Szczyt NATO w Hadze. "Ugłaskiwanie" Trumpa czy przełomowe decyzje?
Z jednej strony przełomowe decyzje dotyczące zwiększenia wydatków obronnych i potwierdzenie artykułu 5. Traktatu NATO, z drugiej strony "ugłaskiwanie" prezydenta USA Donalda Trumpa. Według ekspertów szczyt Sojuszu Północnoatlantyckiego w Hadze nie do końca był tak udany, jak przedstawiają go europejscy przywódcy.
Przypomnijmy, w środę przywódcy 32 państw NATO przyjęli nowy, wyśrubowany cel wydatków 5 proc. PKB na szeroko rozumianą obronę. Jak zaznaczono we wspólnej deklaracji sojuszników, nowy cel powinien zostać osiągnięty do 2035 r. Dodatkowo potwierdzono zobowiązanie sojuszników do obrony zbiorowej w ramach artykułu 5. Traktatu NATO, a Rosja została określona jako długofalowe zagrożenie.
W dokumencie zawarto zapis, że do wydatków na obronność będzie zaliczana pomoc Ukrainie. Na konferencji prasowej prezydent USA Donald Trump przekonywał, by większość wydatków stanowiły inwestycje w sprzęt wojskowy. - Mam nadzieję, że ten sprzęt będzie produkcji amerykańskiej, bo mamy najlepszy sprzęt na świecie - zapewniał.
Według gen. Stanisława Kozieja, byłego szefa Biura Bezpieczeństwa Narodowego, szczyt w Hadze zakończył się dwiema konkluzjami.
- Przyniósł trochę pozytywów i niestety więcej negatywnych wniosków. Sukcesem było utrzymanie jedności transatlantyckiej, która ostatnio była mocno nadszarpnięta przez politykę Trumpa. Dzięki wizerunkowo-dyplomatycznym zabiegom wobec amerykańskiego prezydenta udało się zapobiec większym kłopotom i problemom. To ważne, bo podtrzymuje strategiczną wiarygodność Sojuszu - mówi w rozmowie z WP gen. Koziej.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Szczyt NATO nie poprawił bezpieczeństwa? Generał: bez zmian
Symboliczne 5 proc. na obronność
Jak dodaje były szef BBN, negatywnie można odbierać natomiast bierne zachowanie wobec neo-zimnowojennej rękawicy, jaką Władimir Putin rzucił Zachodowi.
- A NATO nic na to. To niewątpliwy minus. Zostawiamy tym samym inicjatywę polityczno-strategiczną Moskwie - zauważa gen. Koziej.
W jego ocenie deklaracja o osiągnięciu 5 proc. PKB na obronność ma charakter bardziej komunikatu o konieczności zwiększania wydatków.
- Natomiast nie jest decyzją. Jest wyjściem naprzeciw oczekiwaniom Trumpa, który w amerykańskim społeczeństwie pokazuje swoją sprawczość. To kolejny element, który skleja USA z Europą. Natomiast realizacja tego będzie zależeć od corocznych, budżetowych decyzji poszczególnych państw - podkreśla gen. Koziej.
Ważne, że w zasadzie wszystkie państwa Sojuszu zadeklarowały zwiększanie nakładów na obronność. Te 5 proc. jest symboliczne, trochę wzięte z sufitu. O ile 3,5 proc. w ramach tych 5 proc. ma swoje uzasadnienie, bowiem są to nakłady na zakupy uzbrojenia i zdolności wojskowe w ramach operacji NATO, o tyle pozostałe 1,5 proc. jest kwotą uznaniową
Zgodnie z deklaracjami, państwa Sojuszu mają wydawać co najmniej 3,5 proc. na kluczowe zdolności obronne, czyli armię i uzbrojenie, oraz 1,5 proc. na szerszą kategorię wydatków, w tym infrastrukturę (np. dostosowanie dróg, mostów, portów i lotnisk do potrzeb wojska), przemysł obronny, cyberbezpieczeństwo, odpowiedź na ataki hybrydowe.
"Trump nie chce klientelizmu europejskich sojuszników"
Z kolei prof. Artur Nowak-Far, który w latach 2013-2015 był wiceministrem spraw zagranicznych, uważa, że Trump nie zmienił polityki wobec Europy czy europejskich partnerów z NATO.
- To jest ta sama linia, którą wcześniej przedstawił. Zasadza się ona na prostym założeniu. A mianowicie, że USA nie powinny ponosić ciężaru obrony Europy w tym rozmiarze, w którym do tej pory ponosiły. Była to premia dla państw europejskich. Mogły one przeznaczać pieniądze na rozwój, a nie na obronność. Trump chce to zmienić - ocenia były wiceszef MSZ.
I jak podkreśla, patrząc na to, co się działo do tej pory, jest to stanowisko rozsądne, zarówno z punktu widzenia USA, jak i Europy.
Trump nie chce klientelizmu europejskich sojuszników. Podejście amerykańskiego prezydenta wiąże się oczywiście z biznesem. Chce, żeby Europa kupowała broń tylko w USA, a tym samym rozwijała sektor przemysłu obronnego w Stanach Zjednoczonych. Nie jest w jego interesie, żeby wytworzyła u siebie znaczne zdolności w tym zakresie. Ale w interesie Europy już to jest
W podobnym tonie wypowiada się gen. Koziej.
- Ważna jest również świadomość Europy do budowy w ramach państw europejskich własnych gwarancji bezpieczeństwa. Przyczynił się do tego Putin i jego napaść na Ukrainę. Żyjemy obecnie w warunkach kolejnej, zimnej wojny i zagrożeń ze strony Rosji. Europa musi przejmować coraz większą odpowiedzialność od USA za swoje bezpieczeństwo - podkreśla były szef BBN.
Jednak, jak zauważa, brakuje konkretnych decyzji, w jaki sposób państwa europejskie bez udziału wojskowego Stanów Zjednoczonych miałyby wykonywać zadania.
- Musimy sobie odpowiedzieć, jak europeizować Sojusz w wymiarze operacyjnym bez udziału amerykańskiego dowództwa. Na tym szczycie ten problem nie zaistniał, a powinien - twierdzi gen. Koziej.
Niebezpieczny zgrzyt
W europejskiej prasie w nawiązaniu do szczytu NATO wiele miejsca poświęca się postawie przywódców państw europejskich wobec Trumpa. Czytamy m.in., że Europa zachowywała się zbyt ulegle w stosunku do amerykańskiego prezydenta, a finalnie i tak nie może na niego liczyć. Wypomina mu się zamieszanie, jakie wywołały jego wypowiedzi dla reporterów jeszcze na pokładzie prezydenckiego samolotu Air Force One, którym we wtorek przyleciał do Hagi.
Zapytany o to, czy USA będą gwarantowały sojusznikom wspólną obronę w ramach napaści, jak przewiduje to artykuł 5. Traktatu NATO, kluczył, że "to zależy od definicji".
- Nie sądzę, żeby Trump chciał jednak pogrążyć i poniżyć państwa europejskie. Przyjechał na szczyt ze swoją agendą i dziwną emocjonalnością. Widać było, że przywódcy europejscy i szef NATO chcieli go obłaskawić. Momentami nie oglądało się tego dobrze. Moim zdaniem, to nie są dobre strategie postępowania. Nie sądzę, żeby Trump i jego współpracownicy jakoś szczególnie to doceniali albo żeby to była inwestycja na przyszłość - mówi Nowak Far.
I jak ocenia, wypowiedzi Trumpa, dotyczące artykułu 5. Traktatu NATO, które pozwalały powątpiewać w siłę i jedność Sojuszu, były niebezpiecznym zgrzytem.
- Z zewnątrz wyglądało to na gadaninę amerykańskiego prezydenta. Nie potwierdziło się bowiem w obszarze decyzyjnym. Już wcześniej Trump pokazał, że opowiada różne rzeczy, które nie powinny być analizowane w przypadku innych przywódców. Tylko w przypadku jego osobiście - komentuje były wiceminister spraw zagranicznych.
Sylwester Ruszkiewicz, dziennikarz Wirtualnej Polski