"Był pogubiony, niezdarny"
"W drugiej kadencji gmach spokojnego królestwa nagle się rozsypał. Pierwsze sygnały zmian pojawiły się w finale rządów Buzka, kiedy lewica zamiast uspokajać politykę, sama nadała jej drapieżny ton. Z początku ostrość ataków Millera na Buzka wydawała się zjawiskiem przejściowym, potrzebą walki o władzę. Jednak po sukcesie Leppera stało się jasne, że nadeszła nowa epoka, krzykliwa i prostacka. Polityka zaczęła szukać słów mocnych i czynów brutalnych. Społeczeństwo stało się podejrzliwe, rozgoryczone, zirytowane. Wierzyło w każdy donos na rzeczywistość, bo tak mocno je rozgniewał otaczający świat. Nie był to klimat rebelii, raczej potrzeba wielkiego przesilenia, chęć ukarania rządzących, przekazania władzy komukolwiek, choćby Lepperowi.
Wobec takiej polityki, wobec takich nastrojów Kwaśniewski okazał się całkowicie bezradny. Prezydent, który tak sprawnie uspokajał politykę poprzedniej dekady, teraz ewidentnie sobie nie radził. Wszystko, co robił, było anemiczne, błahe, jałowe. Kilka razy wezwał do umiaru i na tym się skończyła jego aktywność.
A przecież tym razem polityczny minimalizm wymagał od niego więcej odwagi i więcej poświęcenia. Dawniej wystarczyło, że prezydent wywodzący się z PZPR popiera kapitalizm, demokrację i Zachód. Teraz państwo zostało poddane totalnej krytyce, więc polityczny minimalizm domagał się również ochrony państwa, wykorzystania własnej pozycji do odparcia ataku na III RP. Jednak Kwaśniewski wolał zbierać poparcie, niż z niego korzystać. Wolał chronić siebie niż państwo. Został prezydentem z misją uspokojenia polskiej polityki, jednak po dekadzie zostawiał ją w stanie gorączki, w jakiej wcześniej nigdy nie była.
Świetna pierwsza kadencja przeszła w drugą, fatalną. Zmiana politycznej scenerii sprawiła, że Kwaśniewski zamienił się w Buzka. Był pogubiony, niezdarny, pasywny. Nie rozumiał, co się dzieje dookoła. Nadal udawał monarchę, ale królem był tylko dla dworzan, zaś wrogowie królestwa grasowali bezkarnie. Przez kilka lat jego ziemie najeżdżali Lepper i Giertych, jednak Kwaśniewski nawet im nie stawił oporu. Potem było jeszcze gorzej. Bracia Kaczyńscy oznajmili, że chcą zburzyć jego królestwo, aby na jego ruinach zbudować nowe. A Kwaśniewski nadal nie robił nic. Zwolennicy IV RP byli zdumieni, spodziewali się zaciętej obrony. Do ostatniej chwili uważali, że Kwaśniewski czeka, bo ma asa w rękawie. On tymczasem czekał, bo niczego innego nie potrafił robić".