Tajemnice Anny Grodzkiej

"Mam na imię Ania" - wstrząsająca historia posłanki Twojego Ruchu

Obraz

/ 11Wstrząsająca historia posłanki Anny

Obraz
© Marcin Kaliński / WPROST / PAP

Kłopoty Krzysztofa, który czuł się Anią zaczęły się już w dzieciństwie. "Byłam dziwnym chłopcem. Mama wiedziała, że dziwnym. Załamywała ręce, kupując mi wypłakaną w sklepie skakankę. Kochała mnie nawet bardziej niż Święty Mikołaj, którego prosiłam w liście o lalkę, a on przyniósł mi pod choinkę hokejowe łyżwy i kilka ołowianych żołnierzyków. Kiedy zaczęłam chodzić do szkoły podstawowej, mój świat stał się znacznie większy, znacznie mniej bezpieczny i mniej przyjazny. Trzeba było dopasować się do wymagań i norm grupy. A ja byłam inna. Już w drugiej klasie przekonałam się, że nie pasuję do chłopców, i nie umiałam sobie z tym poradzić" - opisuje. Szybko dowiedziała się, że jest "dziwnym chłopcem", "lebiegą", "lalusiem", "mazgajem", "babą" i "babskim królem", bo bawił się z dziewczynkami.

W jej rodzinnym domu panowała dyscyplina, ojciec Józef był oficerem Wojska Polskiego, był wymagający i stanowczy. Nie lubił długich włosów u chłopców i było to powodem scysji między nimi. Kiedy miała kilkanaście lat, pod koniec lat 60., przeczytała w podręczniku seksuologii, że istnieje coś takiego jak transseksualność, ale zjawisko to wymienione było w rzędzie razem z: koprofilią (zjadanie odchodów), sakrofagią (zjadanie trupów), nekrofilią (stosunki seksualne z nieboszczykami) oraz obok takich "potworności", jak: masochizm, homoseksualizm, fetyszyzm. "Brrr! Jako dziecko po takiej dawce 'wiedzy' byłam przerażona, że jestem osobą chorą, odszczepieńcem, człowiekiem godnym pogardy. Trudno się zatem dziwić, że miałam problem z akceptacją siebie samej takiej, jaka naprawdę byłam" - wyznaje.

Ubolewa, że wielu ludzi, którzy nie mają wiedzy wykraczającej poza te - jak je określa - zabobony sprzed 50 lat, traktują osoby transpłciowe jak chore czy zboczone, co jest przyczyną wykluczenia i dyskryminacji. Zwraca uwagę, że błędne myślenie polega też na przykładaniu stereotypowych męskich i żeńskich ról społecznych do konkretnych osób i ocenianiu ich na tej podstawie. Podkreśla, że ludzie są tak różnorodni, że nie mieszczą się w schematach i uproszczeniach. "Czujemy się albo kobietą, albo mężczyzną, bo tacy się rodzimy. I nie ma to związku z typem osobowości, charakterem, genitaliami czy temperamentem" - podkreśla.

(js)

/ 11"Tłukli mnie pięściami, kopali i wrzeszczeli: ty zbo­czeń­cu, ty cio­to!"

Obraz
© PAP / Stach Leszczyński

"Pamiętam, że zapytałam mamę, kto to jest pedał, bo chłopcy wołali tak za mną. Od tego czasu mama zabroniła mi nosić do szkoły moją ulubioną lalkę szmaciankę. W trzeciej klasie nawet dziewczyny, widząc, że chłopaki się ze mnie naśmiewają, straciły ochotę na rozmowy ze mną i na zabawę. Bolało!" - pisze. Często wracał ze szkoły zapłakany, jak się okazało, swoim zachowaniem prowokował dzie­ci do agre­sji.

Anna Grodzka opisuje, jak dręczyli ją rówieśnicy w szkole: "Krystian wsunął ołówek pod spódnicę mojej szmacianej lalki Ani i charakterystycznie posapując, wsuwał i wysuwał ołówek, dźgając nim lalkę. Gdy chciałam mu ją wyrwać z rąk, Krystian się zamachnął. Za pierwszym razem trafił mnie w ramię, drugi cios był celniejszy - prosto w usta. Poczułam słodkawy smak krwi. Byłam wyższa od Krystiana o pół głowy, w ogóle byłam w klasie najwyższa. Dzięki temu wytrzymałam grad ciosów, aż któryś z napastników podciął mi nogi. Przewróciłam się i wtedy kilku moich kolegów zwaliło się na mnie, tłukąc pięściami, tornistrem, kopiąc... Wrzeszczeli, wymyślając mi niewybrednie: ty zboczeńcu, ty cioto!".

Okres dojrzewania był dramatem. "Hormony grały. Zawsze byłam 'za duża', a teraz stawałam się również coraz bardziej męska. Ani krztyny kobiecości! Porażka! Szczęka poszerzała się z każdym miesiącem. W ramionach też się rozrastałam, co przyprawiało mnie o prawdziwą rozpacz. Na całe tygodnie popadałam w depresję, z której nie miałam się komu zwierzyć. Cierpiałam. Widziała to mama. Ale nawet jej nie umiałam powiedzieć, jak bardzo nienawidzę swojego ciała i powierzchowności. To, jak wyglądałam, było coraz bardziej sprzeczne z moim wyobrażeniem siebie takiej, jaką się akceptowałam. Pojawiły się poranne wzwody, pobrudzone rano ciało i pościel - niepokojące polucje! By­łam sobą zniesmaczona! To był przerażający i smutny dowód, że jednak w jakimś sensie jestem chłopcem. (...) Nienawidziłam swojego ciała coraz bardziej. Porastałam wstrętną sierścią. Czułam się chyba tak, jak czuł­by się człowiek, który zacząłby porastać łuską. Budziło to we mnie przerażenie! Wstręt! To było najgorsze. Ohydne. Może trudno w to
uwierzyć, ale pamiętam, że już wtedy, może właśnie przede wszystkim wtedy, widok kudłów na moich nogach, rękach czy na piersi przyprawiał mnie niejednokrotnie o mdłości, a zawsze powodował smutek. Kilka razy zgoliłam włosy, ale mama zakazała mi tego. Odgrażała się, że nie da mi następnym razem zwolnienia z lekcji WF-u. Pamiętam, jak kiedyś, mimo zakazu mamy, goliłam włosy na rękach i płakałam. Z rozpaczy, z nienawiści do samej siebie, nacięłam (na szczęście tchórzliwie i płytko) ciało żyletką. Chciałam umrzeć, zniknąć, nie istnieć" - wyznaje. Postanowiła wtedy za wszelką cenę nauczyć się być chłopcem.

/ 11"Ma­rzy­łam, że je­stem jego dziew­czy­ną"

Obraz
© PAP / CTK / Michal Okla

Po traumie szkoły podstawowej, lata liceum były miłą odmianą. "Miałam nowych kolegów i odnajdowałam się w klasie, czułam się zintegrowana ze swoją grupą. Bycie chłopakiem coraz lepiej mi wychodziło" - wspomina. Opisuje, jak niedawno spotkała kolegę ze szkoły średniej, który był niezwykle zaskoczony jej zmianą płci. "Jak to? Ty, Krzysiek, jesteś teraz kobietą? Prze­cież pamiętam, jak zazdrościłem ci, kiedy widziałem wokół ciebie wianuszek lasek, najlepszych w szkole. Uśmiechnęłam się. - Bo to były moje przyjaciółki" - wyjaśniła.

To wtedy po raz pierwszy zakochała się - w swoim najlepszym przyjacielu, Tomku. "Przebywaliśmy ze sobą praktycznie w każdej wolnej chwili. Tomek powoli stawał się moim przewodnikiem duchowym. Wszystko, co robił, zaczynało pasjonować również mnie. Czytaliśmy razem Leśmiana, Staffa, odkryliśmy Gombrowicza, Witkacego. Słuchaliśmy Grechuty, Przybory... Tomek pisał wiersze. Takie klimaty. Nakręcaliśmy się nawzajem intelektualnie" - opowiada. W pewnym momencie zauważyła, że chciała mu się podobać, dla niego chciała być piękna. "Marzyłam, że jestem jego dziewczyną. Szłam, trzymając go pod rękę, i czułam się szczęśliwa" - wyznaje. Opisuje dalej: "Któregoś dnia popijaliśmy wino, jak zwykle u Tomka w domu. W tle Janis Joplin i Jimi Hendrix, Niemen. Byliśmy większą grupą. Przebrałam się w kolorową kwiecistą sukienkę, założyłam hippisowską opaskę, którą ściągnęłam dość długie włosy. Dziewczyny tańczyły na środku pokoju, wyginając się w rytm 'Cry baby'. Wokół panowała atmosfera upojenia i tajemniczości. Byłam chyba
trochę pijana. Zapragnęłam przytulić się do Tomka. Chciałam przekazać mu swoje ciepło, uczucie, oddanie. Uczyniłam o jeden gest za dużo. On przez chwilę próbował odbierać radość, którą chciałam mu dać, w końcu jednak odsunął mnie, naciskając dłonią, i nigdy już nie pozwolił mi tak się do siebie zbliżyć. Nie musiał nic mówić, zrozumiałam, że nie chce przekraczać tej granicy. Nie wiem, czy kiedykolwiek domyślił się, co do niego czułam". Niedługo potem jej ukochany wyemigrował i ich kontakty się urwały. Potem zaczęła spotykać się z Jolą, dziewczyną, która podobała się Tomkowi. "Spacerowaliśmy, gadaliśmy, trzymając się za ręce. Ale nie było między nami chemii. Tak naprawdę wciąż myślałam o Tomku" - wyznaje.

/ 11"Mu­sia­łam wy­brać! I wy­bra­łam: mi­łość"

Obraz
© Marcin Kaliński / WPROST / PAP

W liceum poznała też swoją przyszłą żonę, którą w książce nazywa "Śnie­żyn­ką". "Któ­re­goś dnia, nie­spo­dzie­wa­nie dla sie­bie i dla swo­je­go ży­cia, wśród wie­lu dziew­czyn do­strze­głam ją. Moją Śnie­żyn­kę. Na WF-ie ro­bi­ła gwiaz­dę. Ob­ser­wo­wa­łam ją z da­le­ka. Roz­ma­wia­ła z dziew­czy­na­mi. Po­ka­zy­wa­ły so­bie fi­gu­ry akrobatyczne. Śnie­żyn­ka po­ru­sza­ła się z wdzię­kiem, zwiew­nie. Fan­ta­stycz­nie. Mia­łam wra­że­nie, że słoń­ce mie­ni się w jej włosach. Za­chwy­ci­łam się nią. Była dla mnie po­etyc­ko uro­cza, dziew­czę­co ślicz­na, nie­zmier­nie ko­bie­ca i im­po­nu­ją­co mą­dra. Od tam­tej pory sta­ła się moim ca­łym świa­tem" - wspomina.

"Już po krót­kim cza­sie wie­dzia­łam, że chcia­ła­bym dać jej wszystko, o czym ma­rzy­ła, cze­go pra­gnę­ła, chcia­łam sama być jej ma­rze­niem. Cał­kiem zwa­rio­wa­łam na jej punk­cie. By­łam jej chłopcem, przy­ja­cie­lem i przy­ja­ciół­ką, po­żą­da­łam jej, ale tak­że zazdro­ści­łam bar­dzo. Za­zdro­ści­łam ko­bie­co­ści. Chwi­la­mi wręcz utoż­sa­mia­łam się ze Śnie­żyn­ką. Ży­łam jej ży­ciem. Chło­nę­łam jej ko­bie­cość. Tu­li­łam się do niej. By­ły­śmy jed­ną du­szą. Skow­ron­ki, pa­puż­ki, kot­ki".

Ona jed­nak wi­dzia­ła w niej tyl­ko Krzyś­ka. Dopiero po ośmiu latach bycia razem opowiedziała jej wszyst­ko, ale w postrzeganiu Śnieżynki nic się nie zmieniło. "By­łam wprost upo­jo­na mi­ło­ścią. Blisko­ścią, któ­rej do tej pory tak bar­dzo mi bra­ko­wa­ło. Po raz pierwszy w ży­ciu nie czu­łam się sa­mot­na. Jej świat, jej ko­bie­cy świat stał się moim świa­tem. Mimo bra­ku Ani mię­dzy nami wiedziałam, że nie mu­szę ni­cze­go uda­wać i grać. Mu­sia­łam wybrać! I wy­bra­łam: mi­łość. Mi­łość była waż­niej­sza od Ani".

Nie wi­dzia­ła przed sobą in­nej moż­li­wo­ści, więc roz­po­czę­ła grę z życiem. My­śla­ła, skoro ja­koś do tej pory da­wa­ła radę, po­ra­dzi sobie z tym tak­że w przy­szło­ści. "To nie wró­ci. Musi mi­nąć! Da się opa­no­wać, za­ha­mo­wać. Dla na­szej mi­ło­ści, bo prze­cież tak bar­dzo ko­cham. Bo pra­gnę żyć nor­mal­nie. A więc mu­szę ze­pchnąć Anię w mrok nie­świa­do­mo­ści, nie­od­czu­wa­nia. Za­bić ją w imię mi­ło­ści. Dziś wiem, że to był błąd" - czytamy w "Mam na imię Ania".

/ 11"Po ślubie zapuściłam wąsy i brodę, żeby nie było wątpliwości, kim naprawdę jestem"

Obraz
© PAP / Tomasz Gzell

Po szkole średniej rozpoczęła studia psychologiczne na Uniwersytecie War­szaw­skim. Działała w So­cja­li­stycz­nym Związ­ku Stu­den­tów Pol­skich, a potem - po jego przekształceniu - w Zrzeszeniu Stu­den­tów Pol­skich. Tak tłumaczy swoje zaangażowanie: "Naszą wspól­ną pa­sją była po­li­ty­ka. Po­li­ty­ka rozumia­na jako sztuka kształ­to­wa­nia sto­sun­ków spo­łecz­nych. Chcie­li­śmy in­nej poli­ty­ki, in­ne­go spo­łe­czeń­stwa. Ma­rzył nam się lep­szy, sprawiedliwszy świat. Wie­rzy­li­śmy, że moż­na go zmie­niać. Wiedzie­li­śmy, że trze­ba zmie­nić tak­że nasz kraj. Wie­rzy­li­śmy w so­cja­lizm, ale nie w taki, jaki nas ota­czał. W taki, w któ­rym nie ma bie­dy, opre­sji, so­bie­pań­stwa i na­rzu­ca­nej wszyst­kim głu­po­ty nota­bli. Chcie­li­śmy zmie­niać tam­tą po­li­ty­kę i tam­ten sza­ry, smut­ny świat".

Ślub ze Śnieżynką wzięła w kościele. "Dla mnie skła­da­nie przysięgi przed Bo­giem nie mia­ło ta­kie­go zna­cze­nia jak dla niej. To jej chcia­łam przy­siąc wszyst­ko, ale nie tak, przy­siąc uczci­wie, z ca­łej sie­bie. Ona ślu­bo­wa­ła mi przed Bo­giem, w któ­re­go wie­rzy­ła, a ja jej, po pro­stu jej. Pa­mię­tam, jak bar­dzo by­łam szczę­śli­wa, idąc środ­kiem ko­ścio­ła i trzy­ma­jąc Śnie­żyn­kę pod rękę. - Je­steś moja. Moja! Na za­wsze! Nie za­wio­dę cię. Czu­łam, że speł­ni­ło się to, co po­win­no, i że bę­dzie­my szczę­śli­wi".

Po ślu­bie za­pu­ści­ła wąsy i bro­dę, aby nie było wątpliwości, kim napraw­dę je­st. Za­mie­rza­ła być praw­dzi­wym męż­czy­zną. "Kim miałam być, je­śli nie fa­ce­tem?! Anią nie będę prze­cież nig­dy" - sądzi­ła wte­dy. W 1986 r. została dyrektorem i redaktorem naczelnym w wydawnictwie Alma-Press, a potem jego prezesem. Po sześciu latach małżeństwa na świat przyszedł jej syn. "Szalałam z ra­do­ści. Wy­sta­wa­łam pod okna­mi szpi­ta­la położniczego przy Madalińskiego. W tym cza­sie nie było te­le­fo­nów ko­mór­ko­wych. Mogli­śmy roz­ma­wiać tyl­ko przez okno" - opisuje.

/ 11"Wreszcie postawiono diagnozę"

Obraz
© PAP / Stanisław Rozpędzik

W 1987 r. tra­fi­ła do Cen­trum Me­dycz­ne­go przy ul. Fiel­dor­fa w Warszawie, gdzie prof. Ka­zi­mierz Imie­liń­ski i dr Sta­ni­sław Dul­ko przyjmowali oso­by trans­sek­su­al­ne i sta­ra­li się im po­móc. Przez półtora roku przechodziła in­ten­syw­ne ba­dania la­bo­ra­to­ryj­ne, spotkania gru­po­we i in­dy­wi­du­al­ne z psy­cho­lo­ga­mi, wy­peł­nia­ła wie­le te­stów i kwestio­na­riu­szy psy­cho­lo­gicz­nych. Wreszcie postawiono diagnozę, że jest trans­sek­su­alist­ką.

Tajemnicą podzieliła się z przyjaciółką, Elą, która zaproponowała, żeby Ani skompletować odpowiednie ubranie. Choć bała się kompro­mi­ta­cji i śmiesz­no­ści, zaczęły się pierwsze próby publicznego pojawiania się jako kobieta. Nikt ze zna­jo­mych nie domy­ślał się jednak jej "pro­ble­mu". "Przy­ja­cie­le uwa­ża­li, że je­stem do­brym, czu­łym oj­cem, do­brym mę­żem, czło­wie­kiem wraż­li­wym na ludz­kie kło­po­ty, że ła­two znaj­du­ję wspól­ny ję­zyk z ko­bie­ta­mi i lu­bię z nimi prze­by­wać. (...) Gra­łam rolę męż­czy­zny w na­pi­sa­nym przeze mnie przed­sta­wie­niu. Gdybym była oso­bą wie­rzą­cą, powiedzia­ła­bym: je­dy­nie Bóg wie, ile mnie to kosz­to­wa­ło! Ale przecież pro­blem z moją toż­sa­mo­ścią płcio­wą, od­mien­ną od oficjalnie uzna­nej, to nie było całe moje życie. Rola męż­czy­zny czy po pro­stu by­cie czło­wie­kiem przynosiło mi oprócz cier­pie­nia tak­że wie­le sa­tys­fak­cji. Może właśnie na tym po­le­ga ży­cie? Gdy­by nie mój pro­blem, mo­gła­bym po­wie­dzieć, że było ono uda­ne". Po siedmiu
latach pracy została zwolniona z przedsiębiorstwa Alma-Press i rozpoczęła własną działalność gospodarczą - przez wiele lat pracowała w branży wydawniczej, reklamowej i poligraficznej.

/ 11"Było mi to potrzebne jak narkomanowi"

Obraz
© PAP / Radek Pietruszka

Grodzka opisuje, jak Ania wciąż wra­ca­ła, ale po ja­kimś cza­sie znowu uda­wa­ło się ją za­mknąć w sza­fie. "Mi­ja­ły lata. Pa­mię­tam, jakim prze­ży­ciem sta­wa­ły się dla mnie zwy­kłe za­ku­py odzie­żo­we. Albo w ogó­le niby to nie mia­łam cza­su cze­goś ku­pić i cho­dzi­łam ubra­na byle jak, nie chcia­łam na­wet my­śleć o tym, że mu­szę jednak spra­wić so­bie gar­ni­tur czy kra­wat. A kie­dy in­dziej eksperymen­to­wa­łam prze­ciw­nie. Wy­bie­ra­łam się po naj­pięk­niej­sze mę­skie ciu­chy, ja­kie uda­wa­ło mi się ku­pić i na ja­kie było mnie stać. Wy­da­wa­ło mi się, że je­śli za­cznę się so­bie po­do­bać, będę się le­piej czu­ła w roli męż­czy­zny" - czytamy w "Mam na imię Ania".

Opisuje, jak kie­dyś, kie­dy za­trzy­ma­ła się na skrzy­żo­wa­niu, zobaczy­ła dużą ko­bie­tę, mniej wię­cej w swoim wie­ku. "Nie była pięk­na. Była na­wet tro­chę do mnie po­dob­na. Roz­pła­ka­łam się jak dziec­ko - z żalu i z... za­zdro­ści" - wyznaje. Z bie­giem lat co­raz gorzej to­le­ro­wa­ła swo­je mę­skie cia­ło i mę­ski wi­ze­ru­nek. "Co­raz bardziej po­trze­bo­wa­łam choć­by ja­kie­goś sym­bo­lu swo­jej kobiecości, choć­by tyl­ko na wła­sny uży­tek. Ta­kie­go, o któ­rym wiedzia­łam tyl­ko ja - wi­sior­ka, bie­li­zny czy raj­stop pod mę­skim ubra­niem. Do­cho­dzi­ło do tego, że gdy nie mia­łam na so­bie cze­goś ta­kie­go, sta­wa­łam się roz­trzę­sio­na, ner­wo­wa i tra­ci­łam ocho­tę życia, a na­wet pła­ka­łam. Cze­ka­łam na chwi­le, kie­dy mo­głam być sama. Wte­dy Ania roz­kwi­ta­ła w peł­nej kra­sie. Było mi to po­trzeb­ne jak nar­ko­ma­no­wi mi­ni­mal­na daw­ka. Wte­dy czu­łam się lek­ka, odprężo­na, spo­koj­na, skon­cen­tro­wa­na na pra­cy. Po­trze­ba "daw­ki" stawa­ła się co­raz więk­sza. Po raz
set­ny obie­cy­wa­łam so­bie nie być Anią i po raz set­ny wy­cią­ga­łam z sza­fy swo­je ciusz­ki i z radością biegałam w nich po miesz­ka­niu".

/ 11"Popadałam w rozpacz. Nie byłam w stanie zapanować nad depresją"

Obraz
© PAP / Radek Pietruszka

Bar­dzo sta­ra­ła się od­dzie­lać ży­cie, jak to określa - "ofi­cjal­ne" od "praw­dzi­we­go". "Wy­cho­dzi­łam z domu jako Krzysz­tof, a w samocho­dzie wo­zi­łam dam­skie stro­je. Przed po­wro­tem do domu zno­wu się prze­bie­ra­łam. Ele­men­ty dam­skie­go stro­ju no­si­łam nie tylko pod ubra­niem. Skra­ca­łam pa­znok­cie, ale od­ra­sta­ły, więc je pie­lę­gno­wa­łam, po­le­ro­wa­łam, by zno­wu ob­ciąć. Naj­chęt­niej bym je po­ma­lo­wa­ła. Naj­więk­szy pro­blem mia­łam z 'za­rasta­niem sierścią', jak to na­zy­wa­łam. De­pi­la­cja po­wo­do­wa­ła, że czu­łam się czysta".

Wie­lo­krot­nie po­dej­mo­wa­ła pró­bę, aby nie my­śleć i nie pa­mię­tać o tym, że jest kobietą. "Cza­sem mi się uda­wa­ło i pod­ry­wa­łam się do dzia­ła­nia. Cza­sem prze­gry­wa­łam ze sobą i roz­ma­zy­wa­łam się we łzach, któ­rych nie po­tra­fi­łam po­ha­mo­wać. Do­pa­da­ły mnie wte­dy proble­my z obu­dze­niem się rano. Nie mo­głam skon­cen­tro­wać my­śli i draż­ni­ło mnie wszyst­ko. Kil­ka razy po pod­ję­ciu de­cy­zji, że za­bi­ję Anię, prze­pła­ki­wa­łam noc w na­dziei, że wy­pła­ka­na, ran­kiem będę tak znie­czu­lo­na, że zdo­łam to zro­bić. Ale ran­kiem ogar­nia­ła mnie kom­plet­na apa­tia. Czu­łam, że nie je­stem w sta­nie za­pa­no­wać nad sil­ny­mi sta­na­mi de­pre­syj­ny­mi. Po­pa­da­łam w roz­pacz. To na­praw­dę strasz­nie bo­la­ło" - czytamy w "Mam na imię Ania".

/ 11"Po raku nic już nie jest ta­kie samo"

Obraz
© PAP / Paweł Supernak

W 2005 r. zachorowała na raka. Tak opisuje moment, kiedy usłyszała diagnozę: "Nie wiem dokładnie, kie­dy to się za­czę­ło. Bola­ła mnie lewa ner­ka. Cho­dzi­łam z bó­lem od le­ka­rza do le­ka­rza, nikt nie po­tra­fił mnie zdia­gno­zo­wać. Aż wresz­cie... - Wie pan, te zmia­ny nie wy­glą­da­ją cie­ka­wie. Ta­kie, wie pan, zmia­ny ra­ko­we, trze­ba ciąć. Usu­nie­my ner­kę i za­trzy­ma­my roz­wój cho­ro­by. Bę­dzie pan pod obser­wa­cją do koń­ca ży­cia. To je­dy­ne roz­sąd­ne rozwiązanie. Patrzy­łam na okrą­głą twarz le­ka­rza, czę­ścio­wo ukry­tą za szkła­mi oku­la­rów, jego ły­sie­ją­cą, błysz­czą­cą czasz­kę, po któ­rej śli­zga­ły się od­bi­cia ja­rze­nió­wek. Było póź­ne po­po­łu­dnie któ­re­goś listopadowego dnia.A ja za­sta­na­wia­łam się, o czym on wła­ści­wie mówi. Że niby rak? No­wo­twór? A więc to już ko­niec? Tak po prostu? W środ­ku dnia?".

Zdecydowała się na operację. W szpi­ta­lu po­twier­dzo­no dia­gno­zę i usu­nię­to jej ner­kę. Prze­bie­gła po­myśl­nie, zo­sta­ła wy­ko­na­na na tyle wcze­śnie, że guz, mimo iż zło­śli­wy, nie dał prze­rzu­tów. Ten nowo­twór zmie­nił jednak wszyst­ko. "Ten, kto ma za sobą po­dob­ne prze­ży­cie, wie, o czym mó­wię. Zmie­nia się świa­do­mość. Po raku nic już nie jest ta­kie samo. Nie umia­łam się uwol­nić od my­śli, że nie może być tak, że ży­cie do­bie­gnie koń­ca, a ja nig­dy nie będę kobie­tą. Kie­dy po dzie­wię­ciu dniach od ope­ra­cji wy­cho­dzi­łam ze szpi­ta­la, już zu­peł­nie in­a­czej pa­trzy­łam na świat. Po­czu­cie bezsensu, któ­re za­czę­ło mi to­wa­rzy­szyć, było prze­ogrom­ne. Żyje się tak szybko, czło­wie­ka wcią­ga każ­dy dzień, nie ma żad­ne­go memen­to mori. Po wyj­ściu ze szpi­ta­la nie mo­głam prze­stać myśleć o Ani, o tym, że już nig­dy, nig­dy nie będę mo­gła być sobą. I to za­bo­la­ło bar­dzo, i bo­la­ło co­dzien­nie co­raz bar­dziej. Może to zabrzmi in­fan­tyl­nie czy pom­pa­tycz­nie,
ale gdy wy­obra­ża­łam so­bie swój na­gro­bek z imie­niem Krzysz­tof, dłu­go nie mo­głam uwol­nić się od smut­ku. Chcia­łam mieć wy­ry­te na ka­mie­niu imię Anna. Bo jestem Anią".

"Bar­dzo chcia­ło mi się żyć. Spo­strze­głam tak­że wów­czas, że w tym prag­nie­niu ży­cia co­raz mniej umiem po­wstrzy­mać eks­pan­sję Ani. Ona też chcia­ła żyć. Może na­wet bar­dziej niż Krzy­siek. Tak mało jej było w re­al­nym świe­cie. Ale po­tem za­czę­ło się dziać co­raz go­rzej. Upadł waż­ny pro­jekt za­wo­do­wy, nad któ­rym pra­co­wa­łam ponad rok. Po­czu­łam, że tra­cę grunt pod no­ga­mi, i Ania wró­ci­ła ze zdwo­jo­ną ener­gią. Moc­no, moc­no. Wró­ci­ła myśl, że umrę jako facet, że nig­dy nie po­czu­ję się ko­bie­tą, że nie bę­dzie mi to dane. Nie mo­głam tych my­śli znieść. Ania rwa­ła się do ży­cia". Na sądowe ustalenie prawidłowej płci i fizyczny proces zmiany płci zdecydowała się jednak dopiero, gdy jej syn był już dorosły, a małżeństwo zakończyło się rozwodem.

10 / 11"Nie zno­si­łam pa­trzeć na siebie w lu­strze"

Obraz
© Marcin Kaliński / WPROST / PAP

Od li­sto­pa­da 2007 r. za­ży­wa­ła ko­bie­ce hor­mo­ny płcio­we - estrogeny i an­ty­an­dro­ge­ny. W przemianie towarzyszyła jej przyjaciółka, Lal­ka. Cho­dzi­ły­ ra­zem na za­ku­py, po­ma­ga­ła Ani wybie­rać ubra­nia od­po­wied­nie dla niej i od­ra­dza­ła te, w któ­rych, jej zda­niem, wy­glą­da­ła nie­ko­rzyst­nie. Nama­wia­ła ją na su­kien­ki, w których dziś naj­bar­dziej lu­bi cho­dzić. "Szcze­rze aż do bólu wypomina­ła mi nie­tra­fio­ne kom­po­zy­cje ubranio­we, zbyt moc­ny maki­jaż. Uświa­da­mia­ła, że pani w śred­nim wie­ku z moją postu­rą nie może no­sić mi­ni­spód­ni­czek, cho­ciaż tak bar­dzo chciałam się po­chwa­lić zgrab­ny­mi no­ga­mi. Ku­po­wa­ła mi wypatrzone gdzieś bluzki i spód­ni­ce, któ­re w pierw­szej chwi­li nie bu­dzi­ły mo­je­go entuzja­zmu, ale gdy obej­rza­łam się w lu­strze, okazy­wa­ło się, że leża­ły ide­al­nie" - wspomina.

Za­pusz­cza­ła wło­sy, ufar­bo­wa­ła je, po­nie­waż by­ła siwa, za­czę­ła usuwać la­se­ro­wo za­rost na twa­rzy. Rysy twa­rzy sta­wa­ły się troszkę bar­dziej ko­bie­ce. "To wła­śnie oraz brak ku­dłów na cie­le spra­wia­ły mi ogrom­ną przy­jem­ność i ra­dość. Zro­bi­łam so­bie tak­że ślicz­ne zęby. Prze­kłu­łam uszy, by móc no­sić kol­czy­ki. Czu­łam się co­raz le­piej. Sama się nie spo­dzie­wa­łam, że to wszyst­ko bę­dzie mnie tak cie­szyć. Co­raz bar­dziej wia­ry­god­nie pre­zen­to­wa­łam się jako­ ko­bie­ta" - opisuje.

Hor­mo­nal­nie by­ła już w peł­ni ko­bie­tą. Pragnęła być ko­bie­tą w każdym calu. "To nic, że dużą - mó­wi­ła do sie­bie. - To nic, że niepiękną. Co tam uro­da! Waż­na jest ko­bie­cość i to, by nikt nie miał co do tego wątpliwości". Za­częła się interesować operacjami plastycznymi i chirurgiczną ko­rek­tą genitaliów: "Nie znosiłam patrzeć na siebie w lu­strze. Ale wciąż zerka­łam, aby zobaczyć, jak mo­gła­by wy­glą­dać moja twarz, je­śli pod­cią­gnę­ła­bym po­licz­ki. Ja­kiś chirurgiczny li­fting twa­rzy? Czy hialuron? Nie wyj­dę tak nig­dy z domu - mó­wi­ła do lu­stra. - Prze­cież to za­łam­ka, po­raż­ka, dra­mat". Pod wpływem hor­mo­nów jej pier­si po­więk­szy­ły się do roz­mia­rów solidnego B, ale przy jej ma­syw­nej po­stu­rze B było czymś, co przypra­wia­ło o roz­pacz. "Może E lub lepiej F by­ło­by aku­rat?" - zastanawiała się.

11 / 11W Polsce nie mogła zrobić operacji wytworzenia waginy

Obraz
© PAP / Tomasz Gzell

Póki nie zmie­ni­ła do­ku­men­tów, ze wzglę­du na obo­wią­zu­ją­ce w Polsce pra­wo nie mo­gła zro­bić SRS (Sex re­as­si­gn­ment sur­ge­ry) - ope­ra­cji wy­two­rze­nia wa­gi­ny, dlatego zdecydowała się na operację w Taj­lan­dii. Jako prezeska Trans-Fuzji - fundacji na rzecz osób transpłciowych dostała od HBO pro­po­zy­cję na­krę­ce­nia dokumen­tu o swojej adaptacji do wła­ści­wej płci. Zgo­dzi­ła się i polecia­ła do Tajlan­dii z eki­pą fil­mo­wą. Był gru­dzień 2009 r.

"Kie­dy po kon­sul­ta­cjach wró­ci­łam do dok­to­ra, do­wie­dzia­łam się, że ze wzglę­du na mój obec­ny stan zdro­wia od­ra­dza mi siedmiogodzinną ope­ra­cję SRS. Za­le­cił pod­le­czyć się i do­pie­ro wrócić, bo ry­zy­ko, jego zda­niem, było zbyt duże. By­łam bar­dzo zawie­dzio­na. Istot­nym ele­men­tem kosz­tu ca­łe­go przed­się­wzię­cia były, opła­co­ne już prze­cież, po­dróż i dwu­ty­go­dnio­wy po­byt w Tajlandii. Wspól­nie z dok­to­rem po­sta­no­wi­li­śmy więc, że za­bieg obej­mie po­więk­sze­nie pier­si i drob­ną ko­rek­tę twa­rzy. Mia­ło się to od­być w cza­sie jed­ne­go znie­czu­le­nia. W ten spo­sób zo­sta­łam skaza­na przez los na dal­szą nie­pew­ność co do za­sad­ni­czej operacji. Ta nie­pew­ność zna­la­zła swój fi­nał mniej wię­cej dwa lata póź­niej, już w Eu­ro­pie" - opowiada.

W 2011 r. Anna Grodzka kandydowała w wyborach do sejmu. Na liście wyborczej Ruchu Palikota w okręgu krakowskim zajęła pierwsze miejsce. Została tym samym pierwszą w Polsce i Europie osobą publicznie ujawniającą swój transseksualizm, którą wybrano do parlamentu na szczeblu krajowym.

Fragmenty autobiografii Anny Grodzkiej "Mam na imię Ania" publikujemy dzięki uprzejmości wydawnictwa W.A.B.

(js)

Wybrane dla Ciebie

Izraelskie naloty na Jemen. 35 ofiar
Izraelskie naloty na Jemen. 35 ofiar
Działo się w nocy. Trump reaguje na zabójstwo prawicowego aktywisty
Działo się w nocy. Trump reaguje na zabójstwo prawicowego aktywisty
Izrael dopuszcza się ludobójstwa. Polacy nie mają wątpliwości
Izrael dopuszcza się ludobójstwa. Polacy nie mają wątpliwości
Czesi wyślą do Polski śmigłowce. Pomogą walczyć z dronami
Czesi wyślą do Polski śmigłowce. Pomogą walczyć z dronami
Brutalne morderstwo Ukrainki. Trump domaga się kary śmierci
Brutalne morderstwo Ukrainki. Trump domaga się kary śmierci
Co zrobi Rosja? Ekspert: są dwie możliwości
Co zrobi Rosja? Ekspert: są dwie możliwości
Polska wysyła pod granicę 40 tys. żołnierzy
Polska wysyła pod granicę 40 tys. żołnierzy
Szwecja wysyła wsparcie do Polski. "Środki obrony"
Szwecja wysyła wsparcie do Polski. "Środki obrony"
Macron rozmawiał z Tuskiem. Prezydent Francji zabrał głos
Macron rozmawiał z Tuskiem. Prezydent Francji zabrał głos
Rozmowa Nawrocki-Trump. Wiadomo, co powiedział prezydent USA
Rozmowa Nawrocki-Trump. Wiadomo, co powiedział prezydent USA
Charlie Kirk nie żyje. Trump poinformował o śmierci influencera
Charlie Kirk nie żyje. Trump poinformował o śmierci influencera
Niemiecka prasa pisze wprost o ataku. "Będą kolejne"
Niemiecka prasa pisze wprost o ataku. "Będą kolejne"