"Płk Kukliński wywoził do lasu sekretarki, maszynistki, inne atrakcyjne kobiety"
Przytaczał też poniższą historię: "Na początku lat 80. radzieckim attache wojskowym w Warszawie był Jurij Ryliew. Przed stanem wojennym został z Polski odwołany. I ten Ryliew w latach 90. udzielił moskiewskiej gazecie wywiadu, w którym stwierdził, że ostatnią jego czynnością w Polsce było wyekspediowanie agenta GRU płk. Kuklińskiego do Berlina. Podał, że Kukliński został zwerbowany przez Amerykanów w Wietnamie. GRU wyłapała tę sytuację i zwerbowała go pod groźbą ujawnienia informacji polskiemu kontrwywiadowi".
Na przytomną uwagę przeprowadzających z nim wywiad dziennikarzy, że "można to potraktować jako czarny PR, który radzieccy robili Kuklińskiemu, bo ten robił w trąbę nie tylko was, ale również ich", odpowiedział: "niczego nie wykluczam, ale jest zbyt wiele przesłanek, które świadczą na korzyść tezy, którą przedstawiam". Wątek poświęcony Kuklińskiemu zakończył sugestią, że jego synowie wcale nie zginęli, ale dalej żyją, bo tak powiedziała ponoć wdowa po pułkowniku swoim koleżankom. "Opowiadano mi, że żona Kuklińskiego była prywatnie w Polsce. Obsiadły ją koleżanki. Współczuły, że straciła dzieci. Odparła: 'Przestańcie, żyją'" - mówił.
Obszernie opowiadał też o życiu intymnym pułkownika: "Uchodził za niezłego kogucika. Stale wywoził do lasu sekretarki, maszynistki, inne atrakcyjne kobiety. Nie afiszował się z tym, ale pozwalał wszystkim dostrzec, że jest z tych, co to lubią na boku. Tyle tylko, że on z tymi kobietami nie spał. No, może na początku, żeby romans obiecująco zacząć. Później brał taką na wycieczkę samochodem, wchodzili do lasu i kiedy ona była przekonana, że za chwilę wciągnie ją w krzaki, przepraszał, znikał na chwilę, niby za potrzebą, a po powrocie nagle zaczynało mu się spieszyć do domu". Jak twierdził Kiszczak, panienki były mu potrzebne tylko dla ubezpieczenia wyjazdów do skrytek. "Wystarczyło tylko się szybko i niepostrzeżenie schylić, podnieść wydrążony kamień (ulubiony sposób Amerykanów na kontakt), który znajdował się w umówionym miejscu" ("Generał Kiszczak mówi... prawie wszystko").