Sześć mitów ministra Sikorskiego [OPINIA]
Expose ministra Radosława Sikorskiego rozczarowało, zarówno formą, jak i treścią. Potencjalni sojusznicy w realizacji zadań z zakresu polityki zagranicznej zostali określeni mianem "eurofobów" i "proputinowskich populistów". Być może forma ta miała na celu "przykrycie" treści, której istotą było odejścia od deklarowanych przez premiera Donalda Tuska założeń polityki RP w Unii Europejskiej - pisze dla Wirtualnej Polski Jacek Czaputowicz, były szef dyplomacji.
Tekst powstał w ramach projektu WP Opinie. Przedstawiamy w nim zróżnicowane spojrzenia komentatorów i liderów opinii publicznej na kluczowe sprawy społeczne i polityczne.
Minister Sikorski przedstawił sześć mitów dotyczących Unii Europejskiej, jednak tych rzekomych mitów nie rozwiał, a zastąpił własnymi, które chce, byśmy traktowali jako prawdy objawione. Omówmy je po kolei.
Po pierwsze, Unia Europejska rzeczywiście nie jest wspólnotą, taką jak ukształtowane w długim procesie historycznym państwa narodowe. W Europie nie ma jednego demos, kontynent zamieszkują narody - Niemcy, Francuzi, Polacy, Portugalczycy, Estończycy. Brukselskim biurokratom rzeczywiście brakuje legitymacji demokratycznej, co w literaturze przedmiotu jest określane mianem deficytu demokracji.
Wielu badaczy zgadza się też, że Unia Europejska jest kamuflażem dla dominacji silniejszych. Minister Sikorski sam twierdzi zresztą, że system głosowania w Unii Europejskiej jest niesprawiedliwy, preferuje bowiem duże państwa. Dominacja silniejszych polega właśnie na tym, że narzucają one innym reguły, które są dla nich korzystne i utrwalają ich dominację.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Unia Europejska zmierza w dobrym kierunku? "Zostało to wymuszone"
Po drugie, to prawda, że państwa oddają części swojej suwerenności w zamian za korzyści, jakie przynosi im integracja europejska. Mitem jest natomiast sugestia, że integracja europejska wpływa na suwerenność państw w taki sam sposób. Otóż integracja wzmacnia suwerenność jednych państw - np. Niemiec, które zyskują dodatkowe możliwości realizacji swoich interesów - a osłabia suwerenność innych - np. Grecji, która w czasie kryzysu finansowego utraciła możliwość samodzielnego działania i popadła w zależność. Integracja europejska wpływa także na suwerenność Polski, kwestią dyskusyjną jest, co należy zrobić, by być bliżej Niemiec niż Grecji.
"Niemcy prowadziły oportunistyczną politykę wobec Rosji"
Po trzecie, nikt nie twierdzi, że korzyści z członkostwa w Unii Europejskiej powinny być mierzone jedynie wielkością przelewów finansowych. Polska osiąga korzyści w sferze gospodarczej wnikające z otwarcia unijnego rynku dla polskich przedsiębiorstw, korzyści w dziedzinie bezpieczeństwa, korzyści wynikające ze swobody podróżowania i podejmowania pracy przez polskich obywateli w innych państwach, korzyści w dziedzinie nauki czy wymiany studentów w ramach programu Erasmus.
Unia Europejska zapewnia nam te korzyści w kształcie, w jakim jest obecnie, niepotrzebne są do tego zmiany traktatów. Zarazem nie może być tak, że płacimy pełną składkę członkowską, a jesteśmy pozbawieni przysługujących nam praw, np. korzystania ze środków na KPO.
Po czwarte, trudno nie zgodzić się z ministrem Sikorskim, że Niemcy prowadziły oportunistyczną politykę wobec Rosji. Są one państwem demokratycznym, a mimo to ich polityka doprowadziła do umocnienia siły militarnej Rosji i w konsekwencji przyczyniła się do agresji wobec Ukrainy. Zgadzam się zarazem, że Niemcy są naszym największym partnerem handlowym i sojusznikiem w NATO.
Kluczowe pytanie dotyczy jednak tego, jak będą rozstrzygane różnice interesów między naszymi krajami. Czy np. Niemcy poprą wizję rozwoju Unii Europejskiej przedstawioną przez premiera Donalda Tuska, czyli bez zmian traktatów, czy też będą chciały narzucić nam te zmiany. Czy Niemcy poprą budowę Centralnego Portu Komunikacyjnego, czy raczej będą usatysfakcjonowane jego zablokowaniem.
Na skutek oddziaływania przemocy strukturalnej państwa definiują swoje interesy tak, aby były one zgodne z interesami hegemona. Wynikiem oddziaływania przemocy strukturalnej byłoby na przykład uzasadnienie zmian traktatowych w Unii Europejskiej, czy zaprzestania budowy Centralnego Portu Komunikacyjnego, interesem Polski. Oddziaływanie przemocy strukturalnej jest pełne, gdy państwa rzeczywiście uwierzą, że to są ich interesy.
"Cnotę stracimy, a rubelka i tak nie zarobimy"
Po piąte, nie należy utożsamiać liberalnych poglądów społecznych z Zachodem. Społeczeństwa zachodnie są pluralistyczne, często popierają ugrupowania konserwatywne, które bronią tradycyjnej kultury i wartości. Z kolei partie liberalne dostosowują swoje programy do zmian w elektoracie, krytykują np. ostatnio Zielony Ład czy politykę migracyjną UE.
Podczas niedawnej debaty przewodnicząca Komisji Europejskiej Ursula von der Leyen nie wykluczyła koalicji z Partią Europejskich Konserwatystów i Reformatorów, do której należy Prawo i Sprawiedliwość. Głos na kandydatów PiS w wyborach do Parlamentu Europejskiego może więc być głosem oddanym na przyszłą koalicję.
Po szóste, nie jest przedmiotem kontrowersji twierdzenie, że rozwój i bezpieczeństwo Polski zasadzają się na dwóch filarach: członkostwie w Unii Europejskiej i współpracy ze Stanami Zjednoczonymi. Problem sprowadza się do tego, co należy robić, gdy między USA a Unią Europejską wystąpią różnice. Amerykanie krytykowali uzależnienie Europy od importu gazu z Rosji i nałożyli sankcje na firmy niemieckie uczestniczące w budowie Nord Stream 2.
Z kolei w czasie, gdy w polskim Sejmie trwała debata nad expose, prezydent Emanuel Macron mówił na Sorbonie, że Europa jest wasalem Stanów Zjednoczonych, powinna dążyć do uniezależnienia się, by "pojutrze budować dobrosąsiedzkie relacje z Rosją". Które stanowisko powinniśmy poprzeć - europejskie czy amerykańskie?
Zacieśnieniu współpracy ze Stanami Zjednoczonymi nie sprzyja zadeklarowanie w expose neutralności w sporze USA z Chinami. Między tymi mocarstwami jest jednak zasadnicza różnica - Stany Zjednoczone są demokratyczne, bronią zachodnich wartości i ładu międzynarodowego opartego na rządach prawa, natomiast Chiny są autorytarne, nie przestrzegają praw człowieka, wspierają Rosję i kwestionują prawo międzynarodowe jako podstawę stosunków międzynarodowych.
To, że kanclerz Scholz był w Pekinie, gdzie załatwiał kontrakty dla firm niemieckich, nie jest dobrym argumentem. Nie tylko dlatego, że nasz eksport do Chin jest kilkanaście razy mniejszy niż import. Efekt będzie taki, że cnotę stracimy, a rubelka i tak nie zarobimy. Możemy za to zachęcić Stany Zjednoczone, by w ewentualnym naszym sporze z Rosją także zachowały neutralność.
Prof. Jacek Czaputowicz dla Wirtualnej Polski