Kilkaset osób kochało jednego pana
W sobotę w Łodzi stała się rzecz niespodziewana - kilkaset osób kochało jednego pana. Miłość niespodziewana, bo zaskoczyła obie strony: bohatera wieczoru, czyli miłowanego (w odróżnieniu od miłościwie panującego) oraz zgromadzoną w klubie Wytwórnia publiczność, czyli miłujących. Pierwszy bowiem miał przyjść po prostu do pracy, drudzy spodziewali się zobaczyć co innego, niż zobaczyli. Obie strony znalazły się między wzruszeniem, a zachwytem.
16.09.2009 | aktual.: 17.09.2009 10:37
Plakaty i zaproszenia informowały, że będzie to wieczór kabaretowy pod hasłem "To jeszcze nie koniec lata, czyli swawolnych myśli krążenie", który poprowadzą Andrzej Poniedzielski i Artur Andrus, a wystąpią: Grupa MoCarta, kabaret Hrabi i Ireneusz Krosny. I oczywiście wszyscy wymienieni byli, ale przybyli też m.in.: Maria Czubaszek, Stanisław Tym, Tadeusz Woźniak z rodziną, Jacek Kleyff, Jan Wołek, aktorzy Teatru Polskiego ze Szczecina, Olek Grotowski i Małgorzata Zwierzchowska.
Taki zestaw artystów z najwyższej półki zdarza się nieczęsto. A wszyscy przyjechali, by przekazać serdeczności Andrzejowi Poniedzielskiemu (przez przyjaciół zwanemu Poniedziałkiem), który - tak się złożyło - skończył 55 lat i od trzydziestu lat przebywa twórczo na scenie, a - co warto w Łodzi podkreślić - jest również wieloletnim łodzianinem.
Serdeczności były szczere i obfite, prezenty niezwykłe (wśród nich krzesło z niezapomnianego STS-u, na którym - jak powiedział wręczający je Stanisław Tym - "niejedna ważna dupa siedziała"), a wzruszenia i perły humoru nieocenione. Niedowiedzieliśmy się co prawda co lata, skoro to nie koniec lata, jak przewrotnie pytał nawiązując do tytułu Jubilat Poniedzielski, ale dowiedzieliśmy się za to, że mistrz niespiesznego, ale za to precyzyjnego, docierania do sedna i humoru podszytego rozpaczą, potrafi się promiennie uśmiechać. A i ukrywać dyskretnie pod powiekami łzy wzruszenia. Bo o tym, że język polski sprawia mu przyjemność, za co on odwdzięcza mu się wyłuskiwaniem jego wielobarwności i przepysznym (a zarazem własnym, oryginalnym) jego układaniem, wiedzieliśmy już przed koncertem. Bo choć tydzień ma siedem dni, to Poniedziałek jest jeden. Nie da się go nie lubić.