W sobotę w Łodzi stała się rzecz niespodziewana - kilkaset osób kochało jednego pana. Miłość niespodziewana, bo zaskoczyła obie strony: bohatera wieczoru, czyli miłowanego (w odróżnieniu od miłościwie panującego) oraz zgromadzoną w klubie Wytwórnia publiczność, czyli miłujących. Pierwszy bowiem miał przyjść po prostu do pracy, drudzy spodziewali się zobaczyć co innego, niż zobaczyli. Obie strony znalazły się między wzruszeniem, a zachwytem.