Szpiedzy z Chin spenetrowali uniwersytety w USA. FBI bierze się do roboty
Amerykanie coraz bardziej podejrzliwie patrzą na studentów z Chin. FBI ocenia, że wśród młodych ludzi roi się od szpiegów Pekinu. Trump miał nawet pomysł radykalnego rozwiązania. Wybrano metodę łagodniejszą, ale czasy bezkarności chińskich szpiegów się kończą.
16.10.2018 14:08
Najnowszą chińsko-amerykańską aferą szpiegowską z uniwersytetem w tle jest przypadek Ji Chaoquna. Młody mężczyzna od 5 lat mieszka i studiuje w Chicago. Student został niedawno aresztowany pod zarzutem rekrutowania dla Pekinu amerykańskich naukowców i inżynierów. FBI uważa, że działał pod bezpośrednim kierownictwem chińskiej agencji szpiegowskiej.
Według oficjalnych danych, w roku akademickim 2016/17 w USA studiowało 350 tys. Chińczyków. To ponad połowa wszystkich zagranicznych studentów w USA. Nie wiadomo ilu spośród nich wykonuje pozaakademickie zlecenia agencji wywiadowczych z Pekinu, jednak infiltracja instytutów naukowych przez szpiegów Państwa Środka jest dużym problemem dla Amerykanów.
Kilka miesięcy temu gorąca dyskusja na ten temat wybuchła nawet w Białym Domu. Porywczy Donald Trump wspierany przez politycznych jastrzębi chciał działać szybko i zdecydowanie. Plan miał polegać na wstrzymaniu wydawania wiz studenckich dla Chińczyków. Prezydent chciał w ten sposób upiec dwie pieczeni na jednym ogniu, czyli usunąć szpiegów i zadać cios renomowanym uczelniom, które postrzega jako skupiska swoich krytyków.
Przeciwnicy tak radykalnego rozwiązania zwrócili uwagę na straty dla amerykańskiej gospodarki. Najwięcej straciłyby nie wielkie i słynne na całym świecie ośrodki akademickie, tylko mniejsze uczelnie. W sumie Chiny współpracują z ponad 100 uniwersytetami. W wielu przypadkach uderzyłoby to w elektorat Trumpa. Chińscy studenci co roku zostawiają w USA kilkanaście miliardów dolarów.
Umiarkowani doradcy prezydenta USA zwrócili także uwagę na potencjalne kłopoty dyplomatyczne radykalnego posunięcia, które Pekin miałby prawo odebrać jako afront i gest złej woli. Eksperci podkreślali także długoterminowe konsekwencjach dla amerykańskiej gospodarki, a zwłaszcza współpracy gospodarczej pomiędzy krajami.
Prof. Michael Green, azjatycki doradca Białego Domu, przyznał, że USA mają problem, ale nie należy przesadzać z reakcją. Jego zdaniem studenci z Chin w USA w większym stopniu stanowią "pomosty, nie zagrożenie".
Sam fakt dostrzeżenia niebezpieczeństwa ze strony wysłanników Pekinu i dyskusja na jego temat jest już przełomem. Do niedawna nikt otwarcie w USA nie wspominał o tym, że komunistyczne Chiny rozpowszechniają propagandę, starają się wpływać na system edukacji, uciszają krytykę w ośrodkach akademickich i wykradają wiedzę z uczelni.
W rezultacie do Kongresu trafił projekt Ustawy o powstrzymaniu szpiegostwa i kradzieży na uczelniach. Jeśli prawo wejdzie w życie, FBI będzie mogła określać instytucje stanowiące zagrożenie dla uczelni i nakładać na nie obowiązek informowania o wszelkich związkach z tymi organizacjami.
W ustawie nie ma wprost mowy o Chinach, ale przesłanie jest jasne. Nie ma wątpliwości, że na celowniku FBI znajdą się Instytuty Konfucjusza. W USA działa 12 takich organizacji. Dyrektor FBI Christoper Wray uznał Instytuty Konfucjusza za organizacje wywiadowcze i zapowiedział, że agenci będą się im blisko przyglądać.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl