą przedstawiam". Wątek poświęcony Kuklińskiemu zakończył sugestią, że jego synowie wcale nie zginęli, ale dalej żyją, bo tak powiedziała ponoć wdowa po pułkowniku swoim koleżankom. "Opowiadano mi, że żona Kuklińskiego była prywatnie w Polsce. Obsiadły ją koleżanki. Współczuły, że straciła dzieci. Odparła: 'Przestańcie, żyją'" - mówił.
Obszernie opowiadał też o życiu intymnym pułkownika: "Uchodził za niezłego kogucika. Stale wywoził do lasu sekretarki, maszynistki, inne atrakcyjne kobiety. Nie afiszował się z tym, ale pozwalał wszystkim dostrzec, że jest z tych, co to lubią na boku. Tyle tylko, że on z tymi kobietami nie spał. No, może na początku, żeby romans obiecująco zacząć. Później brał taką na wycieczkę samochodem, wchodzili do lasu i kiedy ona była przekonana, że za chwilę wciągnie ją w krzaki, przepraszał, znikał na chwilę, niby za potrzebą, a po powrocie nagle zaczynało mu się spieszyć do domu". Jak twierdził Kiszczak, panienki były mu potrzebne tylko dla ubezpieczenia wyjazdów do skrytek. "Wystarczyło tylko się szybko i niepostrzeżenie schylić, podnieść wydrążony kamień (ulubiony sposób Amerykanów na kontakt), który znajdował się w umówionym miejscu" ("Generał Kiszczak mówi... prawie wszystko").
"Panowie zaprosili sobie tancereczki i zabawiają się sami, bez żon"
Żona generała, Maria Teresa Kiszczak jest doktorem nauk humanistycznych, magistrem ekonomi. Jej wspomnienia (wydała trzy książki autobiograficzne: "Żona generała Kiszczaka mówi", "Niebezpieczna gra" i "Magia mojego życia") są interesującym materiałem do badań nad życiem codziennym ówczesnej kadry oficerskiej. To z nich dowiadujemy się, że z przyszłym mężem poznała się w pociągu z Andrychowa do Bielska-Białej: "Powiedział mi, że (...) nie mógł oderwać wzroku od moich nóg, a w wagonie zauważył, ze czytam 'Dookoła świata', 'Przekrój', 'Panoramę' i ten fakt spowodował wzrost jego zainteresowania moją osobą". Zachował się jak rasowy esbek: zanim napisał pierwszy list do narzeczonej, poprosił miejscową komendę milicji o krótką opinię na jej temat".
Małżonka Czesława Kiszczaka nie była zresztą typową oficerską żoną. Pracowała zawodowo (jako nauczycielka przedmiotów ekonomicznych w średnich szkołach zawodowych, jako adiunkt w Instytucie Kształcenia Nauczycieli, a ostatnio jako wykładowca marketingu w Wyższej Szkole Bankowości i Finansów), co w tym środowisku należało do rzadkości. Partnerki wyższych oficerów na ogół zajmowały się domem, a pensje mężów (plus przywileje kadry) w zupełności wystarczały do prowadzenia wygodnego życia. Pani Maria nie zamierzała jednak zrezygnować ze swoich ambicji, co w przyszłości miało zaowocować publikacjami z dziedziny ekonomii, a także wydaniem tomików poezji ("Tańczące Anioły", "Oszałamiająco pachnie dziki bez", "Miłość ma skrzydła motyla") czy bajek dla dzieci. Maria Teresa Kiszczak do niedawna prowadziła też na łamach WP bloga, na którym opublikowała m.in. wiersz o Smoleńsku.
Małżeństwo ma dwoje dzieci - Ewę i Jarosława. Kiszczakowie mieszkają na 110 metrach przy ulicy Oszczepników. Działkę dostali w latach 70. od wojska. Dom z ogródkiem, usytuowany w zielonej części Mokotowa, niedaleko stadionu Gwardii, w 1971 r. był szczytem luksusu. "Wszędzie daleko. Te niewygody są rekompensowane jednakże latem, świeżym powietrzem i małym ogródkiem" - pisała jednak we wspomnieniach Maria Teresa Kiszczak. Na płocie wisi tabliczka ''Uwaga, zły pies, a gospodarz jeszcze gorszy''.
Szczególnie wart uwagi jest opisywany przez żonę Kiszczaka okres przełomu lat 50. i 60., kiedy to przyszły współpracownik Jaruzelskiego był szefem WSW Marynarki Wojennej. "W tym okresie socjalizmu ludzie lubili się bawić, tańczyć. W prawie wszystkich zakładach pracy były świetlice, kluby, w wojsku kasyna, poza tym modna była rytmiczna muzyka, piękne piosenki taneczne, więc sama radość" - wspominała. W kasynie oficerskim Marynarki Wojennej w Gdyni dansingi organizowano kilka razy w tygodniu. Maria Kiszczak przyznawała, że w kasynie czasami odbywały się spotkania tylko w męskim gronie, gdzie wstęp dla pań był zamknięty. "Przyjęcie jest w kasynie. Z jakichś powodów wychodzę z domu. Przechodzę przez podwórze i słyszę, że tam w kasynie muzyka, śpiew, oklaski. Ciekawa jestem, co się tam dzieje. Stojąc na palcach, wyciągam szyję i przez okno widzę... Tańczące, roześmiane, kuso ubrane dziewczyny. A więc to tak! Panowie zaprosili sobie tancereczki i zabawiają się sami, bez żon" - wspominała.
Fascynuje go historia aresztowania Grota-Roweckiego
Kiszczak twierdzi, że zawsze go intrygowała i do dziś intryguje sprawa aresztowania komendanta głównego AK generała Stefana Grota-Roweckiego, którego uważa za wielką postać. O tym może rozmawiać godzinami. "Tajemnicza historia z kilkorgiem znanych agentów gestapo w tle. Chciałem nawet w latach 80., będąc szefem MSW, napisać pracę na ten temat. W końcu najciekawsze dokumenty przekazałem historykowi Andrzejowi Kunertowi. Wykonywałem na przykład eksperymenty, żeby dokładnie sprawdzić, jak długo jedzie się z siedziby gestapo w alei Szucha do budynku przy Spiskiej, gdzie aresztowano Grota" - wyjawiał.
Kiszczak znał długoletniego nadzorcę Stasi Ericha Mielkego, który to stanowisko piastował 40 lat. "Miał słabość do archiwów. Przedziwną przygodę z nim przeżyłem. Poprosił mnie w 1982 r., żeby jego ludzie mogli wejść do naszych archiwów. Mówił, że chodzi o dokumenty, które pomogłyby osądzić zbrodniarzy hitlerowskich. Zgodziłem się. Obfotografowali, co chcieli. Moja rewizyta w NRD. Przyjęcie w willi Wannsee, w której 40 lat wcześniej zapadła decyzja o eksterminacji Żydów. Mielke wygłasza toast po rosyjsku i robi delikatne wycieczki pod moim adresem za brak współpracy w kwestii dokumentów. Mówię, że jego ludzie dostali dostęp do archiwów. A on, że nie pozwolono im wziąć oryginałów. Potem wyszło, że Mielke wszedł w układ z instytutem w Hamburgu, któremu za duże pieniądze sprzedawał oryginały.
Papiery jechały do miejsc, w których już nigdy nie miały ujrzeć światła dziennego. Nie wiem, czy on to robił dla dobra NRD-owskich służb, czy dla własnej korzyści. Ja otrzymywałem od Mielkego tylko kopie" - zdradzał w rozmowie z "Dziennikiem-Gazetą Prawną".
Nie spotykał się z objawami niechęci na ulicy?
W rozmowie z Wronowską i Majewskim gen. Kiszczak twierdził, że nie spotykał się z objawami niechęci na ulicy. Ludzie masowo go ponoć rozpoznawali, zagadywali, pytając kiedy w Polsce wreszcie będzie porządek. Pytany o to, jak wygląda jego dzień, relacjonował: "Wstaję o 9. Śniadanie. 400 metrów spacerku na bazar po zakupy. Jak jest pogoda i czuję się nieźle, to potem idę na dłuższy spacer. Niecała godzina marszu stałą trasą". Jeździł tez na swoją liczącą 800 metrów kwadratowych działkę na Mazurach, z dostępem do jeziora i drewnianym domkiem. Miejsce zostało wybrane z myślą o jego hobby, myślistwie. Po udarze mózgu, w wyniku którego prawie stracił słuch w lewym uchu, już mu się nie oddaje. "Nie mogę sobie pozwolić na strzelanie, bo ogłuchłbym zupełnie. Ale strzelałem dobrze, najlepiej z tzw. podrzutu, czyli z wolnej ręki, bez opierania broni" - opowiadał.
Obecnie od dawna generał sam już nie wychodzi z domu. W maju w towarzystwie żony i syna pojawił się na pogrzebie gen. Wojciecha Jaruzelskiego na wojskowych Powązkach. W sierpniu dał się sfotografować paparazzim, jak bawi się z jamnikiem na działce na Mazurach. I jeszcze jak chodzi w krótkich majtkach, bez koszulki, potyka się o coś, ale nie upada. Tytuły krzyczały: "Wysoki sądzie, Kiszczak zdał test sprawnościowy", "Tak się byczy Kiszczak".
(js)