"Po raku nic już nie jest takie samo"
W 2005 r. zachorowała na raka. Tak opisuje moment, kiedy usłyszała diagnozę: "Nie wiem dokładnie, kiedy to się zaczęło. Bolała mnie lewa nerka. Chodziłam z bólem od lekarza do lekarza, nikt nie potrafił mnie zdiagnozować. Aż wreszcie... - Wie pan, te zmiany nie wyglądają ciekawie. Takie, wie pan, zmiany rakowe, trzeba ciąć. Usuniemy nerkę i zatrzymamy rozwój choroby. Będzie pan pod obserwacją do końca życia. To jedyne rozsądne rozwiązanie. Patrzyłam na okrągłą twarz lekarza, częściowo ukrytą za szkłami okularów, jego łysiejącą, błyszczącą czaszkę, po której ślizgały się odbicia jarzeniówek. Było późne popołudnie któregoś listopadowego dnia.A ja zastanawiałam się, o czym on właściwie mówi. Że niby rak? Nowotwór? A więc to już koniec? Tak po prostu? W środku dnia?".
Zdecydowała się na operację. W szpitalu potwierdzono diagnozę i usunięto jej nerkę. Przebiegła pomyślnie, została wykonana na tyle wcześnie, że guz, mimo iż złośliwy, nie dał przerzutów. Ten nowotwór zmienił jednak wszystko. "Ten, kto ma za sobą podobne przeżycie, wie, o czym mówię. Zmienia się świadomość. Po raku nic już nie jest takie samo. Nie umiałam się uwolnić od myśli, że nie może być tak, że życie dobiegnie końca, a ja nigdy nie będę kobietą. Kiedy po dziewięciu dniach od operacji wychodziłam ze szpitala, już zupełnie inaczej patrzyłam na świat. Poczucie bezsensu, które zaczęło mi towarzyszyć, było przeogromne. Żyje się tak szybko, człowieka wciąga każdy dzień, nie ma żadnego memento mori. Po wyjściu ze szpitala nie mogłam przestać myśleć o Ani, o tym, że już nigdy, nigdy nie będę mogła być sobą. I to zabolało bardzo, i bolało codziennie coraz bardziej. Może to zabrzmi infantylnie czy pompatycznie,
ale gdy wyobrażałam sobie swój nagrobek z imieniem Krzysztof, długo nie mogłam uwolnić się od smutku. Chciałam mieć wyryte na kamieniu imię Anna. Bo jestem Anią".
"Bardzo chciało mi się żyć. Spostrzegłam także wówczas, że w tym pragnieniu życia coraz mniej umiem powstrzymać ekspansję Ani. Ona też chciała żyć. Może nawet bardziej niż Krzysiek. Tak mało jej było w realnym świecie. Ale potem zaczęło się dziać coraz gorzej. Upadł ważny projekt zawodowy, nad którym pracowałam ponad rok. Poczułam, że tracę grunt pod nogami, i Ania wróciła ze zdwojoną energią. Mocno, mocno. Wróciła myśl, że umrę jako facet, że nigdy nie poczuję się kobietą, że nie będzie mi to dane. Nie mogłam tych myśli znieść. Ania rwała się do życia". Na sądowe ustalenie prawidłowej płci i fizyczny proces zmiany płci zdecydowała się jednak dopiero, gdy jej syn był już dorosły, a małżeństwo zakończyło się rozwodem.