Świadek o desancie na Chechło. "Skoczkowie byli zdziwieni"
Zamiast na pustyni, lądowali na dachu domu, albo linii energetycznej. Nieudany desant żołnierzy obserwowali mieszkańcy wsi Chechło, którzy natychmiast ruszyli im na pomoc. Pan Przemysław od jednego z nich usłyszał, że był to jego pierwszy skok. - Wylądował dosłownie metr przed betonowym murem. Jakby trafił w ten mur, to pewnie by się połamał - relacjonuje w rozmowie z WP.
10.09.2024 | aktual.: 10.09.2024 16:12
Świadkami niecodziennej sytuacji byli mieszkańcy Chechła w woj. małopolskim. To wieś granicząca z Pustynią Błędowską, która jest często wykorzystywana przez wojsko do ćwiczenia skoków spadochronowych. Tego dnia w powietrze wzbili się żołnierze 2. Hrubieszowskiego Pułku Rozpoznawczego. A potem wylądowali zupełnie nie tam, gdzie powinni.
Na nagraniu, które w poniedziałek znalazło się w mediach społecznościowych, widać kilku spadochroniarzy, którzy niespodziewanie lądują na terenie wsi. Spadochron jednego z nich zaczepia o linię energetyczną, a on sam spada dosłownie tuż obok.
- A tam, zobacz, gdzie leci tamten - mówi na nagraniu jeden z mężczyzn, wskazując kolejnego spadochroniarza.
- Rany boskie - odpowiada mu drugi mężczyzna.
Świadek desantu: mogło dojść do nieszczęścia
Sytuacja wyglądała kuriozalnie, wiele osób komentowało ją w żartobliwy sposób. Ale tak naprawdę stanowiła ogromne zagrożenie dla spadochroniarzy. WP dotarła do świadka zdarzenia, który sam próbował pomagać skoczkom.
- Byłem w domu z żoną, spojrzałem przez okno i zobaczyłem spadochroniarzy dokładnie w tym miejscu, w którym nie powinni się znajdować. Było zdumienie, a potem duży niepokój. Od razu popędziliśmy do samochodu i ruszyliśmy ich szukać, bo to wyglądało bardzo niebezpiecznie. Chechło ma ścisłą zabudowę, dużo tu dachów, płotów, linii energetycznych, więc jak zobaczyłem, że tu lądują, wiedziałem, że może dojść do nieszczęścia - opowiada WP Przemysław Zacny, mieszkaniec Chechła.
Razem z żoną dotarł do jednego ze skoczków, który przypadkiem znalazł się na jednej z posesji.
- Wylądował dosłownie metr przed betonowym murem. Jakby trafił w ten mur, to pewnie by się połamał. Spadochron zawisł na takich wysokich tujach. Przy pomocy właściciela posesji, gdzie wylądował, pomagaliśmy mu zdjąć spadochron - relacjonuje.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Jak usłyszał od żołnierza, był to jego pierwszy skok. Rozmawiał również z innym spadochroniarzem i dla niego to był również pierwszy raz.
- Jak na pierwszy skok, jestem zdziwiony, że pozwolono im skakać przy takiej podstawie chmur i przy takiej pogodzie, bo wtedy deszcz padał. Pierwszy skok raczej się organizuje, kiedy są idealne warunki - mówi pan Przemysław.
Dodaje, że spadochroniarze również byli zaskoczeni sytuacją.
- Skoczkowie byli zdziwieni, bo im powiedziano, że na 100 procent zawsze się wyląduje na pustyni. Jak widać nie, ale to też nie był pierwszy raz. Wiele lat temu też był desant na Chechło. Wtedy dziurawili dachy w domach i spadali dosłownie do kuchni. Teraz na szczęście skończyło się trochę inaczej, było też mniej zniszczeń. Ale linia energetyczna była nieczynna, bo spadochron na niej zawisł, a skoczek prawie że otarł się o tę linię - mówi pan Przemysław.
Dodaje, że sam w młodości skakał ze spadochronem. - Miałem jeden taki skok, gdzie zniosło mnie za lotnisko i lądowałem na drzewie. To było niespodziewane dla wyrzucającego i dla mnie. Są różne warunki, które mogą spowodować taką sytuację - mówi.
Pan Przemysław zastrzega, że przyczyny zdarzenia ustali komisja. Sam zwraca jednak uwagę na wiatr, którego kierunek jego zdaniem był inny na ziemi, a inny w górze.
- Akurat zajmowałem się sianiem trawy przy domu i wiem, że wiało od północy. A na górze wiatr był zupełnie przeciwny, południowy. Widzieliśmy doskonale, że ci spadochroniarze lecą z południa na północ i to dość szybko - relacjonuje.
Wojsko: przyczyny wyjaśni komisja
Przedstawiciele wojska nie odpowiedzieli na pytanie WP, czy wszyscy żołnierze wykonywali swoje pierwsze skoki.
- Przyczyny zdarzenia z udziałem żołnierzy 2. Pułku Rozpoznawczego w miejscowości Chechło wyjaśni powołana komisja badania incydentu spadochronowo-desantowego - informuje WP major Agnieszka Gdula, rzeczniczka prasowa jednostki.
Mimo groźnie wyglądającej sytuacji, szczęśliwie skończyło się na strachu. Jednego ze spadochroniarzy zabrała karetka pogotowia, ale nie doznał poważnych obrażeń.
- W wyniku niezamierzonego lądowania jeden żołnierz doznał stłuczenia kolana - po wykonaniu badań został wypisany ze szpitala - dodaje mjr Gdula.
Paweł Buczkowski, dziennikarz Wirtualnej Polski
Napisz do autora: pawel.buczkowski@grupawp.pl
Czytaj także: