To była jego największa zawodowa porażka?
Jako człowiek stojący na czele służb wojskowych, miał pod nosem oficera, który przez lata pracował dla CIA. Kiszczak twierdzi jednak, że sprawy Kuklińskiego nie uważa za swoją porażkę zawodową. "Był moim przyjacielem, razem przechodziliśmy kurs na akademii w Związku Radzieckim. Kiedy byłem szefem wywiadu wojskowego, często przyjeżdżał z teczką przypiętą łańcuchem do ręki. Otwierał mi dokument na odpowiedniej stronie, ja podpisywałem. Mówiłem mu: 'Rysiu, jesteś z kierowcą, z ochroną. Kielicha możesz wypić'. Nigdy nie chciał się ze mną napić, pogadać dłużej. O agenturze bym mu nie powiedział, ale nawet zwykłe plotki byłyby dla Amerykanów ciekawe. Potem zostałem szefem kontrwywiadu. Znów do mnie przyjeżdżał z teczką. Znowu nie chciał ze mną gadać" - opowiadał Wronowskiej i Majewskiemu.
"Był niepozornym, drobnym, łysiejącym blondynem - wspominał innym razem Kiszczak. - Nigdy nie odzywał się nie pytany, niczym się nie wyróżniał. Idealny agent. (...) Był cichy, uczynny, skromny, pracowity, służbisty, ładnie malował mapy. Ściągał buty i w skarpetkach chodził po olbrzymich mapach leżących na podłodze. Robił je dla siebie i kilkunastu kolegów. Miał też fenomenalną pamięć. Jak teraz na to patrzę, to widzę, że był aż nadto służbistą" - opowiadał z kolei w wywiadzie-rzece z Witoldem Beresiem i Jerzym Skoczylasem "Generał Kiszczak mówi... prawie wszystko" z 1991 r.
Gen. Kiszczak wielokrotnie usiłował zdezawuować misję płk. Ryszarda Kuklińskiego. W obszernym wywiadzie dla "Dziennika-Gazety Prawnej" powiedział m.in., że odnosi wrażenie, iż "w kasie pancernej szefa wywiadu wojskowego armii ZSRR leży gwiazda Bohatera Związku Radzieckiego dla Kuklińskiego". Były minister spraw wewnętrznych PRL uważa bowiem, że pułkownik był podwójnym agentem, przekazującym Amerykanom takie informacje, jakie chcieli im podrzucić Rosjanie.
Zdaniem Kiszczaka Kukliński dostarczał jedynie dokumenty Sztabu Generalnego Ludowego Wojska Polskiego, a nie strategiczne plany i operacyjne zamierzenia dowództwa Układu Warszawskiego, czyli de facto Armii Czerwonej. Jako jedyny argument podaje własną niewiarę, by jeden człowiek był w stanie sam sfotografować około 40 tys. supertajnych dokumentów.