"Im silniej Kaczyński nim pomiatał, im mocniej go niszczył, tym bardziej Lepper pokorniał"
Lepper budził pogardę, jednak był akceptowalny, a nawet wygodny. W opisywanej przez Krasowskiego epoce, PSL licytował się z nim na radykalizm. Miller traktował jako zapasowego koalicjanta. PiS nienawidził Sojuszu, więc cieszyło go, że Lepper przejmuje elektorat lewicy. PO była Lepperowi najbardziej wroga, jednak nie aż tak, aby pomóc Millerowi w walce z Lepperem. Zwłaszcza że Miller takiej oferty nigdy nie złożył. To nie było tak, że Miller miał za mało szabel, aby pójść na wojnę Lepperem. On tej wojny nie chciał, on jej nie planował. Dla niego Lepper nigdy nie był wrogiem, lecz konkurentem. Wrogów widział Miller jedynie na prawicy. Owszem, wielu polityków oburzała bezkarność Leppera - Jana Rokitę, Włodzimierza Cimoszewicza, Andrzeja Olechowskiego czy Lecha Kaczyńskiego. Jednak główni gracze mieli mocne żołądki. Tak mocne, że akceptowali wszystko, co ich partiom mogło przynieść korzyści. Tymczasem dla polskiej demokracji okiełznanie Samoobrony było palącą potrzebą.
Lewica wobec dawnego awanturnika, który z czasem przywdział garnitur, z karykaturalną opalenizną, pod którą ukrywał komicznie rumiane policzki była zbyt miękka, "resocjalizowała recydywistę odebraniem deseru". Zdaniem Krasowskiego, dopiero po latach Jarosław Kaczyński pokazał, jak wygląda klucz do panowania nad Lepperem. "Im silniej nim pomiatał, im mocniej go niszczył, tym bardziej Lepper pokorniał. To była natura dzikiego zwierzęcia, gryzł wszystko, co na drodze napotkał, ale dostawszy tęgim kijem, od razu łagodniał. Kaczyński miał w sobie twardość potrzebną do tego, aby zapanować nad dzikością Leppera, Miller też miał, ale nie chciał jej użyć. Od lat tolerował Leppera, bo nauczył się czerpać z tego korzyści. I myślał, że dalej tak będzie" - pisze w "Czasie gniewu".