PolskaSzkoła do naprawy

Szkoła do naprawy

Minister edukacji Katarzyna Hall rozpoczyna reformę szkolnictwa. Na przełomie marca i kwietnia ogłosi jej założenia. Czy to koniec ery mamuciej w polskiej szkole,
czy tylko ambicjonalne mrzonki nowej minister?

Szkoła do naprawy
Źródło zdjęć: © Jupiterimages

27.03.2008 | aktual.: 27.03.2008 06:45

To nie jest opowieść wyssana z palca, ale prawdziwe doświadczenie wywiezione z publicznej szkoły w Belgii, gdzie moje dzieci chodziły do podstawówki. Kilka razy w tygodniu lekcje języka francuskiego, czyli tamtejszego ojczystego, zaczynały się od oglądania serwisu informacyjnego o najważniejszych wydarzeniach minionego dnia podanych w prostej formie. Potem nauczyciel wyłączał telewizor, a uczniowie pisali krótkie streszczenie jednej z informacji, łącznie ze zdaniem własnego komentarza. Uczyli się w ten sposób słuchania ze zrozumieniem, szybkiego przetwarzania informacji, zainteresowania otaczającym ich światem i w końcu zadawania sobie pytania, jaki wpływ na ich życie ma to, co dzieje się wokół. Wszystko zajmowało góra kwadrans.

– Nie zapomnę, gdy odwiedziłam jedną z warszawskich szkół w dniu, gdy gazety donosiły o sensacyjnym odkryciu szczątków praprzodka człowieka w Kenii, które to odkrycie zmieniało naszą wiedzę o ewolucji. Byłam pewna, że uczniowie będą o tym dyskutować, ale na lekcjach była mowa tylko o aldehydach, pierwiastkach i przydawkach, tak jakby ludzie przebywający w tej szkole żyli na odległej, bezludnej wyspie – wspomina Irena Dzierzgowska, była wiceminister edukacji w rządzie Jerzego Buzka. Dziś zaangażowana jako ekspert w prace nad nową reformą.

Konkret zamiast abstrakcji

– Dewizą tej reformy ma być jakość i zaufanie. Chcemy, aby proponowane zmiany pozwoliły każdemu nauczycielowi zaufać, że ten, kto uczył uczniów wcześniej, robił to odpowiednio. Dziś nauczyciel w podstawówce nie ufa, że dziecko nauczyło się w zerówce czegokolwiek, i zaczyna wszystko od początku. Potem sytuacja powtarza się w pierwszej- klasie gimnazjum i w pierwszej klasie liceum. Wynik jest taki, że uczymy na przykład tej samej historii trzy razy, ale pobieżnie, nigdy nie docierając z programem do historii najnowszej, bo na każdym etapie edukacji brakuje na nią czasu – tłumaczy minister Katarzyna Hall i dodaje: – W zreformowanej szkole nauczyciel będzie odpowiadał jedynie za odcinek wiedzy przeznaczony dla podstawówki, gimnazjum czy liceum. To pozwoli mu na większą elastyczność i da czas na inwencję.

Pytanie tylko, czy te słuszne założenia teoretyczne nauczyciele zechcą wcielać w życie? Czy stawiane im w reformie wymagania rzeczywiście zmuszą do odejścia od rutynowego sposobu prowadzenia lekcji?

Skarbnicą edukacyjnej inwencji jest dziś Finlandia, gdzie uczniowie osiągają najlepsze wyniki wśród 30 krajów OECD. Między innymi dlatego, że procentów uczą się na lekcji poświęconej klęsce głodu na świecie. Przy okazji są to więc zajęcia z geografii i wiedzy o społeczeństwie.

– Albo przykład z Wielkiej Brytanii, jak uczyć chronologii historii – opowiada Irena Dzierzgowska – nie poprzez opanowanie abstrakcyjnego pojęcia wieku przed naszą erą, ale sięgając do historii własnego dzieciństwa. Potem dzieciństwa rodziców, dziadków i już dziecko rozumie, że historia to opowieść o cofaniu się w czasie. Wiedza musi być namacalnym konkretem. W reformie programowej przygotowywanej przez MEN ta wiedza ma być porcjowana na poszczególne etapy. Dlatego każdy jest ważny i reforma zaczyna się od przedszkola.

Good morning, sześciolatki

Pierwsza zmiana to obniżenie wieku szkolnego. W roku szkolnym 2009–2010 sześciolatki pójdą do pierwszej klasy, a nie jak dotychczas do zerówki. Ma to odblokować przedszkola, zwolnić miejsca dla młodszych dzieci. Dziś do przedszkola chodzi tylko 30 procent trzylatków i 41 procent czterolatków, co oznacza, że więcej niż połowa nie jest na starcie edukacyjnym przygotowana do pracy w grupie.

– Zerówka dla pięciolatków nie będzie obowiązkiem, lecz prawem do przygotowania się do edukacji szkolnej – mówi minister Hall i dodaje: – Chcemy wszystkie dzieci w wieku przedszkolnym objąć fachową diagnozą. Bo dojrzewamy w różnym tempie. Na podstawie diagnozy będzie można stwierdzić, czy dziecko jest przygotowane do rozpoczęcia nauki w szkole, a jeśli nie, podjąć szybkie działania wyrównawcze. Różnice eliminowane na starcie dają szansę na uniknięcie wielu niepowodzeń w dalszej edukacji. Zakładam, że sześciolatki idące do szkoły w 2009 roku będą objęte już taką diagnozą – twierdzi minister.

A maluchy czeka dodatkowo całkiem nowe dla pierwszaków wyzwanie: nauka języka angielskiego. I znów pojawia się wątpliwość, czy polska szkoła jest przygotowana do wykonania takiego zadania. Wszyscy chcielibyśmy, by nasze dzieci kończyły edukację z biegłą znajomością angielskiego, tylko czy wystarczy anglistów, i to mających przygotowanie do nauczania dzieci w wieku sześciu–ośmiu lat?

– Obniżenie wieku szkolnego jest słuszną decyzją, lecz obawiam się, że bez głębszych zmian niż tylko programowe nie da się tego zrobić odpowiednio. Choćby opieka szkolna – obecne rozwiązania mogą prowadzić do rozwarstwienia społecznego. Bo rodzice, których będzie stać na szkołę niepubliczną, gwarantującą opiekę i atrakcyjne spędzanie czasu, wybiorą ją dla swego sześciolatka. Zwłaszcza gdy okaże się to tańsze niż opłacenie niani odbierającej dziecko w południe ze szkoły państwowej i zajęcia dodatkowe – mówi Jerzy Wiśniewski, ekspert do spraw edukacji w Centrum Analiz Społeczno-Ekonomicznych (CASE).

Rozwiązaniem mogłoby być wprowadzenie na wzór francuski zajęć od rana do godziny 16.30, z półtoragodzinną przerwą na wspólną zabawę i posiłek. To ułatwiałoby także integrację dzieci, tak ważną w czasach, gdy są one dowożone do szkoły i znika społeczna funkcja podwórka. Minister Hall uważa jednak, że jest to model obcy polskiej tradycji: – Nie chcemy blokować dziecka w szkole na osiem–dziesięć godzin. Ale zgadzam się, że nowy system musi zapewnić opiekę po lekcjach dzieciom w klasach 1–3 nie na poziomie dzisiejszych świetlic, lecz analogiczną do przedszkolnej.

Równocześnie z rewolucją w pierwszej klasie szkoły podstawowej w 2009 roku wejdą w życie zmiany w pierwszej klasie gimnazjum. Polegać mają na połączeniu programu gimnazjum z programem szkoły ponadgimnazjalnej. Obowiązek szkolny obejmuje w Polsce dzieci do 18. roku życia i w tym okresie mają otrzymać w szkole solidną porcję wiedzy. Poprzednia reforma z 1999 roku wprowadziła gimnazja, ale program liceów się nie zmienił.

– Teraz tworzymy program na sześć lat edukacji, by uczyć bez pośpiechu, ale skuteczniej – mówi minister Hall.
Absolutną nowością będzie możliwość wybierania przez ucznia gimnazjum części przedmiotów w wersji minimum lub rozszerzonej. Jednakowo obowiązkowe dla wszystkich będą tylko te, które przekazują wiedzę podstawową, ale już przy artystycznych, jak muzyka lub plastyka, uczeń ma sam decydować, w jakich proporcjach wypełni nimi swój obowiązkowy rozkład zajęć.

– To nieźle brzmi, tylko aby się sprawdziło, wymaga solidnego przygotowania, którego zabrakło w reformie z 1999 roku. Mam wątpliwości, czy w parę miesięcy można przygotować porządną podstawę nauczania i opierając się na niej, napisać w kolejnych parę miesięcy dobre podręczniki. Z praktyki wiem, że przygotowanie dobrego zestawu podręczników zabiera trzy–cztery lata – mówi były wiceminister edukacji Włodzimierz Paszyński.

Ta uwaga wydaje się celna, biorąc pod uwagę to, że wymiany będą wymagać podręczniki na całym etapie edukacji: od pierwszej klasy podstawówki do matury. Lepiej więc dobrze je przygotować, niż wycofywać w biegu, jak zdarzało się to w ostatnich latach.

Matura z religią w tle

Rozpoczęte w gimnazjum wybieranie zajęć ma być kontynuowane w liceum. Tyle że na innej zasadzie. Na tym etapie wybierane będą przedmioty, z których uczeń będzie zdawał rozszerzoną maturę.

– Nie zarzekam się, że edukacja ogólna w liceum zakończy się po pierwszej klasie, a potem już tylko specjalizacja – mówi minister Hall. – Zmierzamy raczej do tego, by dyrektorzy szkół decydowali, jak rozłożyć w czasie zajęcia mające zapewniać opanowanie przez ucznia wiedzy na wymaganym poziomie. Rzecz w tym, by w ramach istniejącej puli godzin lekcyjnych starczyło także czasu na solidną pigułkę pogłębionej wiedzy z wybranych przez ucznia przedmiotów.

Nowa matura, którą po raz pierwszy będą zdawać uczniowie w roku szkolnym 2015–2016, czyli ci, który w 2009 roku zaczną gimnazjum według nowych zasad, ma się różnić od obecnej. O jej zdaniu będzie decydować wyłącznie wynik z egzaminów podstawowych: polskiego, matematyki i języka obcego.

Pozostałe przedmioty zdawane na maturze jako dodatkowe mają stanowić jedynie wskazówkę dla wyższych uczelni – na podstawie tych wyników będzie się odbywać rekrutacja.
– Jeden z moich zastępców już negocjuje ze światem akademickim listę przedmiotów maturalnych do wyboru – mówi minister Hall. Przyznaje, że może się na niej znaleźć religia, o którą było już tyle hałasu. – Zaznaczam jednak – dodaje Hall – od wyniku egzaminów z przedmiotów dodatkowych nie będzie zależało zdanie matury.

Lista przedmiotów maturalnych do wyboru, czyli tych, które uczniowie będą w liceum czy technikum wybierać jako rozszerzone, ma być znana najpóźniej w 2012 roku.
Należy sobie tylko życzyć, i szefowej MEN także, by proponowane zmiany okazały się na tyle zbawienne dla polskiej szkoły, aby nie trzeba było ich poprawiać przez kilkanaście lat. Bo huśtawka decyzji, zwłaszcza tych dotyczących matury, jest jedną z głównych przyczyn nieufności uczniów, rodziców i nauczycieli do polskiej szkoły.

WF dla relaksu

Wśród szykowanych nowości jest także ta dotycząca WF. MEN nie zdecydowało się na zniesienie oceny z tego przedmiotu, ale wprowadza zróżnicowanie zajęć: dla niechętnych gimnastyce i dla wyczynowców.

– Osoby przygotowujące te zmiany to eksperci rozumiejący problem niechęci uczniów do WF. Mogę zapewnić: WF będzie się teraz kojarzył z lekcją rekreacji, a nie ze stresem z powodu konieczności osiągania sportowych wyników. Chyba że ktoś jest wyczynowcem i wybierze zajęcia dla zaawansowanych – twierdzi minister.

– Piękna perspektywa, tylko zapytam jak w czasach Napoleona, czy do wygrania tej bitwy są armaty? Pani minister zapowiada wielką reformę, ale jak na razie nie konsultuje swych propozycji z nami, nauczycielami. Kto więc ma je wprowadzić w życie? – pyta Sławomir Broniarz, prezes Związku Nauczycielstwa Polskiego.

W edukacji pośpiech jest najgorszym doradcą, czego liczne dowody dostarczyli nam ministrowie tego resortu. Teraz czas na reformę, która wytrzyma próbę czasu.

Aleksandra Pawlicka

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Zobacz także
Komentarze (0)