"Szczególne" relacje PiS‑u i Donalda Trumpa. Amerykański politolog wyjaśnia, co oznacza wizyta prezydenta USA
"Powiedzmy, że trzeba nieco amerykańskiego prezydenta 'wyedukować'" - twierdzi John Feffer z lewicowego think tanku Institute for Policy Studies w Waszyngtonie, mając na myśli m.in. sytuację na Ukrainie. Zdaniem politologa niesłusznie przykładamy dużą wagę do tego, że Trump odwiedza Polskę jako pierwszy kraj w Europie, ale jednocześnie świadczy to o "wyjątkowym statusie" naszego kraju.
06.07.2017 | aktual.: 30.03.2022 11:01
"Szczerze mówiąc, dla większości Amerykanów nie ma to większego znaczenia. Dla nich to wciąż wizyta w Europie: nie liczy się, który kraj zostanie odwiedzony jako pierwszy czy dziesiąty" - twierdzi John Feffer w rozmowie z "Rzeczpospolitą".
Zobacz też: Amerykańskie media o wizycie Trumpa w Polsce
Zdaniem politologa Trump chce w ten sposób pokazać, że Polska może liczyć na "wyjątkowy status", a relacje obydwu rządów są "szczególne". "Relacje z krajami tego regionu są rozczarowujące dla Trumpa. Angela Merkel i Emmanuel Macron krytykują jego poglądy na kwestie imigracji, uchodźców czy, mówiąc ogólnie, multikulturalizm. Zatem przyjeżdżając najpierw do Polski, chce nadać specjalny komunikat, że bliżej mu do tych, których światopogląd jest bardziej zbliżony do jego" - twierdzi.
Trump widzi Polskę jako "ostoję europejskiego bezpieczeństwa, które zależy od mocnego wsparcia dla amerykańskiej polityki", a zahamowanie jej silnego rozwoju może mieć poważne konsekwencje globalne. "Wtedy może to przecież doprowadzić do destabilizacji regionu, zniszczenia nie tylko gospodarki Polski czy Europy Środkowej, ale być może całego kontynentu, a to niewątpliwie wpłynęłoby również na Stany Zjednoczone" - mówi politolog.
Wizyta w Polsce to "ucieczka"
"Media zarzucają Trumpowi, że podróż do Europy jest szansą na ucieczkę przed tymi sprawami, które zajmują całe społeczeństwo" - twierdzi Feffer i jako przykład podaje budżdet i kwestie związane z ubezpieczeniem zdrowotnym.
W Hamburgu ma dojść do spotkania Trumpa z Władimirem Putinem. "Amerykańskie media uważają, że pierwsze spotkanie prezydentów twarzą w twarz będzie kluczowe dla przyszłych relacji, bo Donald Trump ma do wyboru dwie drogi dialogu" - twierdzi politolog.
"Pierwsza, którą może podążyć, to wspólne interesy, czyli stabilizacja sytuacji w Syrii, walka z tzw. Państwem Islamskim czy kwestie energetyki. Druga droga zakłada sceptycyzm wobec rosyjskiej polityki, m.in. względem Ukrainy, a także wobec rażących nadużyć w kwestii wolności słowa i praw człowieka" - tłumaczy.
Jednak w jego ocenie Trump zna tylko "jedną stronę sporu". "Myśli, że Ukrainą rządzą faszyści, a Rosja wkracza w ich politykę, by nieco ją uporządkować. Ponadto uważa, że na Krymie dokonały się wolne wybory i mieszkańcy półwyspu zdecydowali dzięki referendum, że chcą przyłączyć się do Rosji" - powiedział "Rzeczpospolitej".
"Powiedzmy, że trzeba nieco amerykańskiego prezydenta “wyedukować”. Ale ważne jest to, by dowiedział się o tym nie od ukraińskich polityków, ale od strony neutralnej", mówi, zaznaczając, że Polska mogłaby w tym pomóc.
Źródło: "Rzeczpospolita"